Artykuły

Cześć, manaty, chcecie sałaty?

"Miłość nie boli, kolano boli (czyli dzieci piszą, dorośli grają)" w reż. Artura Romańskiego w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej XXIII Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Parę lat temu ludzie czytający masowo znajdowali się granicy choroby psychicznej. Były to skutki uboczne lektury książki Aglaji Veteranyi "Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze". To w zasadzie pojedyncze zdania rozpisane przez narratorkę - kobietę? stare dziecko? - wspominającą dzieciństwo. Pełno było w tej książce powietrza - pustych linijek, kończących się w połowie strony miniakapitów, mantrycznych powtórzeń, koślawej składni, prostych słów, które nagle stawały się czymś ważnym, najważniejszym. Obcowało się z tymi literami i było się dotkniętym dziwną poezją, gadającym wykrzywionymi zdaniami jeszcze długo po ich przeczytaniu.

Teatr Animacji w Poznaniu pojechał jeszcze bardziej po bandzie: dał zadanie napisania tekstów piosenek, które miały złożyć się na spektakl, dzieciom. I zawieszam tu niepotrzebne literaturoznawcze pytanie: kto właściwie jest ich autorem, skoro dwulatek nie potrafi pisać? Uznana dramatopisarka Malina Prześluga, podpisana przy realizacji jako autorka "koncepcji i dramaturgii"? Mama Antoniny Kocurek, lat trzy i pół? Tata Stasia Wojciechowskiego, lat pięć? Jeśli dopuszcza się masowo uprawiane na scenach polskich przepisywanie gazet i podpisywanie swoim nazwiskiem, tym bardziej nie powinny boleć te frazy o lekko zamazanym autorstwie: "Jak się robi kawkę?/Tak się kawkę mieli/i mieli/A zegar pyta która godzina?/I idzie spać."; "Miłość nie boli, kolano boli"; "Cześć, Manaty, chcecie sałaty? Tak, Manaty, żądamy sałaty!". I inne, równie smaczne.

W spektaklu-koncercie w reżyserii Artura Romańskiego wchodzi się w świat poduch, przytulanek, śpiochów, w które są ubrani i śpiewający aktorzy, i świetny zespół BuraKura, nic sobie nie robiący z tego, że trzeba było przyjść na dziesiątą rano, a widzami są dzieci. Wymiatają jak na dobrym koncercie rockowo-punkowo-popowym. Bardzo mi się to podoba - zrobić sceniczny świat miękki jak łóżko, jak kapcie, oświetlony nocną lampką. Jednocześnie jest tu tak, jakby ktoś wpuścił sondę w dziecięcy mózg i pokazał to pomieszane, niejasne przeżywanie. Pamiętacie państwo sztuki ośmioletniego Witkacego? To jest ten poziom odjazdu, ta przekrzywiona perspektywa, na którą można machnąć ręką, albo w którą można wejść i się zadziwić, że nie dość, że samemu się tak kiedyś miało, to czasem, jak nikt nie patrzy - nadal się tak ma.

Nie znam słów, którymi potrafiłabym opisywać muzykę, poza tymi najbardziej amatorskimi: świetna, porywająca, poruszająca, zapadająca w pamięć. Tak się składa, że te wszystkie przymiotniki pasują do efektów pracy Piotra Klimka. To jest jednak magia: kiedy czyta się tekst wierszyka "Miłość nie boli", trudno wyobrazić to sobie w formie piosenki. Klimek robi z niego ni to miłą, ciepłą jak dziecięcy pokoik o zmroku kołysankę, ni to hymn o miłości na wysokim c śpiewany przez dojrzałą anielicę. Rockowy, zbuntowany "Greystock", nucone przeze mnie godzinami energetyzujące "Manaty", zawierające podskórne pytanie o sensowność jedzenia mięsa, "Szmaciana lalka", stająca się krytyką kapitalizmu...

Chyba się zagalopowałam.

Bo "Miłość nie boli, kolano boli" działa na umysł jak wiersz przeczytany gdzieś w biegu, gdy się go nie spodziewaliśmy; jak zdanie, które ktoś wypowiada, nie wiedząc, że jest genialne. Jest odświeżający jak język dziecka, które widzi inaczej. Na szczęście nikt nie walczy w tym dziełku o demokrację, nie dyskutuje o Polsce i nie opowiada życiorysów rozpisanych na podstawie Wikipedii. To coś wyrosłego na zupełnie innej glebie - radości, afirmacji, z dziecięcej energii, co nie znaczy, że błahego. Jest tu przecież i strach, i szaleństwo, i refrenicznie/ironicznie pojawiający się motyw bałaganu (w którym "nikt nie chce żyć" - akurat!), i śmieszne, pozbawione puenty - czy raczej posługujące się inną niż klasyczna logiką - bajki. Jest miejsce na śmiech i wzruszenie, bliskość, czułość, miękkość poduchy i rockowy przytup.

Jest też taka kategoria "zdarzenie" i w tej kategorii daję Teatrowi Animacji jedenaście gwiazdek na dziesięć. Wszyscy biorący w nim udział są szczęśliwi: aktorzy bawią się konwencją i dodają dorosłe podteksty do dziecięcych tekstów, zespół żwawo przygrywa, dzieci i dorośli słuchają, a na koniec wszyscy biorą do rąk poduszki i robią poduszkową wojnę. I okazuje się, że w teatrze można się też dobrze bawić.

Poza tym bardzo przyjemnym miejscem w Poznaniu polecam więc Państwu wschodzących autorów: Ninę Bizukojć, Karinę Bukowską, Julię Fijałkowską, Kikę Kalicką, Antoninę Kocurek, Aleksandrę Kowalewską, Zuzannę Krawczyk, Zuzannę Morawską, Maurycego Olejnika, Leona Romańskiego i Stanisława Wojciechowskiego. Mają maksymalnie siedem lat. Jacku Cyganie - bój się!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji