Mit tajniaka
Dość typowy dla naszej literatury ostatnich lat, jakoś ją nawet charakteryzujący. Tajniak, szpieg, człowiek z ukrytymi zadaniami, ktoś o dwu twarzach, ktoś ze służb specjalnych, ktoś manipulujący działaniami innych. Najmocniej ujawniło się to w literaturze dramatycznej, wzmocnione agresywnością scenicznych realizacji. Kiedy się to zaczęło? Od "Ambasadora" Mrożka, czy od "Terrorystów" Iredyńskiego?
Z kalendarza wypada, że wcześniej, dużo wcześniej. Bodaj w "Dwu głowach ptaka" Władysława Terleckiego. Najpierw powieści, potem scenariuszu teatralnym. Przedstawienie zagrane w dawnym jeszcze Teatrze Dramatycznym w r. 1979, z Łapickim i Blumenfeldem święciło długo triumfy u publiczności. Przypomnijmy: szło o to, że carska Ochrana unowocześniając metody wchodziła głęboko w konspiracyjne struktury po to, by je poznać i rozpracować. Ilu konspiratorów przygotowujących Powstanie Styczniowe (w wypadku tego akurat tekstu) było tajniackiej proweniencji, z Ochrany rodem - do dziś dokładnie nie wiadomo. Terleckiemu nie chodziło zresztą o nazwiska, lecz o zjawisko, o odkrycie mechanizmu prowokacji służb policyjnych jako motoru wielu działań politycznych i wielu gier o władzę. Tajniak dobrze zakonspirowany, ukryty tam, gdzie się walczy z władzą oficjalną to najlepsze ramię władzy. Tak udowadniał na scenie (i w książce) inteligentny oficer śledczy uwięzionemu niedobitkowi Powstania.
Tajniak - kreator. Tajniak - bóg zdarzeń. Tajniak zmitologizowany. Terleckiemu wydało się to fenomenem XX wieku, jego wyróżnikiem. (Przypomnijmy sobie amerykański "Waszyngton za zamkniętymi drzwiami" - coś na rzeczy tu jest...)
Potem były sztuki Iredyńskiego i Mrożka. I wreszcie kolejna mitologizaeja tajniactwa, najbardziej całościowa, kulturowa i filozoficznie podbudowana - Śmierć komandora, sztuka Tomasza Łubieńskiego.
Rzecz o Don Juanie, który jest tajniakiem. Nic więcej, nic mniej. Jego podboje miłosne i tryb życia to tylko sposobności do działań, dogodne sposobności do badania nastrojów ludności, inwigilowania osób podejrzanych, czy wreszcie - usunięcia tych, jakie mu Centrala usunąć każe. "Śmierć Komandora" to śmierć z rozkazu, wypełnienie zadania. W takim ustawieniu mitu Don Juana trudno się dziwić, że Sganarel to też tajniak, który pilnuje swego pana, że Don Juan też musi zginąć, że donna Anna też spiskuje, ślady muszą być zatarte i są zacierane. Miała ta sztuka swoją prapremierę we Wrocławiu (Teatr Polski, reżyseria Eugeniusz Korin), doczekała się teraz w Warszawie realizacji w Teatrze Dramatycznym (reżyseria Marek Okopiński). Osobiście wolę przedstawienie wrocławskie, choć było ono nadmiernie rozdęte metaforą, z barokową przesadą środków, z ostrą stylizacją. Przecież miało klimat, nastrój i - jednak - styl. Bardzo wyraźnie mówiło o zjawisku, osadzało je w płaszczyźnie kulturowo-społecznej.
Spektakl warszawski jest realistyczną opowieścią o gadatliwym i próżnym cywilnym policjancie, którego usuwa się, kiedy jest już niewygodny. Brak w nim tego, co jest u Łubieńskiego, wartością główną: mitologizacji i fetyszyzacji samego zjawiska. Które to (tajniactwo) wydaje się widocznie autorowi tak dalece symptomem czasów, że aż przymierza je do jednego z najstarszych i najbardziej nośnych kulturowo symboli. W końcu to obrazoburstwo i zuchwałość: Don Juan tajniakiem? Nie libertyn, nie śmiałek rzucający wyzwanie światu norm i obyczajów, nie rewolucjonista tychże (obyczajów), nie przewrotny sceptyk, nie diabeł, nie wcielenie zła - tylko bardzo zwyczajnie wyższy rangą kapuś. Kapuś z cenzusem, rangą, stopniem. I wcale nie ideowiec, nie fanatyk jakiejś idei, w imię której walczy z tym co JEST, a jedynie zdyscyplinowany szeregowy, w miarę zdolny dywersant. I ta zwykłość Don Juana - tajniaka, to jego tuzinkowe zawodowstwo, to jest to, co autorowi wydaje się być godnym zabierania głosu w tej sprawie. W epoce manipulacji doskonałej, bo wzmocnionej techniką, w czasie, w którym powstają Psy wojny, filmy o francuskich łącznikach i prawdziwe zamachy terrorystyczne, porwania samolotów, afery podsłuchowe, niewyjaśnione mordy polityczne (prezydentów wielkich mocarstw chociażby), w którym nad planetą krążą satelity szpiegowskie - ta sprawa musi jawić się jako jedna z bardziej typowych. Jaskrawo dwudziestowieczna, choć, oczywiście, stara jak świat.
Teodor Parnicki dawno już opisywał karierę rzymskiego Sejanusa, tajniaka nad tajniaki. I dawno już wszystkie wnioski z tego zostały wyciągnięte. Ale temat wraca. W coraz to innej wersji, wzbogaconej o nowe realia, sprzężenia, doświadczenia. Dzisiaj jest nawet modny. Obsesja? Może, ale czymże stoi literatura, jeśli nie obsesjami? Śmierć komandora to bardzo dobra sztuka. I bardzo trudna dla teatru, wciąż zresztą jeszcze przez teatr właściwie nie zaprezentowana, nie rozgryziona.
Ale próbować warto. Łubieński to nie kalamburzysta i prześmiewca, to - także i w teatrze - eseista, który ma ambicję zwrócić uwagę na coś, co istniejąc nawet jako zjawisko zauważalne dla wszystkich, w jego widzeniu nabiera innych wymiarów, wchodzi w nowe związki przyczynowo-skutkowe. Łubieński widzi po swojemu to, co my widzimy jako coś jednoznacznego. Komplikuje nam odbiór, ale odsłania tropy, których nie podejrzewaliśmy. Rzuca na nie światło szczególne i w tym szczególnym oświetleniu rzeczywistość wygląda także dosyć szczególnie. Jak klisza rentgenowska, naga, bez indywidualności i barwy, bez życia. Nie wiem czy mitologizacja i demonizacja tajniaka i jego czynności, a więc prowokacji i manipulacji, to prawidłowe czytanie z ducha czasów. Wiem, że takie właśnie czytanie jest z niego. Nikt i nigdy tego lepiej nie wychwyci niż intuicja i wyobraźnia artysty.