Artykuły

Krakowskie teatralne ewolucje 2016

Luty to nietypowa pora na podsumowanie sezonu teatralnego. Gdy jeden rok kalendarzowy właśnie się kończy, ten artystyczny jest dopiero na półmetku. Taka już jego specyfika, że bliżej mu do judaistycznego niż gregoriańskiego porządku - pisze Jakub Wydrzyński w miesięczniku Kraków.

Zaczyna się dość agrarnie, po sianokosach i w czasie dojrzewania sadów, czyli wraz z nastaniem żydowskiego Nowego Roku - Rosz Haszana. Gdy starsi bracia w wierze zajadają się owocami granatu i dmą w trąbki, na scenie rozpoczyna się czas siewów, by zebrać plon podczas czerwcowych podsumowań. Jako teatralny ekonom jestem więc w kropce, a wręcz bardzo staram się jej w tym artykule jeszcze nie postawić. Cóż jednak począć. Redakcja prosi o podsumowanie roku 2016, zatem dopiero co powitawszy chrześcijański Nowy Rok, przyjrzę się drugiej połowie sezonu 2015/16 oraz pierwszej połowie sezonu 2016/17 na scenach Krakowa.

Polityko, polityko, cóżeś ty za pani

Nie da się ukryć, że w życiu państw i społeczeństw ostatnie dwanaście miesięcy było czasem niepokojów zarówno nad Wisłą, jak i nad brzegami Missisipi czy Tamizy. Polityczne zawirowania tym razem szczęśliwie nie wpłynęły na funkcjonowanie krakowskich teatrów. Być może Najwyższy postanowił nie zsyłać plagi afer na lokalne instytucje kultury oraz oszczędzić nam marszów i protestów przynajmniej w sprawach artystycznych. Pod tym względem w zeszłym roku byliśmy w lepszej sytuacji niż np. stolica Dolnego Śląska. Nie obyło się bez zmian personalnych, których efekty trudno jeszcze ocenić, jako że jesteśmy dopiero w połowie sezonów. Zdecydowanie rok 2016 upłynął nam pod znakiem nowych dyrektorów. Psikus historii sprawił, że trzem z nich niemal jednocześnie skończyły się kadencje. Przeżywaliśmy po kolei pożegnania Krzysztofa Jasińskiego (Teatr Scena STU), Jacka Stramy (Teatr Ludowy) i Krzysztofa Orzechowskiego (Teatr im. J. Słowackiego). Ich następcy zbiorą laury bądź rózgi dopiero latem. Na razie trzymamy kciuki i czekamy na kolejne premiery.

Mimo że wielka polityka nie wpłynęła na funkcjonowanie teatrów, zdecydowanie znalazła stosowny komentarz w niejednym przedstawieniu. Trochę nużyły jednak frazesy o "dobrej zmianie" dopisywane bohaterom "Miarki za miarkę" czy słynne "ośmiorniczki" przypominane w kilku farsach. Te adaptacje miały zapewne uświadamiać nam współczesne znaczenie klasyki, lecz w efekcie pozostawiały tylko rechot i uśmiech zażenowania na twarzach widzów pragnących trochę bardziej inteligentnego mrugnięcia okiem. Bywały spektakle w sposób dosadny komentujące palące problemy społeczne i geopolityczne jak interwencyjni "Podopieczni" Pawła Miśkiewicza, bywały również mądre sztuki-odtrutki na szaleństwa politycznej sceny, ukazujące współczesnych włodarzy jako ludzi słabej konstrukcji bardziej niż demony historii. Farsowa "Psychotera-polityka" i "Rewizor" w Teatrze STU dawały oddech tak potrzebny w konfrontacji z rzeczywistością politycznego wrzenia w całym kraju. Dyrektor Jasiński na zakończenie swej wieloletniej kadencji zaproponował klasykę Gogola w wydaniu cyrkowo-groteskowym. Wrócił tym niejako do źródeł swego teatru, kiedy to w latach 70. ubiegłego wieku w wielkim cyrkowym namiocie przy ulicy Rydla wystawiał "Szaloną lokomotywę" Witkacego. Podobno w tamtym spektaklu zakochał się sam Federico Fellini. W najnowszym "Rewizorze" Jasiński zmieniając gubernialne miasteczko na obwoźny zespół kuglarzy, upatrywał źródła zła nie w polityce i historii, lecz zwykłej ludzkiej niedoskonałości.

Mimo dobrych intencji twórcy spektakli społeczno-politycznych w zeszłym roku poprzestawali jednak na samym zauważeniu problemu, nie pogłębiając przekazu o analizę czy bezpośredni * apel do publiczności. Ten chwyt co prawda zastosował Miśkiewicz, starając się w "Podopiecznych" zakpić ze scenicznych przyzwyczajeń oraz hipokryzji widzów i wykorzystał na scenie autentyczną niepełnosprawność Krzysztofa Globisza, lecz ograniczył się w tym geście do samej tylko prowokacji. Znany z realizowania teatru polityczno-społecznego duet Monika Strzępka i Paweł Demirski, związany z Łaźnią Nową i Starym Teatrem, w zeszłym roku przeniósł swą twórczość do telewizji i pozostawił nam czekanie na premierę "Triumfu woli" do Nowego Roku (premierę przygotowano na sylwestra roku 2016). W międzyczasie najbardziej celny w artystycznych wypowiedziach na temat władzy oraz kondycji społeczeństwa okazał się Jan Klata, realizujący nad wyraz aktualną adaptację "Wroga ludu". Biorąc na warsztat młodzieńczą sztukę Ibsena, odniósł się do inercji decydentów w kwestii największego zagrożenia dla zdrowia mieszkańców Krakowa, czyli katastrofalnego stężenia smogu. Niczym skażone źródło wody w norweskim uzdrowisku szatan ten (na teatralnym plakacie przedstawiany jako diabeł dzierżący probówkę) wdziera się do naszych płuc co sezon grzewczy. Aż dziw, że dopiero w zeszłym roku ktoś zdecydował się zawalczyć o czystość powietrza w stolicy Małopolski za pośrednictwem sztuki. Grający dziennikarza-aktywistę Juliusz Chrząstkowski w odważnej improwizacji między aktami cały zeszły rok dodawał nam odwagi oraz wiary w obywatelską mobilizację - przekonując jednocześnie, że teatr może być nie tylko miejscem eskapizmu i ciepłego pocieszenia, ale też przestrzenią budowania i rozwijania odpowiedzialności za wspólnotę.

Nowe rozdanie

Bartosz Szydłowski, któremu wróżono przejęcie Starego Teatru do Janie Klacie, postanowił ożywić ducha Wyspiańskiego w Teatrze im. J. Słowackiego i wyzwolić go niejako z patyny i salonowości. Czy przeniesienie modelu działania Teatru Łaźnia Nowa na nowy grunt okaże się trafnym zabiegiem - jeszcze nie sposób ocenić. Zdaje się jednak, że to chyba spotkanie w pół drogi. Po fenomenalnym benefisie Feliksa Szajnerta pod arcydługim tytułem "Bardzo tanie przedstawienie z bardzo ważnych powodów zrobione tylko raz". Chyba w reżyserii Agaty Dudy-Gracz, podczas którego nowy dyrektor dokonywał swojej autoparodii w roli "chłopaka z Huty" wpuszczonego do siedliska burżuazji, dostaliśmy kilka ciekawych akcji promujących dziedzictwo Wyspiańskiego oraz pierwszą premierę na głównej scenie, czyli "Plastiki" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego. Duda-Gracz w "Bardzo tanim przedstawieniu" zaproponowała wariackie widowisko w stylu "Spotkań z Balladą", parodii benefisów w Teatrze STU i innych artystowskich legend Krakowa. Publiczność z początku nie do końca wyczuwała konwencję i cel tych kuglarskich popisów na temat świata teatru i kondycji aktora, jednak nie trzaskała ostentacyjnie siedzeniami ani też nie opuszczała eklektycznego gmachu przy ulicy Szpitalnej, przeklinając na czym świat i jego sztuka stoją. Być może przez kurtuazję, a być może przez wyrozumiałość jak na razie dyrektor nie został ani wyklęty, wytupany ani wykrzyczany ze Słowaka. "Plastiki", artystycznie dość "nietypowe" w repertuarze tej sceny, nie wywołały skandalu, ale nie wzbudziły też zachwytu krytyków. Być może problem stanowiła właśnie chęć pogodzenia przyzwyczajeń widzów z ambicjami twórców. Mieszczańska tematyka w "awangardowej" inscenizacji dały efekt trochę poniżej możliwości zespołu. Wśród kuluarowych rozmów dało się słyszeć, że przedstawienie jest "dobre, prawdziwe, ale... za bardzo bliskie życiu". Czy widz we fraku opuści na dobre Teatr im. J. Słowackiego oraz gdzie skieruje swe kroki, tego jeszcze nie da się przewidzieć. Dyrektor Szydłowski zdecydowanie musi znaleźć nową formułę i zawalczyć o zaufanie widowni przy kolejnych premierach.

Wielkie nadzieje można wiązać z nowym sezonem w Teatrze Ludowym. Pierwsza premiera, czyli "Sekretne życie Friedmanów" Marcina Wierzchowskiego, to duży sukces sprawującej od września obowiązki dyrektora teatru Małgorzaty Bogajewskiej, która zgodnie z zapowiedziami zaczyna wprowadzać do repertuaru tematykę reportażową oraz spektakle komentujące współczesność. Friedmanowie... mimo ograniczonej widowni i eksperymentalnej formy (spektakl grany na Scenie Stolarnia może oglądać jednocześnie tylko 30 widzów) cieszą się dużym zainteresowaniem publiczności i zbierają przeważnie pozytywne recenzje. Bogajewska przywróciła do łask jedną z największych gwiazd Ludowego -Tomasza Schimscheinera oraz dawno niewystawiane spektakle z jego udziałem, jak chociażby biograficzne muzyczne show "Amy. Klub 27" w reżyserii Piotra Siekluckiego. Po "Friedmanach" oraz "Krakowskim abecadle" na podstawie książki Mieczysława Czumy, o których już mówi się w mieście, czeka nas współczesna wariacja na temat "Rewizora" przepisanego przez Artura Pałygę. Bogajewska, która jako menedżer kultury w Krakowie stawia dopiero pierwsze kroki, ma szansę rozwinąć działania z lokalną społecznością. Jeszcze przed objęciem obecnego stanowiska podkreślała, że Huta jako niemal oddzielne miasto stanowi ogromne spektrum odbiorców działań społeczno-kulturalnych. Jeśli uda jej się zrealizować plany uczynienia z teatru swego rodzaju centrum inicjatyw twórczych i włączyć do projektów mieszkańców, będzie to zdecydowany powrót do najlepszych tradycji tej sceny w pełnym tego słowa znaczeniu "ludowej". Być może uda jej się kontynuować dzieło zapoczątkowane, a trochę ostatnio porzucone przez Szydłowskiego, który w początkach działalności Łaźni Nowej z sukcesem produkował spektakle z udziałem seniorów, dbając o zachowanie lokalnej tożsamości dzielnicy. Dziś Łaźnia przypomina bardziej teatr impresaryjny, zapraszający do ambitnych współprodukcji artystów z innych polskich miast. Miejmy nadzieję, że Bogajewska wskrzeszając ducha teatru, wskrzesi również potencjał społeczny drzemiący na północno-wschodnim krańcu Krakowa.

Spoza wielkich scen

Teatralny Kraków to nie tylko pięć państwowych teatrów. Prężnie działają Teatr Barakah, KTO, MIST, Nowy Teatr, Teatr Odwrócony, teatry studenckie, amatorskie grupy obcojęzyczne, żywa scena improwizacji czy slamy poetyckie. W obrębie Plant nie ma chyba kamienicy bez choćby półamatorskiego teatru.

Nowa siedziba Nowego Teatru przy ulicy Krakowskiej na Kazimierzu prezentuje się niczym wielozadaniowe centrum kultury. Instytucja ta przeszła długą drogę od mikrosceny pod nocnym klubem, przez impresaryjny teatr zatrudniający profesjonalistów z całego kraju i artystycznie konkurujący z teatrami repertuarowymi do regularnej sceny w kamienicy vis-a-vis Muzeum Etnograficznego i klasztoru Bonifratrów. Wystarczy wspomnieć legendarne wystawienie "Lubiewa" czy "Makabrę Dolorosę" by docenić działania Piotra Siekluckiego, aby teatralne podziemie przenieść do siedziby, która na kilku piętrach mieści już profesjonalną scenę, księgarnio-kawiarnię z wyśmienitym księgozbiorem, salę konferencyjno-warsztatową, w której regularnie odbywają się spotkania autorskie nie tylko dla elit kazimierskiej bohemy, ale również imprezy bardziej ludyczne, jak spotkanie z gwiazdą srebrnego ekranu Magdą Gessler. Nowy konsekwentnie łączy teatr przez wielkie "T" z popkulturą, adaptuje klasykę literatury oraz biografie tragicznych celebrytów jak Violetta Villas. Wielofunkcyjna instytucja kultury to żadne novum, lecz w przestrzeni Kazimierza miejsce bardzo potrzebne i nad wyraz nowoczesne. Niejeden przechodzeń trafi tu przez przypadek w poszukiwaniu przytulnej kafejki lub zachęcony widokiem nowej księgarni (w czasach powszechnego upadku niezależnych księgarzy - sprawa warta każdych pieniędzy i wysiłku), ale być może i przejrzy bieżący repertuar na scenie piętro wyżej. To wielkie przedsięwzięcie teatralne na Kazimierzu chyba bez precedensu w ciągu ostatnich lat. Niechaj się rozwija i krzewi sztukę przez niejeden jeszcze sezon.

Nową tradycją PWST stało się zachęcanie studentów nawet pierwszych lat do reżyserowania pełnych spektakli w teatrach zawodowych. Daje to różne efekty i niejako podważa sens edukacji artystycznej jako takiej. Do historii przeszły już czasy, gdy za granie w filmie przed dyplomem bezceremonialnie wyrzucano ze szkoły i chyba nikogo nie wystraszy już historia o tym, jak młodziutka Beata Tyszkiewicz pożegnała się ze szkołą teatralną po tym jak tuż przed spektaklem z braku wolnych miejsc na widowni usiadła na kolanach (bagatela) samego Jana Kotta. Kiedyś z zawodu wykluczało dzielenie fotela z krytykiem, dziś chyba dzielenie z nim kieliszka nie przeszkadza, a wręcz skraca terminowanie w zawodzie. O czasy, o obyczaje. Wracając jednak do spektakli studenckich, warto zauważyć, że bywają wśród nich szlachetne udane wyjątki. Przykładem "Cynkowi chłopcy" Jakuba Skrzywanka zakwalifikowani do części konkursowej w sekcji Paradiso na festiwalu Boska Komedia 2016 oraz nagrodzona Grand

Prix 14. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego oraz Forum Młodej Reżyserii "Wanda Wasilewska" Aleksandy Skorupy z nad wyraz dojrzałą kreacją Kamili Banasiak. To zdaje się pierwszy przypadek, kiedy spektakl w reżyserii studentki IV roku wchodzi do repertuaru Teatru PWST obok dyplomów reżyserowanych przez mistrzów rzemiosła.

Miło też dostrzec, że zdecydowanie najlepszym dyplomem w zeszłym roku było "Do dna" Ewy Kaim - przedstawienie niepozorne, bo zapowiadające się na przegląd ludowych przyśpiewek we współczesnych młodzieżowych ciuszkach. Ten sztafaż okazał się strzałem w dziesiątkę, a rocznik wokalno-aktorski w tej kameralnej grupie wyjątkowo utalentowany, wrażliwy na ludową frazę i ludyczny śmiech. Młodzież dała nam powiew świeżości w pieśniach zebranych sto lat temu przez Oskara Kolberga, wyciągając z nich witalność, emocję, namiętność, rozpacz i karnawał. Widowisko, które mogłoby okazać się przeglądem piosenek ułożonych jak na szkolnej akademii, jawi się jako wiejska saga na miarę powieści Myśliwskiego. Być może bardziej tracących myszką, bo zebranych przez wieśniaków XIX-wiecznych, jakby drugoplanowych bohaterów Nocy i dni, ale tak przekonywujących, że nieomal współczesnych nam emocją i pasją życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji