Don Juan w salonie i brudach współczesnego świata
Finezyjnie i niecodziennie rozpoczął swój kolejny sezon warszawski Teatr Dramatyczny. W Sali Wystawowej na piętrze, przemienionej na ten wieczór w elegancki salon, spoczywając na ustawionych wokół ścian stylowych kanapach i fotelach, oglądamy Molierowskiego "Don Juana". To że tekst potraktowany został komediowo, podano już w tytule, a pomysł reżysera, Jana Kulczyńskiego, by wszystkie role powierzyć kobietom, na pewno tej nucie sprzyja.
Jesteśmy zatem świadkami nie tyle kolejnych zmagań teatru z klasycznym arcydramatem i bohatera z ograniczającymi go prawami tego świata, a także zemstą sił pozaziemskich, co uczestniczymy po prostu w kulturalnej, inteligentnie pomyślanej i sprawnie poprowadzonej zabawie. I choć nie brak jej przewrotnych znaczeń i smaczków, przecież atmosfera jest ze wszech miar salonowa, zgodnie współbrzmiąca z miejscem, w którym tego "Don Juana" oglądamy. I nawet nie jest ważne, czy Jan Kulczyński postanowił powtórzyć swój sukces sprzed kilku lat, kiedy to w Starej Prochowni zaproponował nam Szekspirowski "Wieczór trzech króli" w kobiecej obsadzie, zwłaszcza że jak wiadomo zazwyczaj takie repliki nie wychodzą. Można przyjąć także obecny kształt "Don Juana" za oryginalne i pomysłowe wyjście do nie najłatwiejszej kadrowo sytuacji Teatru Dramatycznego od czasu, kiedy męskie filary tej sceny opuściły ją, protestując w ten sposób przeciwko nagłej zmianie dyrekcji. Specjalnie wracam do w końcu niedalekiej przeszłością trudno bowiem zaistniałych faktów nie widzieć, skoro od kilku sezonów Teatr Dramatyczny, zawsze bogaty przedtem w aktorskie indywidualności, wyraźnie osłabł i stracił przez długie lata misternie wypracowany blask. Dlatego podkreślam inicjatywę kierownictwa teatru, które wyraźnie stara się nawiązać do dobrych tradycji tej sceny, a to poprzez wprowadzenie na afisz sztuk nie granych dotąd w Warszawie (patrz scena duża, czytaj nieco dalej), czy - jak w omawianym przypadku - nadając dobrze wszystkim znanej klasycznej pozycji formę zgoła nieprzewidzianą. Niedaleka przyszłość przynieść ma kolejne ciekawe próby budowania nowej rzeczywistości tej zasłużonej sceny.
Ale wracajmy do naszego Moliera. Zabawę rozpoczyna wejście wśród nas Sganarela. Jest to Ryszarda Hanin, jak zwykle niesłychanie w swej sztuce aktorskiej prosta, a przecież jakby zgoła inna niż dotychczas. Niby pełna dobrodusznego dowcipu, a przecież przekorna i sprytnie przechytrzająca swojego pana. W miarę swobodna i bliska, by nie rzec "prywatna", a mimo to świetnie nawiązująca do klasycznego pierwowzoru. Sganarel zaczyna spektakl kwestią, że właśnie podjął, tak aktualnie dziś brzmiącą, decyzję rzucenia palenia. Stąd próby zażywania tabaki, częstowanie nią gości, dzielenie się z nimi wrażeniami. Tu rzecz istotna dla całej inscenizacji: słuchamy tekstu w polskiej wersji językowej, którą specjalnie na tę okazję przygotował reżyser. Jest to próba nie tylko uwspółcześnienia molierowskiego dialogu, ale przybliżenia niektórych sytuacji czy postaci do naszych dzisiejszych doświadczeń. Przykładem scena z wieśniakami, w wersji Kulczyńskiego wybijająca nie tyle ludową naiwność co dużo nam dziś bliższy prymitywizm myślenia i wysławiania się młodego pokolenia.
Wszystkim występującym paniom należą się duże brawa. Obok Ryszardy Hanin wymienić trzeba przede wszystkim Joannę Fijałkowską w brawurowo rozegranej roli Don Juana, świetnie ubranego i jeszcze pikantniej rozebranego przez scenografa. Irenę Burkę, (nie wszystkie jednak kostiumy zdały w tym spektaklu egzamin, choć przyznaję, że dumna donna Elwira w szortach to z pewnością szok długo działający!). Oglądamy więc Zofię Rysiównę (niezapomnianą krakowską Balladynę!) w roli surowego ojca Don Juana, Janinę Traczykównę jako Gusmana czy wreszcie Marię Chwalibóg, posągowego Komandora wspinającego się na krzesło dla dodania sobie dostojeństwa. Dużo więc w tym spektaklu dobrych pomysłów, sporo gagów, dość powiedzieć, że na afiszu występuje również prestidigitator Arkadiusz Svengali Zabawa jest więc odpowiednio przemyślana i sprawnie poprowadzona, choć na pewno tego typu humor lepiej trafia do tych, którzy z mitem Don Juana spotykali się już nieraz, zarówno w operze jak w teatrze, czy lekturze. Salon jako miejsce akcji wyraźnie zresztą ten bardziej elitarny charakter zabawy wskazuje.
Smaczkiem repertuarowym jest niewątpliwie fakt, że obok - w tymże teatrze - na scenie dużej idzie równocześnie "Śmierć komandora" Tomasza Łubieńskiego, a więc współczesna sztuka oparta na micie tegoż Don Juana. Bardzo to pouczające, choć przykre dla nas zestawienie. Łubieński pokazuje bowiem upadek mitu i poprzez uwarunkowania współczesnego Don Juana oskarża nasz wiek XX. Jego bohater nie zajmuje się już prowokowaniem świata i udowadnianiem własnej wolności, jest po prostu funkcjonariuszem totalitarnego reżimu policyjnego i swoje kontakty z kobietami wykorzystuje do zbierania odpowiednich materiałów dowodowych. Ginie w końcu z rąk takich samych, jak on tajniaków, ponieważ śmierć komandora uznano za jego nadgorliwość i błąd popełniony w czasie wykonywania obowiązków. Z prapremierą tej sztuki wystąpił Teatr Polski we Wrocławiu, prezentując ją na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu w roku 1984. Wówczas reżyser Eugeniusz Korin zgrzeszył zbytnim nagromadzeniem efektów scenicznych, które zdominowały problematykę sztuki. Marek Okopiński, reżyser warszawskiego spektaklu, tej pokusie nie uległ, niemniej obecna inscenizacja pozostawia nas z kolei z uczuciem pewnego niedosytu. Jakby zamierzone przez reżysera i zasugerowane przez autora nadmierne odarcie bohatera z jakichkolwiek atutów i wyposażenie go wyłącznie w prymitywne i bezwzględne zdążanie do celu - zubożyło jednak boleśnie całość zagadnienia. Dość powiedzieć, że bohater nic nie mający wspólnego ani z Don Juanem Mozarta, ani Moliera - by sięgnąć przykładów najbardziej znanych - kojarzy się raczej nieodparcie z główną postacią z niedawno pokazywanego w TVP brazylijskiego serialu "Avenida Paulista".
Ideał sięgnął zatem bruku - i o to twórcom spektaklu chodziło, niemniej widzowi, zwłaszcza znającemu tekst i pierwowzory żal, że mimo wszystko nie potraktowano tego współczesnego Don Juana bardziej wnikliwie. Nawet jeśli jest prymitywny, nie przestaje być groźny. Choć los jego krótkotrwały i marnie się kończący, przecież zdoła przez ten czas wiele złego świadomie uczynić. Bez głębszych refleksji - to prawda - ale mimo wszystko właśnie te refleksje powinny obudzić się w widzu. I poprzez porównania z dawniejszymi znanymi nam Don Juanami i poprzez skojarzenia ku czemu ten najpiękniejszy ze światów pędzi. Być może bardziej precyzyjnie powinni te niepokoje przekazać nam aktorzy, być może wyraźniej mógł je wypunktować reżyser, jeśli sztuka Łubieńskiego miałaby poruszyć czy choćby zastanowić szeroką widownię. No, ale trudno przecież wszystkie kolejne pozycje repertuaru powierzać obsadom kobiecym. Może szkoda, skoro ani Sławomir Orzechowski jako Don (czytaj Don Juan) ani Juliusz Krzysztof Warunek w roli Leppo (czytaj Lepporella) nie potrafili nadać granym przez siebie postaciom odpowiedniego formatu i tego czegoś, co niepokoić ma widza jeszcze po opuszczeniu teatru.