Na scenie. Księga Bałwochwalcza
Sztuka Krzysztofa Wójcickiego o ostatnich latach życia Brunona Schulza nie jest arcydziełem, ale gdyby teatr umiał jej pomóc poprzez tuszowanie braków i uwypuklanie zalet, mogłaby pewnie być na scenie interesująca. Inscenizacja tarnowska niestety raczej dobijała ten dramat niż go ratowała. Dobijała przede wszystkim koszmarnym aktorstwem - tak koszmarnym, że nawet moja znana skądinąd sympatia dla bezgwiazdorskich, skromnych i rzetelnych zespołów małych teatrów, musi tu skapitulować. Taka porcja złej dykcji, prowincjonalnej sztampy i zwykłej nieporadności jest już nie do przełknięcia. Reżyser Jacek Andrucki próbował ratować sypiącą się inscenizację rozmaitymi "momentami": męskim aktem, krwawą farbą na torsie mordowanego Brunona, efekt jednak był i musiał być marny. Pozornie widowiskowy Schulz bywa bardzo surowym weryfikatorem dla swych "bałwochwalców".