Nowy realizm
Ostatnie miesiące przyniosły nam powstanie nowego, rewelacyjnego prądu artystycznego, którego istota polega nie na tworzeniu, ale na doborze dzieł obcych i dopasowaniu do kontekstu sytuacji społecznej. Wszystko zaczęło się tym razem od telewizji. Pokazanie sposobu zużywania masła w celach dekadenckich w kraju, w którym masło jest na kartki, spowodowało powstanie nowego, absolutnie awangardowego kontekstu artystycznego, którego Bernardo Bertolucci, kręcąc Ostatnie tango w Paryżu około dziesięciu lat temu, absolutnie się nie spodziewał. Zatem twórcami tego nowatorskiego zjawiska artystycznego jest nie on i jego ekipa realizatorska włącznie z Marlonem Brando i paniną Schneider lecz urzędnicy telewizyjni, którzy o wyświetlaniu tego a nie innego filmu zadecydowali.
Potem przyszła kolej na nowe dzieła socjo-artystyczne - znowu w telewizji. Film Gdyby Don Juan był kobietą. W końcowej przejmującej scenie bohater oblewa ściany pokoju, w którym jest zamknięta Brigitte Bardot, hektolitrami benzyny. I tu o nowatorstwie zadecydował odpowiedni dobór i kontekst sytuacyjny. Sąsiad, z którym razem wyprowadzaliśmy psy po projekcji, powiedział: "Ja bym, panie, nigdy mojej starej tak nie oblał. Choćby mi nawet wylała cały gąsior zacieru, co go trzymam pod stołem w kuchni. Potem przez cały kwartał nie miałbym na czym jeździć".
Tak się dziwnie złożyło, że film pt. Koziorożec 1 oglądałem u znajomych, którzy mają sad pod Warką. Kiedy przyszło do zniszczenia helikopterów środkami owadobójczymi, gospodarz chwycił niedopitą jeszcze butelkę i zamierzył się. Dobrze, iż gospodyni udaremniła w ostatniej chwili ten zamach.
- Coś ty, Józiek, "Wenus" nam rozwalisz.
- Ty mu się nie dziw - powiedziała do mnie. Ile się człowiek w kolejkach nastoi. Ile trzeba dać do ręki! A tu zużywają te środki niezgodnie z przeznaczeniem.
- I to jakie środki - jęknął gospodarz. - Mieć trochę tego i nasz sad byłby na cały sezon zabezpieczony.
- Od żyru biesitsia - dodał dziadek gospodarzy, który w wojnie rosyjsko-japońskiej brał udział po właściwej stronie - ale żeby do tego policja przykładała rękę. A już po takim Kojaku zupełnie bym się nie spodziewał - uzupełnił, zawiedziony widokiem Telly Sayalasa za sterami marnotrawiącej awionetki.
Nowatorski prąd artystyczny objawia imponującą prężność. Swoim oddziaływaniem zaczyna wychodzić poza telewizję. Wybrałem się ostatnio na premierę na Małej Scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego. Wystawiano sztukę młodej, amerykańskiej pani dramaturg, Marshy W. Norman pt. Mamo,dobranoc. Już po pierwszych replikach wyczułem, że w teatrze, który zmagał się nieszczęśliwie z poezją Baczyńskiego i niezbyt fortunnie z Przepióreczką, powiało wreszcie nowym prądem. Na scenie przejmujący dramat. Matka jeszcze się trzyma i z bohaterstwem camusowskiego Syzyfa stara się dalej pędzić ponurą egzystencję w swojej jednorodzinnej willi. Córka natomiast ma najwyraźniej dosyć. Stąd poszukiwanie na strychu pistoletu zmarłego tatusia. Nie ma ani słowa o jakimkolwiek pozwoleniu na broń. Więc można przypuszczać, że córka pistoletu chce użyć bezprawnie. Bohaterki wiodą egzystencję wprost nieludzką. Pracować nie pracują. Bo i po co. Tam ani ministra Nieckarza, ani ministra Krasińskiego nie mają. Więc te pieniądze, które kiedyś zarobił ojciec rodziny jakoś dłużą się im i skończyć nie chcą. Zatem od tej strony żadnego życiowego bodźca nie mają. Z zakupami też zupełna beznadzieja. Bohaterki mieszkają na jakimś bliżej nieokreślonym amerykańskim pustkowiu, na którym jak to na pustkowiu; nic nie ma. Muszą składać zamówienia telefonicznie. Tyle że jak chcą coś otrzymać tego samego dnia; dzwonią przed dziesiątą rano. I jak tu żyć w takim świecie. Gdyby któraś z bohaterek odczuła chociaż raz tę radość, jaką ja odczułem, kiedy po dwugodzinnym staniu w kolejce "dostałem" butelkę oleju rzepakowego, od razu by się jej polepszyło. Albo gdyby tak, jak ja, musiały pójść o ściśle określanej godzinie - wcześniej to zimno, później nie ma po co - do sklepu po mleko, ponieważ mleczarz stwierdził, że mu się nie opłaca rozwozić mleka po domach, na pewno poczułyby większe zagęszczenie egzystencji, zastępującej w ten sposób esencję. Co jest istotą naszego czasu. Wielkie trudności miała scenograf Jadwiga Czarnocka. Matka jest nieprzeciętnym łasuchem, z tekstu wynika, że posiada kilka pudełek z różnego rodzaju cukierkami. Ale kiedy córka przed użyciem pistoletu tatusia, pokazuje matce pudełka, bliżej siedzący widzowie orientują się, że we wszystkich są tak samo wyglądające landrynki - można je dostać bez kartek. Blamaż zupełny, a raczej absurdalna umowność, kiedy matka wylewa do zlewu własnoręcznie zrobioną czekoladę, ponieważ dolało się jej za dużo mleka. Ale rozumiemy trudności dyrektora Gawlika. Wszak w dzienniku telewizyjnym pokazywano awanturującego się reportera, któremu nie starczyło dziecięcej kartki na kupno jednego pudełka czekoladek. Nowy prąd artystyczny wpłynął też dodatnio na jakość pracy artystycznej poza wymienioną już scenografią. Romana Próchnicka, wiodąca po części żywot reżysera wędrownego, wie dobrze, jaka radość napełnia serce człowieka, który po dniu ciężkiej pracy zje obiad w restauracji i się nie otruje, albo jak po przestawieniu uda mu się zjeść kolację w hotelu i nie zapłacić przy okazji za dancing. Nic dziwnego zatem, że wiedziona takimi doświadczeniami pieczołowicie dodawała tonów jak z greckiej tragedii do tej amerykańskiej obyczajówki. Również Ryszarda Hanin, która jak wiadomo rozpoczęła karierę w teatrze wojskowym i pewnie do końca życia zapamiętała smak komiśnej zupy, nie szczędziła wysiłków, aby obnażać nicość optymistycznej postawy Matki. Z kolei Ewa Decówna - pewnie tak jak ja ma 2,5 kilo mięsa na miesiąc, w tym trochę kości - potrafiła wykazać, że w takim święcie żyć nie sposób i samobójcza decyzja bohaterki jest słuszna. Jedyna droga do upadku prowadzi przez dobrobyt. Oto credo nowego prądu, który, ze względu na rolę odpowiedniego kontekstu poza artystyczno-odbiorczego. możemy określić jako realizm antyimmanentny.
Ale doniosłość naszego realizmu nie polega jedynie na egzemplifikowaniu nowatorskiej i jedynie słusznej tezy. Otwiera on zupełnie nową perspektywę na sztukę typu science fiction i prowadzi do absolutnie odmiennego rozumowania tej sztuk. Zamiast tradycyjnego błąkania po przestworzach w ciągle psujących się rakietach, pokażmy np. bohatera, który jedzie na urlop bez kanistrów z benzyną. Nie daje łapówek pompiarzom w cepeenach. Maluch mu się nie psuje, bo jest jeszcze na włoskich częściach. I nasz bohater jedzie nieustraszony. Trochę tylko postoi w kolejce przy cepeanie, a tam mu paliwo leją i leją. Czasem wydaje mi się, że ja tak właśnie jechałem. Ale coraz bardziej nie jestem tego pewny. Takie przemieszczenie w czasie tyłem do przodu, byłoby twórczym wykorzystaniem nowych możliwości, jakie stwarza realizm antyimmanentny, zwany też transcendentnym.