Artykuły

Pożegnanie dramaturga

Tak już bywa - życie nadaje czasem zu­pełnie inny sens naszym poczynaniom. Inny od zamierzonego. Dyrektor Marek Okopiński rozpoczął swoją kadencję w Teatrze Dramatycznym od polskiego współczesnego re­pertuaru. Od pozycji, pisarza już nieżyjącego, klasyka współczesności i prapremiery drama­turga żyjącego obecnie. Adaptacji "Ósmego dnia tygodnia" Marka Hłaski, na małej scenie, do­konanej przez Jacka Jaroszyka, w reżyserii Marka Wilewskiego. I "Dziewczynek" Ireneusza Iredyńskiego na scenie dużej, w reżyserii Ta­deusza Kijańskiego. Dziś już oba przedstawie­nia prezentują dzieła pisarzy nieżyjących. Gdy się je ogląda, nie sposób nie zamyśleć się nad podobieństwami i różnicami obu tych twórczości. Nie chodzi przy tym o drobiazgi, ale o generalia stworzonego przez nie świata. Hłasko o pięć lat starszy, o szesnaście lat wcze­śniej schodzący z tego świata, to dla przypom­nienia. W twórczości obydwu wielką rolę odegrał rok 1956. Bardzo dobra adaptacja Jaroszyka wysu­wa celną analizę skutków tamtego przełomu w postawach i psychice bohaterów Hłaski na plan pierwszy. Zarówno chłopak, jak i brat głównej bohaterki są ofiarami swojego czasu historycz­nego, chociaż w zupełnie innym sensie. Chłopak nie może się wyzwolić spod piętna lat spędzo­nych w więzieniu, chociaż przełom przyniósł niesprawiedliwie skazanemu wolność. Bratu, tzw. zaangażowanemu działaczowi studenckie­mu, roku 1956 przyniósł upadek i również ciężar nie do udźwignięcia. Ciężar własnych win i poczucie, że się zostało oszukanym. Brat jest uczciwy, upada zatem pod ciężarem. Zamiast głośno bić się w cudze piersi i stanąć w pierw­szym szeregu odnowy jak wielu jego co bar­dziej elastycznych - mówiąc dyplomatycznie - kolegów.

W twórczości Iredyńskiego odnajdziemy rów­nież ciężkie piętno czasów stalinowskich, roku 1956, choć dramaturg przeżył i dalsze zakręty krajowej historii. W dziele "Maria. Czysta mi­łość" (prapremiera Teatr Mały. Warszawa 1975), dramat byłej zetempówki. W "Daczy" (prapre­miera Teatr Polski. Szczecin. 1979) jakby nary­sowana piórkiem postać Sąsiada, emerytowanego działacza tzw. minionego etapu, który kie­dyś mógł bardzo wiele. Iredyńskiemu, jak już była mowa, zostało dane obserwować tych przełomów więcej niż Hłasce. A także ich skutków w psychice ludz­kiej. To zaowocowało synteza, ostrą, tragiczną w "Ołtarzu wzniesionym sobie", sztuce, której prapremiera odbyła się na scenie kameralnej Teatru Polskiego, w Warszawie, tuż przed sta­nem wojennym. Zawieszonej następnie i nie­dawno wznowionej.

Znamienna jest różnica między bohaterami Iredyńskiego i Hłaski. W "Ósmym dniu tygo­dnia" chłopak i brat są ludźmi uczciwymi, któ­rzy za tę "swoją uczciwość i "wiarę" zostali uka­rani. Główna postać "Ołtarza wzniesionego so­bie" ma swój pierwowzór w Stefanie z "Daczy", tzw. telewizyjnej twarzy, robiącej karierę. Stefan zna reguły gry, swoją, niejako usługową, funkcję. Godzi się z nią. Tylko skąd gorycz, napięcia między nim a żoną, która nie bardzo może się z funkcją męża pogodzić, chociaż z profitów korzysta? Piotr M. w "Ołtarzu wznie­sionym sobie" również jest giętki, znający bardzo dobrze receptę na karierę; cyniczny, złamany już w dzieciństwie przez sytuację ro­dzinną, na której zaważył dramat okresu po­wojennego. Człowiek dobry na każdy etap. Ten gracz wyborowy, poświęcający dla kariery wszy­stko i wszystkich (gra go Jan Englert) okazuje się jednak człowiekiem. Płaci za swoją dyspo­zycyjność cenę straszliwą.

W twórczość Hłaski, a także Iredyńskiego alkohol leje się strumieniami. Wstrząsająca w "Ósmym dniu tygodnia" jest wizja rozpitego miasta. A urojenia alkoholowe, na które cierpi plastyk - bohater z powieści Iredyńskiego "Manipulacja", mogłyby równie dobrze być przypisane postaci reprezentującej każdy inny zawód czy krąg społeczny. Kobieta - mężczyzna. Ten wątek również skłania da porównań. Przedstawienie wg "Ósmego dnia tygodnia" uświadamia jak bardzo Hłasko przy wszystkich swoich brutalnościach był pisarzem sentymentalnym, czasem nawet nieznośnie sentymentalnym. Mężczyźni, ze swoim głównym podtekstowym pytaniem: czy ona mnie kocha, przypominają kobiety. U Ire­dyńskiego natomiast odwrotnie, przeważnie uczucia przegrywają, partnerzy zdradzają cię bez specjalnych wahań, miłość staje się dość cyni­czną grą w rodzaju komórek do wynajęcia.

Prapremiera "Dziewczynek" skłania do bliż­szego zwrócenia uwagi na ostatni etap - i chy­ba najbardziej owocny - w twórczości Iredyń­skiego. Tworzą go właśnie "Ołtarz wzniesiony sobie", "Terroryści" (prapremiera w warszaw­skim Teatrze Polskim, w 1982 r.) i "Dziewczyn­ki". Można nań śmiało, rozciągnąć określenie użyte przy omawianiu "Ołtarza..." - etap syn­tezy. "Terroryści", pod kostiumem środkowo­amerykańskim, wnoszą uniwersalne pytania i wątpliwości. Czy można zbawiać ludzi wbrew ich woli? Przyjęcie terroru za metodę działa­nia, choćby jak najbardziej uzasadniane, wywołuje wydłużającą się spiralę, niemożliwą do przerwania. Używanie terroru pro publico bono daje możliwości posłużenia się przemocą dla prywaty.

"Dziewczynki" są jakby dalszym ciągiem for­mułowania problemów uniwersalnych, drążą­cych współczesny świat. Tylko kostium jest zu­pełnie inny, bardziej wyrafinowany. Zabawne, jest to kostium kobiecy, skandalizujący dewia­cją. Na scenie jedenaście aktorek, wśród nich kil­ka bardzo dobrych, jak Zofia Rysiówna. Danu­ta Szaflarska. Marią Chwalibóg, Janina Traczykówna. Czyli sztuka cudownie zaspokajając; pragnienia płci pięknej w teatrze, słusznie skar­żącej się, że w, repertuarze współczesnym jest bardzo mało dla niej dobrych ról. Panie zjechały się w jakimś domu pracy twórczej, aby potajemnie założyć bliżej nie określoną, dosyć niewinną - nie w sensie moralnym, ale polityki - organizację. Ale w tyn towarzystwie wzajemnej adoracji zaczynają się dokonywać znamienne procesy. Z bezkształtne demokratycznej magmy wyłania się system władzy. Indywidualności o cechach przywódczych zaczynają resztę dobrowolnych członków zmuszać do posłuszeństwa. Justyna, założycielka organizacji, gra ją właśnie Rysiówna, zostaje usunięta i zlikwidowana, ponieważ jest zbyt liberalna i posiada skrupuły moralne. Nie pasuje to do nowych zadań organizacji, która demokratycznego tworu przekształca się m coś w rodzaju radykalnego komanda, stawiającego sobie za zadanie walkę z wrogami obojga płci o własne interesy. Kiedy metafora się krystalizuje, autor obraca wszystko w żart. Przypomina to osławione gombrowiczowskie zakończenie "Ferdydurke" "Koniec i bomba. A kto czytał, ten trąba!".

Zakpienie z dosyć popularnego aluzyjnego od­czytywania dzieł artystycznych, czy lęk prze; własnymi wnioskami? Zmarł dramaturg, którego twórczość w znacznej mierze współtworzyła dosyć ubogi ilością wo - w porównaniu z kreacyjnym - realisty­czny nurt w dramaturgii współczesnej. Drama­turg posiadający niezwykły wprost talent pisa­nia dialogu i zderzania z sobą postaci, często zaskakującego odbiorcę. Dramaturg, którego wizja świata i człowieka wciąż się pogłębiała w miarę i w rytm zagęszczania atmosfery cza­sów, w których przeznaczone zostało nam żyć.

Podobnie jak Hłasko i Grochowiak. Iredyń­ski zaczyna stawać się legendą. Najwybitniejsi przedstawiciele kolejnego pokolenia zaczynają odchodzić. Za wcześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji