Artykuły

Nasze świętoszki w IV RP

"Tartuffe albo Szalbierz" w reż. Jacquesa Lassalle'a w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Tartuffe" Moliera to jedna z najbardziej ostrych sztuk o przejmowaniu władzy przez fałszywych obrońców wiary. I choć reżyser całkowicie pozbawił ją współczesnych odniesień, publiczność i tak zobaczyła w niej komentarz do sytuacji w Polsce.

Tabu to szczególnie perfidna forma cenzury: pozwala zakazać niewygodnych treści i jednocześnie zachować czyste, wzniesione do nieba ręce. Za czasów Moliera (1622-73) Kościół często wykorzystywał tę metodę, by kontrolować życie publiczne. W imię obyczajności i bojaźni bożej likwidowano wrogów, zakazywano występów, konfiskowano publikacje obnażające zakłamanie kleryków.

Najsłynniejszy polityk w sutannie, kardynał Richelieu, oficjalnie nigdy nie działał na własną korzyść. Po władze sięgał na chwałę Najwyższego, przeciwnikom zamykał usta pod pozorem walki z zepsuciem. Nawet król Ludwik XVI bardziej niż Sądu Ostatecznego bał się sądu Kościoła i bigotów. Pod wpływem tzw. koterii dewotów (jansenistów przewrażliwionych na punkcie czystości moralnej) na pięć lat (1664-69) zakazał Molierowi wystawiania "Tartuffe'a". Autor, który podobne problemy miał już z odważną obyczajowo "Szkołą żon", tym razem włożył rękę w sam środek inkwizycyjnego ognia.

Problem całego państwa pokazał w mikroskali, na przykładzie domu Orgonów. Rolę policji obyczajowej i komisji ds. wolności słowa przejmuje tam przybłęda Tartuffe (Wojciech Malajkat). Uwodzi pana domu (Jerzy Radziwiłowicz), by swobodnie korzystać z wdzięków jego żony Elmiry (Danuta Stenka) i posagu córki Marie (Karolina Gruszka). Przyłapany in flagranti próbuje wykorzystać zdobyte dokumenty i wyrzucić dobroczyńców z ich własnego domu.

Reżyser Jacques Lassalle przez wiele lat pracował w słynnej Comedie-Française. Do Polski przyjechał więc, by uczyć naszych aktorów koloru, rytmu i smaku Molierowskiej frazy. Przyjechał ze świeckiej, liberalnej Francji, gdzie uchwycony przez pisarza problem dawno już przygasł.

U nas tak jak za czasów Richelieu bucha on radośnie i z pełną siłą. Dlatego sztukę o świętoszku-obłudniku publiczność odbierała na premierze jak ilustrację do życia publicznego w IV RP. Powtarza się więc zjawisko z 1968 roku, gdy na scenie Narodowego wystawiano Dejmkowskie "Dziady". To, co prowokowało publiczność do gwałtownych reakcji, było raczej w powietrzu niż w samej inscenizacji. Lassalle unika bowiem wszelkich uwspółcześnień, czy jednoznacznych aluzji. Nie pyta, czy Bóg istnieje, ale czy da się go wykorzystać. We wnętrzach z ciemnego drewna przewijają się sprzęty i postaci wyjęte prosto z XVII-wiecznych obrazów. Ściany są gładkie, surowe, pozbawione ozdób, ale sami domownicy Orgona przypominają kosztowne dzieła sztuki: Rembrandty, Halsy, Vermeery. W każdej roli charakter objawia się przez kostium i gesty. Furiat Orgon będzie więc ciskał krzesła i wymachiwał rękoma, zatrzymując się w pół kroku między ciosem a błogosławieństwem. Dziarska pokojówka Doryna (Beata Ścibakówna), wystarczająco bezczelna, by przeciwstawić się uzurpatorowi, tłucze się po scenie jak zabłąkany pocisk.

Na pancernym wózku inwalidzkim piekli się fanatyczna Pani Parnelle (Anna Chodakowska), która biczuje się różańcem, tak by trafić w swą kaleką służkę.

Tylko Tartuffe jest spokojny. Malajkat wyczyścił go z ostentacji, wyciszył, przytłumił. Powściągliwy, poważny w ciemnym ubraniu purytanina wydaje się wcieleniem pokory. Pokory przybieranej na pokaz.

To świat do oglądania, w którym precyzja ruchu zastępuje emocje, a dźwięk nie niesie prawdy, tylko estetyczną, złudną przyjemność. Świat, w którym władzę mają ci, co widzą. Upiornie blady sługa Tartuffe'a nieustannie podgląda więc Orgonów przez klapy ukryte w boazerii. Doryna podgląda scenę przymuszania Marie do małżeństwa ze znienawidzonym Tartuffe'em. Pokaz na żywo staje się też jedynym sposobem, by uleczyć Orgona z bezkrytycznej wiary w szalbierza. Elmira zwabia natręta do swojego pokoju, by mąż obserwował spod stołu jego brutalne zaloty. Zanim Orgon uwierzy, dojdzie niemal do gwałtu, a konspiracyjne stukanie w blat zamieni się w rozpaczliwe walenie.

Danuta Stenka, która grała już poskromioną złośnicę u Krzysztofa Warlikowskiego (Teatr Dramatyczny w Warszawie, 1998), stworzyła kolejny, przejmujący portret kobiety niszczonej przez męską rządzę i głupotę. Przed zemstą świętoszka ratuje rodzinę ten, który patrzył. Gdy żołnierze królewscy wyprowadzają posądzonego o zdradę Orgona, światła na widowni zapalają się. Z loży podnosi się dostojna postać w złocie, piórach i koronkach. Ułaskawia pana domu, a fałszywego obrońcę wiary kieruje do więzienia. W rzeczywistości jest to jednak wspomnienie sprzed wieków, gdy sąd nad sztuką i jej wrogami odprawił Ludwik XIV. Dopuścił w końcu "Tartuffe'a" na scenę i zamknął usta bigotom.

To piękny pomysł na happy end, ale czy w Polsce? U nas najwięcej Tartuffów siedzi w teatralno-sejmowych lożach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji