Artykuły

Konfrontacja - tym razem artystyczna

WYCHODZENIE z kryzysu ma­terialnego idzie nam coś nie-zbornie. W kulturze zaś, mi­mo wszelkich trudności, niedociąg­nięć i braków, jakby lepiej. Przynaj­mniej czasami. W stolicy ciekawym zajęciem staje się obserwowanie, jak Teatr Dramatyczny powoli, ale sku­tecznie wychodzi z kryzysu. Przykła­dem tego charakterystycznym są dwie ostatnie premiery: "Villon..." i "Kandyd" Woltera. Co, jeśli wspom­nieć sukces "Lekarza bezdomnego" Antoniego Słonimskiego, układa się W pewien, optymistyczny pod wzglę­dem jakościowym, proces. Widać wyraźnie, że dyr. Jan Pa­weł Gawlik, rozwiązując znany kry­zys aktorski Teatru Dramatycznego, postawił przecie wszystkim na mło­dych - nie tylko aktorów, ale i re­alizatorów. Trzeba przyznać zresztą, iż nie miał innego wyjścia. Na szczę­ście dla niego Warszawa jest aktor­ską Mekką, przyciągającą ludzi te­atru w sposób często bezrozumny. Tu artyści, grający gdzie indziej główne role, zgadzają się odtwarzać role drugo- czy trzeciorzędne, i to rzadko, byle dostać angaż. Dlatego poczynania dyr. Gawlika są skuteczne. Natura nie znosi próż­ni - zwłaszcza w stolicach. Zawsze znajdą się młodzi - zdolni, którzy będą chcieli wykorzystać swą szan­sę, zajmą miejsca opuszczone przez kogo innego. Tyle refleksji natury ogólniejszej. Czas przejść do konk­retów. Włodzimierz Kaczkowski pisząc scenariusz pod iście barokowym ty­tułem "Villon" - opowieść o pokusie, upadku i pokusie Franciszka Villona spisana przez niego samego w formie Testamentu według Wiel­kiego Testamentu", wykazał dużą pomysłowość i nerw sceniczny. Z dzieła poetyckiego Villona i frag­mentów moralitetu "Człowiek", pió­ra popularnego w szesnastym wieku holenderskiego dramaturga Piotra Diesthemiusa (warto pamiętać, że tym samym utworem posłużył się Adam Hanuszkiewicz pisząc scenariusz swego Dekamerona"), stworzył zgrabną i konsekwentną całość - śpiewany moralitet. Bardzo zresztą osobliwy, w którym sacrum jest skontrastowane z profanum. Przy czym profanum jest przedstawione w całej swojej bujności. Kaczkowski - również reżyser przedstawienia - zadbał o płynne przechodzenie od jednego do drugiego. Potrafił z bardzo różnorodnego materiału literackiego konstruować wyraziste sytuacje sceniczne; urozmaicone, wzbogacone o zręcznie wpleciony śpiew i muzykę Lucjana Kaszyckiego. Bardzo dobrze zostali dobrani aktorzy - część młodych, nieznanych. Zadanie mieli trudne, niektórzy grali po kilka postaci. A role wymagały nie tylko kunsztu aktorskiego, ale i podstaw wokalnych i tanecznych. Nie była, oczywiście, odkryciem wspaniała Zofia Rysiówna, jak i czę­sto grająca Małgorzata Jóźwiak, w tym przedstawieniu prezentujące siły sacrum. Wypadły dobrze, przy­dając cnocie należnego blasku do­broci i wzruszającej prostoty. Bujne postacie stworzyli również aktorzy mniej znani. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem stało się odtworzenie roli tytułowej przez Antoniego Ostroucha. Aktor ten potrafił przezwyciężyć nawet nieco zbyt "młodzieżowe" warunki do roli Villona, jak i niepotrzebnie akcentujący owe niezbyt fortunny kostium, w który odział go scenograf Leszek Rybarczyk. Gwoli sprawiedliwości przy­znać trzeba, że plastykowi temu o wiele bardziej udały się pozostałe kostiumy, jak i reszta dosyć oszczęd­nej scenografii. Umiejętność operowania dosyć dyskretnymi środkami aktorskimi wykazała Krystyna Adamiec. Musi jeszcze popracować nad nie zawsze dostosowaną do nich barwą głosu. Jerzy Janeczek w rolach Mnicha i Śmierci wzbogacił dość jedno­znaczny tekst Diesthemiusa swoją indywidualnością aktorską. Barwna postacie stworzyli pozostali wyko­nawcy, śpiewający nadspodziewanie dobrze - gdy głosu nie stawało, umiejętnie ratujący się aktorstwem - Jolanta Fijałkowska, Ryszard Jabłoński i Jan Młodawski. Szkoda, że premiera prasowa tego przedstawienia odbyła się akurat w czasie nadawania w telewizji ostatniego odcinka "Niewolnicy Isaury"...

"Kandyd" to próba stworzenia du­żego widowiska. Współadaptator oraz inscenizator spektaklu Krzysztof Orzechowski wykorzystał w swojej pracy nie tylko dość liczny zespół aktorski, ale również Warszawski Teatr Pantomimy i zespół muzyczny "Exodus". Zarazem było to więc roz­winięcie formuły "Villona..." jako widowiska teatralno-muzycznego. Śmiały pomysł - wykorzystać opowieść, która w swojej istocie jest polemiką filozoficzną, do zbudowa­nia barwnego widowiska teatralne­go. Oczywiście, dziś w ujęciu adap­tatorów: Krzysztofa Orzechowskiego i Macieja Wojtyszki, sens całości musiał stać się inny, zdobyć współ­czesne odniesienia. Nie przyszło to łatwo. Najlepiej świadczy pewna odmienność wymo­wy I i II części przedstawienia. Pierwsza jest w swojej istocie próbą stworzenia zabawy w oparciu o parodystyczne potraktowanie starego materiału literackiego. Zabawa ta jest sztuką dla sztuki. Dlatego po­zostawia pewien niedosyt, mimo ca­łego wysiłku włożonego w jej re­alizację. Dopiero część druga staje się twórczym wykorzystaniem tekstu Woltera, począwszy od scen w kra­inie Eldorado. Reżyserowi Krzysztofowi Orze­chowskiemu udała się interpretacja, której istotę można określić jako patrzenie na tę partię "Kandyda" ze współczesnego punktu widzenia. Orzechowski odnajduje u Woltera pewne idee, które odbijają się i na naszej rzeczywistości. Odnajduje po­dobieństwa mechanizmów rządzą­cych bajkowymi krainami z mecha­nizmami funkcjonującymi i u nas. Robi to z przymrużeniem oka, za po­mocą dowcipnych aluzji, obecnych również w piosenkach Macieja Wojtyszki. Szkoda, że nie zawsze umie­jętnie godzono żywioł muzyczny z li­terackim. Nie wszystkie znaczenia docierają do widzów. Formuła dużego widowiska została wzbogacona przez Małgorzatę Walusiak, która zaprojektowała bardzo wyrafinowaną scenografię - bujne, o akcentach parodystycznych ko­stiumy i stonowane przestrzenne konstrukcje scenograficzne, funkcjo­nalnie i trafnie wykorzystując scenę obrotową. Przy tak urozmaiconej, pod wzglę­dem znaczeń i różnorodności two­rzyw teatralnych, formule przedsta­wienia zadania aktorskie były dosyć trudne. Jeszcze raz okazało się, że młodzież aktorska ma w swojej znacznej części naturalną zdolność do gry komediowej, umiejętności wo­kalne i taneczne, które w, trakcie kariery zamiast rozwijać, bardzo często traci. I tak dzięki swoim walorom komediowo-wokalnym prym wiodły trzy młode panie. Monika Świtaj jako Kunegunda, ukochana Kandyda - chyba role komediowe bardziej jej leżą niż tragiczne, np. świętej Jo­anny; Iwona Głębicka jako prze­wrotna Starucha i Grażyna Strachota - udana parodia stereotypu sub­retki. Znakomitą parodię postaci dwor­skich stworzyli też Mirosława Kra­jewska i Czesław Lasota. Bardzo do­brze zaakcentowali przeciwieństwa filozofów jako osobowości Krzysztof Wieczorek - Pangloss i Zygmunt Kęstowicz - Marcin.

Główny ciężar aktorstwa spoczy­wał jednak na Sławomirze Orzechowskim jako odtwórcy roli tytułowej. Aktor ten jest dość pieczołowicie prowadzony przez dotychczasową dyrekcję Teatru Dramatycznego, otrzymując często różnorodne role. Owoce tego prowadzenia są już widoczne. Sławomir Orzechowski zagrał swojego Kandyda za pomocą dość subtelnych środków. Starał się przede wszystkim pokazać tę postać jako ludzką "trzcinę my­ślącą", odbierającą i przeżywającą przedziwny świat, stworzony przez Woltera. Akcentował prostotę - przydałoby się przy tym więcej wdzięku. Pamiętał też o wymogach gry komediowej, nie posuwając się do farsy, choć pokus było sporo. W sumie: sukces aktora, mimo pew­nej tendencji do niepotrzebnego zwalniania tempa. Udział Warszawskiego Teatru Pantomimy i zespołu "Exodus" bar­dzo wzmógł widowiskowe walory przedstawienia. Bez ruchu scenicz­nego, opracowanego przez Wojciecha Kępczyńskiego, jak i muzyki And­rzeja Puczyńskiego, tak bogata a za­razem zabawna inscenizacja tekstu Woltera byłaby niemożliwa. Dla pamiętających nawet nie tak dawną historię Teatru Dramatyczne­go oczywiste jest, że wystawieni* "Kandyda" było chyba zmierzenie się z osiągnięciami w zakresie wokalno-komediowym poprzedniego zespołu, który tak wspaniale zagrał "Kubusia Fatalistę". Konfrontacja wypadła interesująco. Wtedy więcej gwiazd aktorskich. Teraz raczej gra zespołu, który tak wspaniale zagrał [zacyjny]. Po napisaniu tekstu dowie­działem się, ie nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora Teatru Dra­matycznego i Teatru Rzeczypospolitej. Zatem coś, co miałoby zwiastować nowy etap pracy, stało się pożegnaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji