Artykuły

Punkowy girlsband do walki z patriarchatem

"Żelazne waginy" Macieja Łubieńskiego i Michała Walczaka w reż. Michała Walczaka Pożaru w Burdelu w Warszawie. Pisze Marcin Bogucki, członek Komisji Artystycznej XXIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Warszawie grozi niebezpieczeństwo. Po obaleniu HGW komisarzem miasta zostaje demoniczny Gustaw Aleksander Andrzejczuk. Wydaje on wojnę hipsterom i lemingom, wprowadzając narodowe rządy. Dziewczyny z Charlotte, dla których słowa fromage, granola i croissant to nie ekstrawagancja, lecz codzienność (jak pięknie opisuje je Andrzejczuk), postanawiają się zbuntować - zamiast popijać sojowe latte, biorą sprawy w swoje ręce. Zakładają własny zespół i zostają wyklętymi powstankami na wojnie z patriarchatem (znów celne określenie oberpolicmajstra). Aby kontrrewolucja się udała, dziewczyny muszą jednak przejść transformację i odnaleźć swój punkowy potencjał.

"Żelazne waginy" to spin off "Pożaru w burdelu" - czysto kobiecy, feministyczny koncerto-spektakl. Znane z burdelowej odsłony: Dzika Agnes (Agnieszka Przepiórska), Paula (Monika Babula), Etno (Karolina Czarnecka) i Charlotte (Lena Piękniewska) pojawiają się w innym entourage'u. Zamiast szykownego le bordel artistique z Teatru WARSawy mamy do czynienia z le bordel feministique granym w klitce - maleńkiej piwnicy Składu Butelek (jak dziewczyny dotarły z lewej strony Wisły na Pragę to osobny temat do żartów). Na scenie dominuje estetyka do it yourself, czyli trzy rekwizyty na krzyż, pod względem muzycznym zaś - znana strategia trzech akordów. Nie chodzi tu o wystawny spektakl, lecz aktualny komentarz polityczny: mocny przekaz, cięty humor i wpadającą w ucho melodię.

Przedstawienie rozpoczyna komisarz Andrzejczuk (Andrzej Konopka). W nagranej odezwie deprecjonuje umiejętności muzyczne zespołu i zapowiada koniec artystycznego burdelu. Dziewczynom udaje się zbiec ze Szpitala Nieświętej Rodziny, w którym prof. Max Hardkor przeprowadzała na nich eksperymenty z nacjotechnologią (aplikowanie kobietom nasienia zmarłych bohaterów...). Na Pradze odnajdują one Szamankę Miasta (Czarnecka), zatrudnioną w lokalnym solarium, która będzie pełniła rolę ich duchowej przewodniczki. Dziewczyny ćwiczyły jogę, ale czy poradzą sobie z żeńskimi bojówkami ONRu? Po początkowym entuzjazmie - każdy w swoim życiu miał kiedyś epizod buntu - przychodzi zwątpienie. Już raz przecież zawiodły. Gdy płonęła tęcza, popijały sobie kawkę w Charlotte. Dziewczyny, wspierane przez szamankę, mobilizują się do walki z Andrzejczukiem: rozwódka po SGHu pijąca chablis w mieszkaniu na kredyt na Wilanowie przemienia się we wściekłą karlicę Lindę, oszalałą walkirię (to efekt wszczepienia aryjskich genów), płocha Charlotte zamienia się zaś w mroczną Trinę Papisten - ostatnią spaloną w Słupsku czarownicę, która niedawno doczekała się tam ronda swojego imienia.

Najwięcej problemów sprawia Dzika Agnes - samotna matka z synem-narodowcem pozostawionym na lewym brzegu, stereotypowa blondynka, która wolałaby pić ciągle proczesko na Zbawiksie. Agnes ma inne rozwiązanie - zamiast bawić się w sabaty czarownic, pogańskie kocołapy i lewicę krzaczorową, znalazła innego przywódcę buntu. "Papież najlepszym przyjacielem kobiety" - prosi widownię o parlandowanie razem z nią refrenu swojej piosenki. Następuje nieoczekiwany zwrot akcji - okazuje się, że to HGW podszyła się pod Agnes i razem z dziewczynami uciekła ze szpitala. Ta prawdziwa kolaboruje z Andrzejczukiem - występuje w TVP w serialu "Samotna matka.pl." Punkowa HGW pokazuje swoją antyestablismentową twarz i przyłącza się do dziewczyn ("Jestem przeciw establishmentowi, jak każdy establishment, któremu pali się pod dupą" - przyznaje bez ogródek).

Trudno już poradzić sobie z taką dramaturgiczną przewrotką. Czołgi okrążają Skład Butelek, nadlatują helikoptery, komisarz Andrzejczuk przez megafon ostrzega Waginy przed oblężeniem. Zanim jednak uderzy, wysyła do nich negocjatora - duszpasterza hipsterów (ponownie Konopka na wideo), który ofiaruje się zrewitalizować zespół (brakuje mu scholki w Świątyni Opatrzności, przydałoby się mu też więcej gospoś). Bojowe dziewczyny nie poddają się, rozpoczyna się bitwa warszawska. Oddziały Andrzejczuka są liczniejsze, więc Agnes/HGW apeluje o wstawiennictwo Maryji. Dziewczyny wznoszą modły, Andrzejczuk zaś wycofuje się. Drugi cud nad Wisłą? Nie, to po prostu niechęć komisarza do hałasu. Z okazji nieoczekiwanego zwycięstwa Waginy intonują pieśń o punkowej Matce-już-nie-Boskiej, patronce nowego kobiecego ruchu: "Koniec trików, wizji, objawień i ściemy/ Ludzie sami rozwiązujcie swoje problemy".

Duch siostrzeństwa przenika całe przedstawienie. Hybrydyczna forma "Żelaznych wagin" - ni to teatru, ni to koncertu, ni to kabaretu - oparta jest w znacznej mierze na współpracy między aktorkami. Dziewczyny wymieniają się instrumentami (gitara, bas, maleńki keyboard, saksofon) między piosenkami gadają, improwizują dialogi. Nie tylko słodzą sobie, czasem też i docinają, przeskakują między postaciami oraz między personą sceniczną a życiem prywatnym. Każdy ma tu swoje pięć minut - nawet perkusistka, Anna Krotoska, śpiewa własną piosenkę. Gdy coś nie wyjdzie, można bez problemu zagotować się na scenie - wszystko to wpisane jest w demokratyczną formułę spektaklu.

To jest chyba największy walor przedstawienia - chemia między aktorkami oraz jego energia napędzana siłą autentycznego buntu. Nie byłoby go jednak bez ramy słowno-muzycznej. Scenariusz Macieja Łubieńskiego i Michała Walczaka świetnie sprawdza się jako podstawa szalonego spektaklu: szkicuje fabułę, pozostawia jednak pole do improwizacji, skrzy się przy tym od błyskotliwych żartów. Znajdzie się w nim miejsce dla wszystkich aktualnych tematów: i dla czarnego protestu, i dla reprywatyzacji, i dla programu 500+, i dla żołnierzy wyklętych (Żelazne waginy to alternatywa dla prawicowego mitu - nazwa oddziału wyimaginowanych krwiożerczych powstanek z 1944 roku). Waginy są wyjątkowym zespołem także pod względem muzycznym - w repertuarze mają nie tylko protest songi, których melodie chodzą po głowie jeszcze długo po zakończeniu spektaklu (niewątpliwa zasługa twórcy muzyki - Michała Górczyńskiego), lecz także ballady. "To też jest punk" - zapewnia Szamanka po jeden z nich.

Nie da się ukryć, że formuła punkowa użyta jest w przedstawieniu ironicznie, jako pewna konwencja. "Żelazne waginy" to tak naprawdę kabaret dla klasy średniej - przeistoczenie dziewczyn w radykalne anarchistki jest pozorne, czego dziewczyny są doskonale świadome, i bawią się tym. Zupełnie nieironiczne jest jednak poczucie wspólnoty i energia do działania. Na finał publiczność śpiewa razem z zespołem: "Dość mam picia latte, dość wiecznej rozkminy!/ Do boju ruszają Żelazne waginy!". Z tym okrzykiem na ustach byłe dziewczyny z Charlotte, "rozbitkinie po neoliberalnej utopii w nadwiślańskich chaszczach", udają się na walkę z politykami, komisarzami i ginekologami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji