Artykuły

"Panna Maliczewska"

Sztuki Gabrieli {#au#163}Zapolskiej{/#} wchodziły na scenę pod szyldem naturalizmu i obyczajowej bezkompromisowości, epatując ostrością spojrzenia "ober­dulską" publiczność sprzed wybuchu Wielkiej Wojny. W pół wieku później ten aspekt twórczości pani Gabrieli starano się wykorzystać w antyburżua­zyjnej propagandzie. Dziś jest on nieodwołalnie martwy, co nie znaczy, by o Zapolskiej trzeba było zapomnieć. Jej utwory wciąż można z powodze­niem grać jako dobre dramaty psychologiczne, ze scenicznym nerwem napisane przez zawodową aktorkę. Taka właśnie była "Moralność pani Dulskiej", zrealizowana niedawno w Teatrze Telewizji - i taka też jest "Panna Maliczewska", wyreżyserowana przez Bogdana Baera na Scenie Kameral­nej warszawskiego Teatru Polskiego.

Inscenizacja konsekwentnie odżegnuje się od przebrzmiałej estetyki. Z tek­stu usunięte zostały zwietrzałe brutalizmy, zarówno sytuacyjne (opowieść Maliczewskiej o tym, że Daum ją "złapał za włosy i ciągnął po ziemi"), jak i w znacznej mierze językowe. To, co pozostało, służy indywidualizowaniu, a nie wulgaryzowaniu postaci. Redukcji uległ balast regionalizmów, owych "ta co" i "to joj". W formie rekompensaty na rzecz lwowskiej lokalizacji Żelazna podśpiewuje "Za tramwajem tramwaj"; wraz z Wałami Hetmańskimi - dla wtajemniczonych dość. Zniknęły rozmaite zbędne dla akcji detale, znacząco natomiast wzbogacona została scena z kolegami Fila. Podczas improwizowanej "biesiady" młodzi ludzie śpiewają przy gitarze modne przeboje: "Gdy wieczór zapada", "Walczyk katarynkowy", "Evviva l'arie". Chwila radości silnie kontrastuje z niewesołą powszedniością.

Od naturalizmu odbiega też scenografia Iwony Zaborowskiej. Na poziomie sceny jest realistyczna, z lekką stylizacją i oczywiście bez przerysowań ("dużo śmieci" - czytamy w didaskaliach). Wyżej, poprzez wyciągnięcie pionów w górę ("przedłużony" piec w saloniku) przechodzi w teatralną prze­strzeń umowną, zawieszoną draperiami, których funkcję w I akcie pełnią wyprane prześcieradła.

O obliczu spektaklu decyduje jednak głównie wizerunek tytułowej bohaterki, różny od potocznych wyobrażeń o rozpychających się łokciami "kobietach Zapolskiej", za to zgodny z intencjami autorki. "Sam zobaczysz - pisała do Kotarbińskiego - czym powinna być Maliczewska: kwiatem, gwiazdką, słońcem, dzieckiem... A przede wszystkim prawdą i szczerością." Ewa Domańska sprostała tym wymaganiom. Jej Maliczewska to wrażliwa dziew­czyna, ambitna, ale i bezradna wobec realiów życia. Co istotne, sceniczne szanse panny Stefanii nie są urojone: z zapałem tańczy, śpiewa, rolę Julii "studiuje" naiwnie, ale bez cienia szmiry. Rozdarta między pragnieniem szczęścia i miłości a osaczającą ją rzeczywistością, szybko dojrzewa do zrozumienia sytuacji. Przegrywa w konfrontacji z regułami świata, w którym niedostępną wyrocznią jest dyrektor teatru, a posłańcem losu sekwestrator. Z rozmachem i precyzją rozgrywając właściwą bohaterce złożoność i zmien­ność uczuć: radości i goryczy, dumy i rozpaczy, energii i rezygnacji, stwo­rzyła Domańska postać autentyczną, barwną, żywo obchodzącą widownię. Mocno zarysowany Daum Jana Tesarza jest figurą antypatyczną, choć nie odpychającą. Również on żyje tak, jak świat pozwala, a w dramatycznej scenie z synem zyskuje - mimo wszystko - głębszy ludzki wymiar. Katarzyna Łaniewska, jako rzekomo dobroduszna Żelazna, zbudowała rolę znakomitą, plastyczną, dopracowaną w szczegółach - i to mając do dyspozycji tylko jeden akt sztuki. Łucja Żarnecka wyraziście ukazała Michasiową, siostrę - służącą, do czasu potulną, niespodziewanie okrutną, a przez kontrast uwydatniającą drogę, jaką z nizin "na piętro" przeszła Maliczewska. Uwagę przyciąga też Daumowa Marii Ciesielskiej, jakby uwięziona w wystudiowa­nym ruchu i geście, lękająca się otrzeć nie tylko o stół, ale wręcz o powietrze sutereny. Gdy w II akcie filantropijna maska na chwilę spada, widzimy twarz kobiety obdarzonej bogactwem, lecz pozbawionej radości. Krzysztof Kumor trafnie wyakcentował w postaci Boguckiego nagłość przejścia od fałszywej słodyczy uwodziciela do bezwzględności właściciela, bodajże gorszego od Dauma.

Wiele prób ożywienia repertuaru z przełomu wieków kończyło się niepowo­dzeniem z powodu przesadnego pastiszowania, przymrużania oka, komi­zowania na siłę - słowem, braku zaufania do realizowanego utworu. Tym razem szczęśliwie wybrano najlepsze rozwiązanie: prawdziwie i zajmująco opowiedzieć nieskomplikowaną i w końcu starą jak świat historię. Rezultat wart jest obejrzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji