Artykuły

We Wrocławiu - "Wolny strzelec"

Ten pierwszy zwiastun operowego romantyzmu stanowi niewątpliwie kamień milowy w dziejach gatunku i jako taki, wydawałoby się, powinien być dobrze znany każdemu poważnemu miłośnikowi opery. Wspomnieć też warto, iż ma on u nas bardzo ładne tradycje sceniczne, jako że w Warszawie wystawił go Karol Kurpiński w pięć lat zaledwie po głośnej berlińskiej prapremierze; przedstawieniem tej opery zachwycał się m.in młody Fryderyk Chopin, zaś polską parafrazę tekstu słynnego Chóru strzelców stworzył sam Adam Mickiewicz. Dziś jednak trudno o okazję do bliższego zaznajomienia się z tym dziełem, bardzo rzadko bowiem pojawia się ono na scenach. Osobiście nie przypominam sobie, abym oglądał je w którymkolwiek z polskich teatrów operowych od czasu łódzkiej premiery pod dyrekcją Bohdana Wodiczki, co miało miejsce sporo już lat temu.

Tym ważniejszym więc wydarzeniem stało się wystawienie "Wolnego strzelca" na otwarcie nowego sezonu Opery Wrocławskiej, czczącej w ten sposób 150-lecie działania stałej sceny operowej w tym mieście. Istniał zresztą i inny jeszcze powód takiego wyboru: to we Wrocławiu właśnie młodziutki, nie liczący jeszcze dwudziestu lat Carl Maria von Weber sprawował przez kilka sezonów funkcję kapelmistrza teatru, wystawiając m.in. Mozartowskie "Cosifan tutte"; z kolei "Wolny strzelec" trafił na wrocławską scenę już w pięć miesięcy po prapremierze w Berlinie. Wydarzenia te miały miejsce w latach 1804 i 1821; jak więc widać, historia opery we Wrocławiu dłuższa jest, aniżeli owe obchodzone teraz właśnie 150 lat. Ale to już inna sprawa.

Przedstawienie "Wolnego strzelca", o którym obecnie chcemy mówić, pozostawia, powiedzieć trzeba, bardzo miłe wrażenia. Zaproszony niemiecki reżyser Siegfried Grote wziął snadź pod uwagę fakt, iż większość wrocławskich widzów zetknie się z operą Webera po raz pierwszy; wystawił ją zatem "po bożemu" i zgodnie z tradycją, bez szczególnych udziwnień oraz "odkrywczych" pomysłów, za to z dobrą, profesjonalną znajomością rzeczy, z poczuciem logiki oraz charakteru romantycznej baśni stanowiącej treść dzieła. Sekundował mu w tym z powodzeniem Ryszard Kaja projektując ładne "romantyczne" dekoracje oraz stylowe kostiumy. Znakomicie wypadły rodzajowe sceny zbiorowe (zwłaszcza wstępny chór i tańce przed karczmą oraz zawody strzeleckie), duże wrażenie wywarła też pomysłowo rozwiązana niesamowita scena nocnego odlewania czarodziejskich kul w Wilczym Jarze.

Dużą satysfakcję sprawiło brzmienie orkiestry prowadzonej przez Rubena Silvę: ładnie śpiewał chór przygotowany przez Stanisława Rybarczyka. W zespole solistów zaś prawdziwą rewelacją okazał się pozyskany niedawno bodajże ze Lwowa Wiktor Gorelikow w roli złowrogiego Kacpra: wspaniały głos basowy, świetna męska postawa, duża siła ekspresji zarówno wokalnej, jak i aktorskiej - czegóż chcieć więcej? Pięknie też śpiewała Agatę urodziwa Małgorzata Zygmaniak (znakomicie wypadła zwłaszcza jej wielka aria "Wie nahte mir der Schlummer"). Ładnie spisała się Ewa Czermak w partii Anusi. Mieszane uczucia natomiast pozostawił występ Sylwestra Kosteckiego w partii Maksa; to z pewnością bardzo utalentowany śpiewak, stworzył tutaj dobrą, przekonywającą postać sceniczną. Rzecz tylko w tym, że jego wartościowemu skądinąd głosowi odbiera należyty blask pewna osobliwa matowość, którą dostrzegaliśmy już na samym, nie tak zresztą dawnym, początku jego kariery (konkurs w Krynicy), a która wydaje się, że zamiast zanikać w miarę postępów czynionych w wokalnej sztuce, niestety się pogłębia. Niemniej tercet Agaty, Anusi i Maksa w drugim akcie należał na pewno do najświetniejszych momentów wrocławskiego przedstawienia.

Premiera "Wolnego strzelca" w Operze zbiegła się w czasie z zakończeniem festiwalu "Wratislavia Cantans". Bardzo się zatem chwali dyr. Markowi Rosteckiemu, iż premierę tę zdecydował się dać o porze zgoła nietypowej, po południu, chroniąc w ten sposób potencjalnych widzów przed wewnętrznym rozdarciem: czy udać się do Opery, czy też raczej do katedry św. Marii Magdaleny na znakomite wykonanie "Mesjasza" Händla? Wątpliwości natomiast budzić może przygotowanie opery w wersji językowej oryginału, zwłaszcza że sporo tu akurat partii mówionych, w tym także obszerne opowiadanie leśniczego Kunona wyjaśniające genezę całej historii stanowiącej treść akcji. Ponieważ jednak na premierowym przedstawieniu obecna była spora grupa niemieckich gości z Eutin, rodzinnego miasta kompozytora, a nadto na czas najbliższy miała Opera zaplanowaną zagraniczną podróż z tą właśnie pozycją, przeto rzecz jest poniekąd wytłumaczona, tym bardziej, iż zapowiedziano przygotowanie niebawem także wersji polskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji