Artykuły

Wypluła mnie moja codzienność

"Skrzywienie kręgosłupa" Ingrid Lausund w reż. Natalii Sołtysik we Wrocławskim Teatr ze Współczesnym. Pisze Agata Janikowska w Teatrze dla Was.

Wymięci i zużyci, codziennie boleśnie przesuwają granicę swojej wytrzymałości. Kult produktywności i użyteczności wyłącza ich marzenia i odmawia prawa do realizacji pragnień. Zapętleni w ciągłej gonitwie, już dawno zapomnieli za czym biegną i dokąd dążą. Znieczuleni rutyną, coraz słabiej wyczuwają grunt, po którym stąpają. Ludzie. Destrukcyjny gatunek, który sam sobie szykuje zagładę. Zupełnie niepozornie wkracza w ciąg przyczynowo-skutkowych zależności, których konsekwencje dostrzega dopiero, gdy spada w przepaść własnego rozgoryczenia. Taką niepokojącą diagnozę stawia nam spektakl "Skrzywienie kręgosłupa. Wieczór dla osób z wadą postawy" w reżyserii Natalii Sołtysik i wydaje się, że nie jest to wyrok przesadny.

Zapędziliśmy się tak daleko, że zgubiliśmy źródło naszych motywacji, które, obnażone przez autorów przedstawienia, jawią się nam jako banalne i śmieszne. Dlatego tak wiele scen nas bawi. Kuriozalne zachowania postaci czerpią z groteski, podszyte są jednak dramatyzmem. Minimalistyczna scenografia zawiera w sobie tylko to, co użyteczne i potrzebne do biurowej egzystencji. Nic ponadto. Podobnie oszczędne są biografie bohaterów, o których nie dowiadujemy się zbyt wiele. Ale czy oni sami wiedzą o sobie coś więcej? Jako wartość traktowana jest tu praca. Życie osobiste to tylko niepotrzebna nadwyżka, przesączona głębokim poczuciem winy, a skoro wszyscy czujemy się winni, to z łatwością odgrywamy zarówno rolę oprawcy, jak i ofiary.

Spektakl Sołtysik bardzo trafnie charakteryzuje naszą codzienność - być może dlatego, wraz z upływem czasu, zaczyna mnie nudzić. Po serii udanych żartów z korporacyjnej rutyny, gdy skonfrontowałam się już z beznadzieją sytuacji, czekam na coś więcej. Być może naiwnie, na światło drogi alternatywnej w tej rzeczywistości pokiereszowanych emocjonalnie postaci. Zamiast tego, obserwuję postępujące upodlenie, a uśmiech - jeśli już się pojawia - staje się coraz bardziej gorzki. Być może poczucie nudy nie jest więc w tym przypadku zasadniczą wadą. Nie da się jednak ukryć, że temat dramatu Ingrid Lausund wyważa otwarte drzwi, bowiem większość z nas doskonale zna mechanizmy rządzące bohaterami.

Elastyczna hierarchia wartości to znak charakterystyczny naszych czasów. Każdy chciałby poszczycić się nienadwątlonym kręgosłupem, wszyscy jednak wyginamy go, przybierając coraz bardziej bolesne pozycje. Łatwo tu więc o tani dydaktyzm, którego twórcom szczęśliwie udaje się uniknąć. Nie zostajemy "skołczowani", nikt nie próbuje nam wmówić, że odetchniemy pełną piersią, gdy tylko "wyjdziemy z własnej strefy komfortu". Przyglądamy się odbiciu własnej codzienności, bez względu na to, czy sami gramy głównych bohaterów, czy tylko obserwujemy podobne przypadki w naszym otoczeniu.

Chciałabym napisać, że nadszedł czas, by każdy stanął na scenie i wygłosił monolog podobny do tych, które wylewają się z bohaterów w drugiej części spektaklu. By wypluty przez codzienność, nieprzystosowany do sztywnych ram, wykrzyczał cały swój ból. Chciałabym napisać, że może to coś zmieni, ale nie mogę tego zrobić, podobnie jak nie robią tego autorzy przedstawienia. Nie ma uniwersalnego rozwiązania na wyjście z pułapki, w którą sami się wtłoczyliśmy. Warto jednak szukać wyjścia, o ile mamy jeszcze na te poszukiwania siłę.

***

Agata Janikowska - kulturoznawczyni, zajmuje się badaniem audiosfery teatralnej, szczególnie zainteresowana antropologią zmysłów i teoriami estetycznego pragmatyzmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji