Artykuły

Epidemia władzy

"Juliusz Cezar" w reż. Jana Englerta w Teatrze TVP. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Telewizyjnej.

W spektaklu Jana Englerta zmagania dzisiejszych polityków to kalka wydarzeń sprzed wieków. Pesymistyczna opowieść o historii i władzy pociąga aktualnością i świetnymi rolami. Czasem jednak wszystko gubi się w inscenizacyjnym rozmachu

Tłumy rewolucyjne szturmowały dawniej Bastylię czy Pałac Zimowy. Dziś zaczynają od gmachu telewizji. Od czasów Watergate nie da się już mówić oddzielnie na temat władzy i mediów. Zamachu stanu coraz częściej dokonuje się przed kamerami, nie na ulicy, a od konferencji prasowej zależy nieraz więcej niż od podejmowanych w sejmie decyzji. Nie znaczy to jednak, że PR, rzecznicy rządu czy publiczne przemowy to wynalazki XX wieku. Szekspirowscy bohaterowie - Juliusz Cezar, Marek Antoniusz, Brutus, Kasjusz - mogliby prowadzić kursy mistrzowskie dla specjalistów od medialnego wizerunku. Inscenizowane gesty, retoryczne chwyty stanowiły w starożytnym Rzymie równie silną broń, co ciężkozbrojne wojsko. Mieczem można było najwyżej poskromić masy, słowem - przeciągnąć je na swoja stronę. Od słów zależała też interpretacja historii, jaka w marcu 44 r.p.n.e. rozegrała się na schodach rzymskiego senatu. To tutaj upadający pod ciosami republikańskich sztyletów dyktator miał wypowiedzieć słynne "I ty Brutusie ".

Reżyserzy sięgający po "Juliusza Cezara" musieli więc wybierać, o czym robią spektakl: o bohaterskim obaleniu tyrana czy o zdradzieckim spisku karierowiczów. Jan Englert (reżyser i odtwórca roli tytułowej w telewizyjnym spektaklu) nie przyznaje racji nikomu. Zarówno poplecznicy monarchy, jak i jego wrogowie są w tej inscenizacji obłudni, sztuczni i nieszczęśliwi. Wciśnięci w nienaganne garnitury maszerują po marmurach, pędzą przez apartamenty, gnani jakimś bezsensownym, zgubnym instynktem. Wystarczy, by przystanęli na chwile, a zapadają się w sobie pod wpływem śmiertelnego zmęczenia. Chory i wysuszony jest Kasjusz (Mariusz Bonaszewski), główny pomysłodawca zbrodni. Bonaszewski rozcierając palce, kurcząc się i wijąc, staje się groźny jak roznoszące śmiertelną epidemię ptaszysko. Chory jest Brutus (Jerzy Radziwiłowicz), którego smutek wgniata w fotele i krępuje ruchy. Wycieńczony Cezar zdaje się sam wczołgiwać pod noże oprawców. Ich świat to wiecznie monitorowana, luksusowa klatka, pełna podsłuchów, szpiegów i kamer. Gdy Kasjusz i Brutus po raz pierwszy zarysowują plan zgładzenia Cezara, z trudem kryją się przed BOR-owcami w ogrodach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Miejsce, przepuszczające codziennie setki studentów, wydaje się idealnym modelem rzeczywistości, która traktuje historię na zasadzie "zalicz - zapomnij". Rzeczywistości, w której te same błędy będą się wiecznie powtarzać nikogo niczego nie ucząc. W scenie zabójstwa mordercy ubrani dotąd jak współcześni politycy, zamieniają się nagle w postaci w togach. Nad stygnącym ciałem zadają pytanie: "W ilu to jeszcze teatrach, w nieznanych językach, nieznanych kostiumach zostanie odegrana ta scena". Te słowa i klimat ostatecznego wyczerpania to dużo. Wystarczyłyby do stworzenia przejmującego spektaklu o tym, że wysiłki i obietnice "naprawiaczy świata" nigdy nie przyniosą skutku. Reżyser postawił jednak na zmiany dekoracji. Telewizyjne studio to arena ostatecznej bitwy, przewrotne orędzie Antoniusza (Jan Frycz) wyemitowane zostaje w pubach, galeriach handlowych i przy niedzielnym obiedzie. Podobne aluzje do naszej sceny politycznej nie są pomysłem nowym czy odkrywczym. A do Rzymu ta droga z pewnością nie prowadzi.

Poniedziałek, 27 marca: TVP1 20:15.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji