Moliére: "Don Juan"
Było kiedyś w Starej Prochowni pyszne przedstawienie, jedno z najzabawniejszych, jakie udało się stworzyć w naszym teatrze w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat: "Wieczór Trzech Króli" Szekspira. Komizm sztuki spotęgowany był poprzez obsadzenie wszystkich ról, również męskich, przez panie. Aktorki grały wyśmienicie, przedstawienie było lekkie, dowcipne, dostarczało widzom niemałej radości. Wielkim odkryciem dla wielu stało się ujawnienie komediowych uzdolnień Ryszardy Hanin, znanej dotychczas głównie z ról matek strapionych. Bo że Irena Kwiatkowska rozśmieszała publikę do łez - to wiadomo, nie pierwszy i nie ostatni raz. Zresztą, wszystkie panie grały koncertowo. Reżyser Jan Kulczyński odniósł niekłamany sukces.
I oto pomysł wystawienia sztuki, w której również męskie role grają panie, powrócił. Jan Kulczyński wziął tym razem na tapetę "Don Juana" Moliera. "Don Juan" potraktowany został jako pretekst do zabawy, mądrej zabawy, w kameralnej atmosferze. Pół żartem, pół serio z prośbą uświadomienia widzom, że są uczestnikami gry. Pojawia się Ryszarda Hanin, konwersuje - niczym na przyjęciu towarzyskim - z widzami, usadzonymi w fotelach po dwu stronach sali (Sala Wystawowa Teatru Dramatycznego). Częstuje tabaką, zachwalając jej walory. Ton głosu prywatny, intymny. Po czym wkłada zabawną czapeczkę - i już nie jest Ryszardą Hanin, lecz Sganarellem.
Inne aktorki również pojawiają się na moment jakby półprywatnie, wnosząc dla gości, pardon: widzów, ciastka, napoje, częstując nimi. Ciepło, intymnie. I inaczej niż w normalnym teatrze. Reżyser rozbudził apetyt na coś nowego i ekscytującego. Dalej było rozmaicie. Zabawa raz nabierała tempa, raz słabła. Sganarelle cały czas starał się podtrzymać - lecz nie natrętnie -kontakt z publicznością. I śmieszny, i żałosny zarazem w swej hipokryzji, ze swoim sprytem biedaka, który kłamie i zmyśla, aby ratować swoją skórę. Don Juan (Jolanta Fijałkowska) miał w oku cierpienie, w ruchach zdecydowanie. Uwodził, kogo się dało, z ponurą zawziętością i determinacją. Pożerał wzrokiem ofiary, odsłaniał zęby w uśmiechu, przypominającym uśmiech wilka z bajki o Czerwonym Kapturku. Pewnie mu się panny nie podobały, ale musiał udawać straszliwą namiętność, aby je zniewolić i natychmiast - pewnie z ulgą i wstrętem - porzucić. A czynił to tylko po to, aby im udowodnić ich nicość, brak zasad, dwulicowość. Motorem jego działań była nienawiść do społeczeństwa, którego główną cechą jest zakłamanie. Don Juan - jedyny uczciwy pośród zgrai kłamców i oszustów. Don Juan - mściciel. Odmienny klimat wnosiły pozostałe postacie. Każda pani grała w innym stylu, toteż było wprawdzie kilka udanych solówek, ale koncertu tym razem nie udało się stworzyć. Podobał mi się, kurna-olek, Pierrot (Izabella Olejnik). Don Carlos (Ewa Decówna) też na dłużej pozostanie w pamięci, podobnie jak Pan Dimanche (Mirosława Krajewska).