Artykuły

Nie do twarzy ci w koronie, Polsko

"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Agata Janikowska w Teatrze dla Was.

Piątkowa premiera w Teatrze Capitol napawa optymizmem: jeszcze nie wszyscy chorujemy na narodowe nadęcie. Agnieszka Olsten proponuje widzom lekko ironiczne odczytanie "Balladyny" Juliusza Słowackiego, dokonując jednocześnie swoistej ekstrapolacji przekazu między innymi o poemat "Genezis z Ducha" Słowackiego", "Goplanę" Władysława Żeleńskiego oraz dramat Stanisława Wyspiańskiego "Legenda". Doposażenie właściwego tekstu o fragmenty tych utworów sprawia, że przedstawienie nabiera szerszego kontekstu, a bohaterowie zostają uwolnieni od motywacji, które współcześnie wydają się zupełnie niewiarygodne.

Kto bowiem uwierzy, że Balladynę (Agnieszka Kwietniewska) do zabicia Aliny (Ewa Szlempo) skłonił dzban malin? Zbrodnia wywołana zazdrością o mężczyznę? Nie w tym przypadku. Bohaterka spektaklu Olsten to pewna siebie kobieta, która nie musi z nikim walczyć o zwycięstwo, bowiem już wygrała. Jeśli czegoś pożąda, to z pewnością nie małżeństwa z Kirkorem, ani z żadną ze słabych i przegranych męskich postaci, które w świecie dramatu są nieporadne i śmieszne. Balladyna sama sobie jest panią, nikomu nie musi niczego udowadniać. Taka też jest gra samej Kwietniewskiej, swobodna i zdystansowana. Władczyni w jej wydaniu pozwala sobie na ironię, co kontrastuje z utrwalonym w kulturze męskim wzorcem władcy, który rządy traktuje śmiertelnie poważnie, owładnięty szaleńczym planem podporządkowania sobie ojczyzny i świata.

Scenografia zdaje się być scenerią rodem z futurystycznych wyobrażeń, które można opisać krótko jako "królestwo w budowie". Wchodząc w świat dramatu nie znajdziemy się w dopracowanej do ostatniego detalu bazie dowodzenia, ale w improwizowanej przestrzeni rodem z fantastycznego snu. Sugeruje to, że akcja nie dzieje się ani w przeszłości, ani w przyszłości; znajdujemy się w pewnym "bezczasie", w którym Polska wegetuje w oczekiwaniu na poprawę swojego marnego losu. Kto jednak wyrwie państwo z marazmu? Na pewno nie będzie to Balladyna, która swoje rządy sprawuje od niechcenia; bez konkretnego planu i dla zabicia nudy - a przy okazji także kilku osób, które akurat się napatoczą. Jedynym ratunkiem dla kraju wydaje się odnalezienie mitycznej korony Polski, która ukryta przez wygnanego z kraju Popiela, ma szansę znowu przywrócić świetność i blask naszemu państwu. Wyłowiony z wodnych odmętów artefakt okazuje się być gałęzią, którą Grabiec pośpiesznie zakłada sobie na głowę z nadzieją, że automatycznie stanie się władcą. Jedyne co osiąga to śmieszność. Polska, która wierzy w mistyczną moc pokoleń skazana jest na porażkę; oglądając się nieustannie w przeszłość zapomina o tym, co buduje teraźniejszość.

W ostatniej scenie Balladyna oczyszcza gałąź z błotnistej mazi, która pokrywała ją przez długie lata. Oczom widzów ukazuje się złota gałąź, która we mnie, jako kulturoznawcy, wywołuje automatyczne skojarzenie z książką Jamesa George'a Frazera "Złota gałąź. Studia z magii i religii", która idealnie wpisuje się przekaz spektaklu Olsten. Złota gałąź to symbol władzy, w który wpisana jest śmierć poprzedniego monarchy (w przypadku Frazera: kapłana znad jeziora zwanego "Zwierciadłem Diany"). Nowy porządek musi zburzyć stary ład. Zmieniające się rządy za każdym razem pewne są mocy, która tkwi w koronie. "Balladyna" w wydaniu Teatru Capitol stawia jednak przed nami pytanie: czy rzeczywiście nam w tej "złotej gałęzi" do twarzy?

***

Agata Janikowska - kulturoznawczyni, zajmuje się badaniem audiosfery teatralnej, szczególnie zainteresowana antropologią zmysłów i teoriami estetycznego pragmatyzmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji