Degradacja mitu
Wiele już było literackich i teatralnych przetworzeń mitu Don Juana. Jedno więcej nie powinno więc dziwić, o ile oczywiście towarzyszy mu nowy, oryginalny pomysł lub ujecie. A takie bodaj były ambicje Tomasza Łubieńskiego. Postanowił on przerobić dla współczesne i sceny dramatycznej libretto Lorenza da Pointę z opery "Don Giovanni" Mozarta, przenosząc cała te historię w realia polityczne i społeczne faszystowskich Włoch u progu wybuchu wojny. Sztuka Łubieńskiego nosi tytuł "Śmierć Komandora". Prapremierę miała przed dwoma laty we Wrocławiu. Teraz zrealizował ja Marek Okopiński na scenie stołecznego Teatru Dramatycznego. Don Giovanni, a tutaj po prostu - Don jest tym razem tajnym agentem totalitarnych służb specjalnych, który swą przynależność organizacyjna sprytnie i cynicznie wykorzystuje łącząc w życiu przyjemne z wymaganym. Zuchwalstwem, które musi odpokutować jest w jego przypadku przekroczenie kompetencji, a ściślej przedwczesne zamordowanie zasłużonego Komandora-kombatanta, powszechnie szanowanego obywatela małego miasteczka. W rezultacie tej pomyłki "swój człowiek" staje się nagle ofiarą własnych mocodawców. Sławomir Orzechowska gra tego osobliwego Don Juana sprawnie i swobodnie, ale jego bohater nie wzbudza raczej spodziewanej odrazy. Wygląda na to, że mamy wykazać maksimum dobre i woli w ocenie jego postawy, bo usprawiedliwia ją po prostu określony system wartości i politycznych mechanizmów.
Pozostali bohaterowie są już tylko pochodną takiego ustawienia tematu, ofiarami powszechnej demoralizacji. Leporello (tu Leopo) czyli molierowski Sganarel (gra go trochę niemrawo Juliusz K. Warunek) jest ordynansem i wykonawca "specjalnych" poleceń Don Giovanniego. Elwira (Iwona Głębicka), sponiewierana była kochanka Dona staje się konfidentka policji. Anna (Hanna Ślązak), czyli córka zamordowanego, musi być w takiej sytuacji przedstawicielką opozycji. ale już jej narzeczony Ottavio (precyzyjnie wystudiowana rola Jerzego Rogowskiego) jest pożałowania godnym reprezentantem bezsilnej lokalnej praworządności. Zerlina (Joanna Wizmur) to małomiasteczkowa dziwka, a jej wybraniec Masetto (Marek Wilk) nie wydaje się zbyt rozgarnięty. Jedyna postacią spoza kręgu figur mozartowskich pozostaje tu tajniak Nico (Jerzy Z. Nowak), nadzorujący w finale wydumana cmentarna sytuację likwidacji głównego bohatera.
Mroczne realia przydane w sztuce całej tej dobrze znanej historii nie mogą i nie powinny chyba nastrajać zbyt pogodnie. A jednak ani autorowi, ani reżyserowi przedstawienia nie udało się, niestety, potraktować sprawy dostatecznie serio. Uważam to za podstawową słabość całego przedsięwzięcia. W gruncie rzeczy obaj oni chcieliby bowiem pozostać w klimacie "wesołego dramatu muzycznego" Mozarta lub "produkcji teatralnej usilnie muzycznej" - jak nazwał swój nowy utwór Łubieński. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie.
Z tego samego założenia wyszli także pozostali współtwórcy spektaklu: kompozytor dość beztroskiej muzyki - Jerzy Satanowski, projektant pomysłowej kompozycji plastycznej - Andrzej Markowicz, a wreszcie - Jerzy Winnicki, który wraz z grupą mimów Warszawskiego Teatru Pantomimy zaaranżował scenki zespołowe o bliżej nieokreślonym kolorycie lokalnym. Być może, "Śmierć Komandora" Tomasza Łubieńskiego - jak określono to w programie - jest obrazem degradacji wielkiego mitu w świecie, który wypadł z formy. Spektakl w Teatrze Dramatycznym nie skłania wprawdzie do tak głębokiej i refleksji, ale degradacja mitu staje się w nim faktem.