Pistolet Słowackiego
"Kordian" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Ozonie.
Największe arcydzieła polskiego romantyzmu trafiają na sceny tak rzadko, że każde ich pojawienie się na afiszu godne jest odnotowania. Niestety, oglądając w warszawskim Teatrze Polskim "Kordiana" w reżyserii Pawła Passiniego, nie odczuwa się nawet przyjemności obcowania z frazami Słowackiego, nie mówiąc już o stronie inscenizacyjnej spektaklu. Wszyscy wykonawcy, z wyjątkiem jednego Ignacego Gogolewskiego, klepią swoje kwestie pod nosem, jakby powtarzali tabliczkę mnożenia. To zresztą celowy zabieg młodego reżysera.
Passini bowiem wyznał w programie, że największym nieszczęściem byłoby zrobienie z "Kordiana" następnej akademii patriotycznej. Nie zauważył jednak, że między akademią a bełkotem jest jeszcze teatr myśli, poszukujący tego, co u Słowackiego współczesne i frapujące. W Teatrze Polskim załatwiają to jednym sposobem. Próbują zrównać ulubionego poetę Piłsudskiego z Witoldem Gombrowiczem i jak w "Ślubie" igrają z formą, która ustanawia świat. Dlatego na scenie mamy samego Słowackiego, który - gdy trzeba - włoży Kordianowi do ręki pistolet. Passini bawi się tekstem arcydzieła w imię sprawdzania, co znaczy "Kordian" dla "współczesnych widzów". Oj, jeśli zapatrzą się na przedstawienie Passiniego, nie będzie znaczył nic.