Artykuły

Niepewne siebie pokolenie JPII

Sprawa "Klątwy" pokazała, że zdecydowane stawanie katolików w obronie swoich praw ma posmak radykalizmu. Czas postawić pytania o formę ochrony uczuć religijnych - pisze Piotr Semka w tygodniku Do Rzeczy.

Gdyby jeszcze 10 lat temu ktoś zapowiedział wystawienie w stolicy Polski sztuki, w której na stryczku wieszano by papieża Polaka, wielu katolików byłoby pewnych, że reakcją będą masowe protesty. Jeśli nie wielotysięczne demonstracje, to przynajmniej liczne listy protestacyjne od ludzi, dla których Jan Paweł II był kimś ważnym. Teraz - trzy tygodnie po wybuchu skandalu wokół spektaklu "Klątwa" [na zdjęciu] w Teatrze Powszechnym w Warszawie - można odnieść wrażenie, że ludzie wierzący nie do końca są pewni, jak reagować.

Przecież skandalizujący spektakl to klasyczne wydarzenie "graniczne". Demonstracja wrogości, która przekracza dotychczasowe najgorsze wyczyny antykościelnych obrazoburców A jednak nawet w środowisku ludzi otwartych na eksperymenty artystyczne, ale zachowujących elementarny szacunek dla tradycji zbiorowej, nie słychać żadnych głosów potępienia. W odróżnieniu od przeszłych konfliktów tego typu nie ma żadnych głosów dystansu ze strony polityków Platformy Obywatelskiej, choć to właśnie członkini tej partii, prezydent Warszawy, patronuje skandalicznemu ekscesowi w teatrze podległym stołecznemu magistratowi. Przy tych rozważaniach najważniejsza jest jednak próba oceny reakcji szeroko rozumianej katolickiej opinii publicznej. Można wskazać trzy typy reakcji na sztukę w reżyserii 0livera Frljicia.

POLACY, NIC SIĘ NIE STAŁO?

Pierwszy typ reakcji to jej brak. To postawa środowisk katolicyzmu otwartego, które nabrały wody w usta. Krytycy "Znaku", "Tygodnika Powszechnego" i "Więzi" mogą oczywiście wskazywać, że nie jest to zaskoczenie, ale mimo wszystko taki paraliż przykuwa uwagę. Wydawałoby się, że tak wulgarne uderzenie w postać Jana Pawła II powinno skłonić do protestu nawet tych, którzy wcześniej usprawiedliwiali daleko idące eksperymenty artystyczne. Tymczasem milczą ludzie, którzy jeszcze niedawno chwalili się zaproszeniami do Watykanu w latach 80. czy 90. Nie mają ochoty na żadne listy protestacyjne uczestnicy intelektualnych dyskusji w Ogrodach Watykańskich czy Castel Gandolfo. Jedyną reakcją, która rzuca się w oczy na portalach "katolików otwartych", jest tekst ks. Andrzeja Draguły na stronach Laboratorium Więzi. Liberalny kapłan bardziej ubolewa w nim jednak nad tym, że spektakl utrudni dyskusję na temat błędów Kościoła, niż oburza się na tak wyzywającą agresję: "Ktoś mi napisał, że księża powinni to oglądać obowiązkowo, żeby zrozumieć, dlaczego ludzie tak radykalnie odrzucają Kościół. Takie myślenie dowodzi zupełnego niezrozumienia. Ci bowiem, którzy rozumieją, nie potrzebują tego spektaklu. A ci, którzy nie rozumieją, jeszcze bardziej nie będą rozumieć, a przeciwnie - utwierdzą się jedynie w przekonaniu, że mają rację [...]. Świat artystyczny się wykrzyczał, a świat katolicki się obraził". Wśród części mainstreamowych dziennikarzy, którzy lubią sytuować się w tzw. środku, dość powszechna była krytyka spektaklu, ale z koniecznym zastrzeżeniem, że nie potrzebne są jakiekolwiek kroki prawne. Dobrym przykładem tego stylu był tweet komentatora Konrada Piaseckiego: "Klątwa nadużywa estetyki szoku, skandalu, czystej prowokacji, ale to nie powód, by wszczynać w jej sprawie śledztwo". Jedynie Jan Wróbel na antenie TOK FM dał upust swojemu oburzeniu i wygarnął: "Gdybym chciał młodzież szkolną, ale i starsze osoby, zaprowadzić, żeby wytłumaczyć, jak się rodzi faszyzm, jak się rodzi hitleryzm, to właśnie trzeba iść na Klątwę. To jest hitlerowskie przedstawienie oparte całkowicie na zasadzie: nienawidź, czyń, co chcesz, nienawiść cię wyzwoli".

SKUPMY SIĘ TYLKO NA MODLITWIE?

Drugi typ dominujących reakcji na "Klątwę" to postawa niekiedy bardzo dojmującego nazwania zła spektaklu po imieniu, ale z jednoczesnym położeniem akcentu na reagowanie na profanację modlitwą lub promowaniem dobrych wzorców.

Najważniejszy był tutaj głos Konferencji Episkopatu Polski. W oświadczeniu przedstawionym przez rzecznika KEP bardzo wyraźnie potępiono widowisko. "Podczas spektaklu dokonuje się publiczna profanacja krzyża, przez co ranione są uczucia religijne chrześcijan, dla których krzyż jest świętością". Biskupi podkreślają, że "nie może być przyzwolenia na nawoływanie do nienawiści i deprecjonowania ludzkiego życia".

Jednocześnie komunikat KEP wyraźnie wskazuje wiernym sposób reakcji: "Odpowiedzią na spektakl Klątwa [...] niech będzie modlitwa wynagradzająca za bluźnierstwo oraz promocja wartości m.in. w środkach społecznego przekazu w myśl słów: Zło dobrem zwyciężaj!".

Oświadczenie Episkopatu Polski było impulsem do wielu nabożeństw ekspiacyjnych. Między innymi w sanktuarium w Łagiewnikach po każdej mszy odprawiane były nabożeństwa pokutne za bluźnierstwa w Warszawie. W bazylice na Jasnej Górze odprawiono 40-godzinne nabożeństwo Adoracji Najświętszego Sakramentu, podczas którego modlono się o przebaczenie za bluźnierczy spektakl. Niektórzy biskupi, np. biskup kielecki Jan Piotrowski, polecili odczytanie komunikatu KEP na temat "Klątwy" 26 lutego podczas niedzielnych mszy.

Ten typ reakcji widoczny był też w komentarzu Bogusława Łozińskiego na portalu "Gościa Niedzielnego". Łoziński pisał: "Po tego typu wydarzeniach człowiek wierzący zastanawia się, jak zareagować [...], czy powinniśmy organizować publiczne manifestacje nawołujące do bojkotu przedstawienia? [...] Możemy też złożyć do prokuratury doniesienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znieważenia uczuć religijnych. [...] Mam jednak wątpliwości. Wszystkie te drogi przyczyniają się do jeszcze większego nagłośnienia przedstawienia. Rodzi się pytanie, czy podejmując takie działania, nie uczestniczymy w scenariuszu autorów przedstawienia".

Motyw "nie reagujmy, bo oni tylko na to liczą" pojawił się też w tekstach publicystycznych czy to mojego kolegi po piórze Łukasza Warzechy na łamach "Do Rzeczy", czy Liliany Sonik w "Rzeczpospolitej". Nawet jeden z najsurowszych krytyków "Klątwy" Piotr Zaremba wyraźnie wzdragał się przed prawnymi krokami przeciw przedstawieniu. Na łamach "W Sieci" przestrzegał, by "nie zmieniać krzywdzących w krzywdzonych".

Wszystkie te zastrzeżenia pokazują, jak nieuczciwe były próby przedstawiania krytyków sztuki jako sfory złaknionych represji wobec teatru zwolenników karania. Jednocześnie jednak pokazywały, jak wyraźnie postulat prawa do ochrony przed znieważaniem uczuć religijnych uważany jest już za coś skrajnego, za posuwanie się niezwykle daleko.

PRAWO JEST PRAWEM?

Na tym tle zupełnie inną filozofię myślenia prezentowało stowarzyszenie Ordo Iuris. To środowisko prawnicze związane z konserwatywnym ruchem Stowarzyszenia im. ks. Piotra Skargi rozpoczęło akcję, która zakończyła się zebraniem ok. 300 tys. podpisów pod petycją wzywającą prezydent Warszawy do obcięcia funduszy dla Teatru Powszechnego, instytucji w demonstracyjny sposób obrażającej uczucia ludzi wierzących. Ordo Iuris zadeklarowało też bezpłatną pomoc zbulwersowanym "Klątwą", którzy chcieliby złożyć doniesienie do prokuratury o obrazę uczuć religijnych. Wreszcie instytut wysłał do najważniejszych urzędników Rady Europejskiej raport o niepokojącym przypadku wzywania do nienawiści podczas spektaklu.

Na tym tle bardziej widoczne, choć mniej nośne, były pikiety pod Teatrem Powszechnym zorganizowane przez Ruch Narodowy i ONR. Hasła na trzymanych przez demonstrantów transparentach były dość agresywne, np.: "Teatr to nie burdel". Notabene politycy PiS starali się w całym sporze zachowywać umiar. Jedynie jeden z młodych i najbardziej krewkich posłów Prawa i Sprawiedliwości, Dominik Tarczyński, ogłosił, że składa odpowiednie zawiadomienie do prokuratury. Inni politycy rządzącej partii byli o wiele bardziej powściągliwi.

Podległa ministrowi Ziobrze prokuratura zapowiedziała wszczęcie śledztwa w sprawie podejrzenia obrazy uczuć religijnych z urzędu.

ZAPOMNIANA AKTYWNOŚĆ

Porównanie tych trzech reakcji na bulwersujący spektakl skłania do wniosku, że aktywna postawa w obronie poszanowania prawa do ochrony uczuć religijnych jest zachowaniem wyraźnie mniejszościowym. Wiele komentarzy zachęcających do skupienia się na modlitwie i lansowaniu dobrych wzorców sprawia wrażenie, jakby demonstracje i korzystanie z obywatelskiego prawa zgłaszania prokuraturze, że czyjeś dobra są naruszone, nabrały wśród wielu katolików posmaku ryzykownego radykalizmu. Porusza to problem, który towarzyszy Kościołowi katolickiemu cały czas po 1989 r. Czy polityce Episkopatu Polski ma towarzyszyć jakaś aktywność akcyjna wiernych i w jakiej formie łączności z biskupami? Przez pewien czas wydawało się, że taką społeczną formą samoorganizowania się katolików może być Akcja Katolicka. Jednak z perspektywy dwóch dekad jej działalności widać już, że nie jest ona żadnym szerszym ruchem społecznym. Tę lukę wypełniła przez te lata Rodzina Radia Maryja, ale po demonstracjach sprzed paru lat na rzecz przyznania telewizji Trwam częstotliwości, aktywiści radiomaryjni także byli wobec sprawy "Klątwy" dość wstrzemięźliwi.

Obawy biskupów przed jakimiś ruchami aktywności obywatelskiej ludzi wierzących nie są oczywiście pozbawione głębszych podstaw. Pojawiają się pytania, czy ruch taki nie poszedłby w kierunku pewnego radykalizmu lub polityzacji, nad którym to zjawiskiem hierarchom trudno byłoby zapanować. Tyle że już końcowa faza rządów Donalda Tuska, a potem Ewy Kopacz pokazała, że ewolucja obozu Platformy Obywatelskiej zmierzała w kierunku zderzenia z odczuciami ludzi wierzących. Co więcej, dziś już się zapomina, że w działaniach rządu PO bywały takie, które były wprost zapowiadane jako kontrolowanie Kościoła. Tak było z planami likwidacji Funduszu Kościelnego i wprowadzenia do zeznań podatkowych odpisów na wybrane kościoły. Minister Michał Boni nie krył wówczas, że może to uzmysłowić Kościołowi, iż brak zmian w stosunku do wyzwań obyczajowych odbije się na skali wpływów do kościelnej kasy. Jeśli do władzy powróci opozycja, to liberalni ideolodzy już dziś wskazują, że "Polska po PiS-ie" musi być krajem daleko idącej rewolucji obyczajowej i ukarania Kościoła za wspieranie dobrej zmiany. Pewnym zwiastunem tego nowego niezwykle agresywnego jak na polskie warunki stosunku, sposobu odnoszenia się do Kościoła jest wojna prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka o pomnik Chrystusa Króla.

Uprawnione jest więc podejrzenie, czy już teraz, unikając demonstracji w obronie ochrony uczuć religijnych, Kościół nie odsuwa na "święte nigdy" pytania o formy obrony praw ludzi wierzących? Tradycja samoorganizacji katolików w obronie swoich praw jest w Polsce dosyć słaba w odróżnieniu np. od Czech i Słowacji. W PRL Kościół był relatywnie silny i mógł sam negocjować z władzą bez posiłkowania się komitetami świeckich katolików. Także dziś wielu biskupów odnosi się z dużą rezerwą do oddolnych inicjatyw, zawsze stawiając na pierwszym planie pytanie, czy taka aktywność nie będzie obciążeniem dla autorytetu Kościoła.

Jeśli jednak właśnie teraz, kiedy rządzi partia przyjazna Kościołowi, nie będzie refleksji nad tym, jak mogłoby wyglądać partnerstwo między Episkopatem a takimi ruchami jak np. Ordo Iuris, to kiedy ma być? Czy wtedy, gdy do władzy dojdą bardzo już antyklerykalna Platforma lub Nowoczesna, o lewicy nie wspominając? Punktem odniesienia dla polskich biskupów mogłyby być wielotysięczne demonstracje dotyczące ochrony rodziny we Francji, które zaskoczyły opinię publiczną parę lat temu. Politycy nie zastąpią samoorganizacji katolików. A postulat ochrony uczuć religijnych powinien mieć zarówno duchowy wymiar, jak i status prawa obywatelskiego, którego łamanie oznacza spychanie ludzi wierzących do grupy obywateli drugiej kategorii.

Nie widać wśród czołówki polskiego Episkopatu żadnej refleksji na ten temat. A od tej sprawy w perspektywie paru lat nie da się uciec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji