Rozmowa mistrza Polikarpa ze Śmiercią
Uprawianie teatru to nie tylko kwestia niepowtarzalnej oryginalności - to także sposób odnawiania znaczeń kultury. Niestety, nasza pamięć teatralna wydaje się coraz krótsza: nie mówię już nawet o tych, którzy historię liczą od swego przyjścia na świat; myślę też o, pożal się Boże, "konserwatystach", którzy mówią o tradycji, a nie są w stanie pomyśleć o niczym, co zdarzyło się przed Fredrą.
To, co tu piszę, jest pochwałą Wiesława Hołdysa, który odważył się dotrzeć do najstarszych złóż polszczyzny, gdzie język zdaje się dopiero sam siebie uczyć. Ale zarazem już zmaga się z podstawowymi sprawami egzystencji, wpisanej w metafizyczną strukturę średniowiecznego świata. Z XV-wiecznych zabytków Hołdys ułożył bardzo piękny scenariusz, dając jednocześnie dowody wnikliwych studiów nad teatrem i ikonografią Średniowiecza - łatwo to dostrzec w kompozycji przestrzeni, kostiumie, rekwizycie, geście. Nie ma w tym nic z rekonstrukcji czy stylizacji - tarnowskie "memento mori", w którym sacrum miesza się z bachtinowską karnawalizacją, przypomina, że w nowym i wspaniałym świecie, gdzie wypada być tylko młodym, pięknym, zdrowym i bogatym, "bądź to stary albo młody / Żadny nie ujdzie śmiertelnej szkody".