Artykuły

Nie opuszczaj mnie...

"Cafe Luna" Anny Burzyńskiej w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Marek Danielkiewicz w Akcencie.

Profesor PWST im. L. Solskiego w Krakowie Józef Opalski przygotował w Teatrze Miejskim im. W. Gombrowicza w Gdyni nowy spektakl "Cafe Luna". Jest to kolejny przykład dobrej współpracy reżysera z Anną Burzyńską. Profesor Burzyńska jest nie tylko pedagogiem i autorką prac naukowych. Opublikowała m.in. powieść "Fabulant. Powiastka intertekstualna" (Kraków 1997) oraz tomy dramatów: "Nicland. Cztery sztuki teatralne" (Kraków 2004) i "La mayoria de los suicidios ocurre en domingo / Hombres al borde de un ataque de nervios" w przekładzie na język hiszpański Joanny Bielak i Xaviera Farrego (Madryt 2006). Jej sztuki zostały przetłumaczone m.in. na niemiecki, francuski, hiszpański, kataloński, włoski, słowacki, czeski, bułgarski i były wystawiane na deskach teatrów polskich i zagranicznych.

Po spektakularnym sukcesie dramatu "Niżyński. Zapiski z otchłani" (2013) w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego ten profesorski tandem pozytywnie zaskakuje nas przedstawieniem lekkim i na pierwszy rzut oka prostym, ale nie ma nic trudniejszego od prostoty. Tym razem Józef Opalski prezentuje piosenki z filmów Pedra Almodóvara, a Anna Burzyńska pisze zaskakująco śmieszne dialogi.

Czekałem na ten moment, gdy wybrzmią pierwsze takty pieśni Chaveli Vargas z filmu "Kwiat mego sekretu" (1995), a tu zamiast kanonicznej wersji usłyszałem niekanoniczny pastisz - modlitewną prośbę o mężczyznę. Trzy kobiety na kolanach proszą o swoją drugą połowę. Inwokacja jest zbiorowa, chociaż pożądanie silnie zindywidualizowane. Nie padają więc słowa Chaveli Vargas, wyśpiewane głosem kobiety, która wypiła hektolitry alkoholu:

"Usiądźmy nad flaszką wina,

a kiedy błyśnie dno... Pójdziemy sobie...

Chcę widzieć jak mnie zapominasz,

gdy ptaki twoich rąk,

odfruną z powiek.

Tej nocy nie będę cię prosić byś pozostał.

Chcesz iść, to idź.

Tak trudno żyć bez miłości...

(...)"

Kiedy trzy aktorki (Beata Buczek-Żarnecka, Olga Barbara Długońska i Elżbieta Mrozińska) wykonują swój rytualny śpiew o odwiecznej potrzebie mężczyzny, to z mroku wyłania się drag queen Ricardo (Rafał Kowal). Przyznaję: Kowal dobrze śpiewa, ale daleko jego nogom do nóg Beaty Buczek-Żarneckiej.

Mam od lat na Facebooku znajomego z Buenos Aires, jest argentyńskim drag queen, przybrał pseudonim Diego Neon. Jest sławny.

Kiedyś zapytał mnie o samopoczucie. Odpowiedziałem mu szczerze. Tu jest Europa Wschodnia, ja się nie czuję, ja bytuję na skraju załamania nerwowego, jak wielu poetów. Moja odpowiedź zbiła go z tropu, bo spodziewał się zwyczajowego, jankeskiego OK. A dla mnie OK może być tylko w teatrze na dobrym spektaklu, bo w życiu codziennym brzmi jak szyderstwo.

Przyznaję, że poczułbym się bezradny w towarzystwie trzech aktorek, które wmawiałyby mi, że jestem tym jedynym, wymarzonym, niepowtarzalnym macho. Nie dziwię się biednemu barmanowi Manolo (Maciej Sykała), że snuje się po scenie zrezygnowany. W zetknięciu z żywiołem kobiecości każdy mężczyzna traci na wadze i znaczeniu w sensie dosłownym i przenośnym. I również o tym jest spektakl Opalskiego i Burzyńskiej - o bezradności i śmieszności, wreszcie o niezbędności kiczu, który nas czyni bardziej ludzkimi potworami.

Ostatni film hiszpańskiego reżysera "Julieta" (2016) jest o toksyczności miłości. Almodóvar to specjalista od komplikacji uczuciowych rodem z tragedii greckiej. Ekstaza w łóżku - tego się nie da moralnie wytrzymać, chyba że pod łóżkiem, czyli w pozycji komicznej.

Wie o tym doskonale Almodóvar, tworząc swój campowy świat, wiedzą Burzyńska i Opalski, miksując rzeczywistość teatralną na polską modłę.

"Julietę" autor "Złego wychowania" (2004) kończy przejmującym śpiewem Chaveli Vargas. Jest to kolejny, tym razem pośmiertny hołd oddany tej brazylijskiej artystce. Ze śmiercią Vargas, przyjaciółką Fridy Kahlo, odeszła ostatnia wielka artystka XX wieku, która za miłość i sztukę płaciła prawie tak samo jak każdy prawdziwy mężczyzna - sobą. Jej gwiazda zajaśniała właśnie dzięki Almodóvarowi. Świat dowiedział się o jej wielkości w momencie, gdy inni artyści żegnali się ze sceną i nierzadko ze światem. Trochę to trwało - pogarda, upokarzania, wyzysk. Ale opłaciło się. Chavela Vargas w 2012 roku, w 93. roku życia i śmierci wstąpiła w mit.

W "Drżącym ciele" (1997) Wiktor, syn prostytutki z madryckiego domu schadzek, opuszcza więzienie i rozpoczyna poszukiwanie dawnej miłości, jakby wierzył, że stara miłość nie rdzewieje. Tymczasem każde uczucie z czasem rozsypuje się w proch; dziewczyna jest, ale już kogoś innego. Żadna siła nie jest w stanie wskrzesić wygasłej namiętności. Namiętność może trwać jedynie w dziele sztuki.

W "Cafe Luna" kobiety kapitulują w obliczu niedoskonałego mężczyzny. Trudno, może być niedoskonały, niech będzie jakikolwiek, byleby był. W tych okolicznościach idealnie brzmią słowa piosenki z wczesnego filmu Almodóvara "Prawo pożądania" (1987). W pamięci obraz młodego Antonia Banderasa w roli Antonia Beniteza chorobliwie zakochanego w Pablu Quintero, reżyserze teatralnym. Ten związek również kończy się tragicznie. Myślę, że jest to najlepszy przykład, że dla miłości można i warto umrzeć. Ale zanim zabierze nas kostucha, spróbujmy zaśpiewać ukochanej osobie: Nie opuszczaj mnie, podejdź, przytul mnie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji