Melancholia, miłość i samogon
- Tytuł nowej premiery w Syrenie zapowiada łyk egzotyki: "W zielonozłotym Singapurze"...
- Tyle, że nasz Singapur, to zawołanie zwodnicze. Bo tym słynnym romansem Wertyńskiego wprowadzamy widza w zapomniany świat starej rosyjskiej piosenki. Piosenki, która przecież przetrwała w legendzie. Mienią się "fale Amuru", mknie "trojka", lśni złowieszczym blaskiem "Bajkał", tu "Jamszczik", tam "Liliowy Negr", a w tle - romans cygański. Jonasz Kofta przepięknym rymem przypomniał nam ten klasyczny już kanon, w którym królują melancholia i miłość, a wszystko przyprawione samogonem...
- Która to już premiera Kofty w Syrenie?
- Trzecia. Zacząłem swoje dyrektorowanie "Wielkim Dodkiem", a niedawno jeszcze były w repertuarze "Szalone lata" - wybór paryskich szlagierów z lat dwudziestych, trzydziestych...
- Trzecia Kofty, a pierwsza Bernarda Ładysza...
- To zaszczytna przyjemność dla nas. że możemy gościć na Litewskiej tego prawdziwie wielkiego artystę. Choć de iure emeryt, jest Ładysz w formie wokalnej, o której wielu jego następców mogłoby jedynie marzyć. A że potęgę głosu wspiera wspaniałym temperamentem aktorskim, więc każde jego wkroczenie na scenę zapowiada ucztę dla widza.
- Na zakończenie może jeszcze informacje o innych współtwórcach przedstawienia...
- Główni, to Witold Gruca - choreografia, Czesław Majewski - kierownik muzyczny, Antoni Tośta - scenograf. Antoni Kopff opracował tak istotne dla tego przedstawienia partie chórów. Zaś na czele zespołu Ewa Szykulska, Ewa Kuklińska, Hanna Balińska. Bohdan Łazuka, Tadeusz Pluciński, Andrzej Grąziewicz. I dużo młodzieży. Mają tu co śpiewać, co tańczyć. A że całość troszkę smutna? Gdy solenni dramatycy bawią się w kabarety, my uciekamy w sentymenty. Wierzę, że nasz widz to zaakceptuje...