Artykuły

Jakże trudno jest podać dłoń innym...

Dobry teatr współczesny, to taki który będzie się starał wystawiać autorów tworzą­cych aktualnie, ale i tych co na­leżą już do klasyków, i tych do­piero co odeszłych, odchodzących, lecz jakże silnie wpisanych w mapę kultury polskiej. Józef Para jako aktor i reżyser, a god­ne to jest najwyższego uznania, ciągle traktuje teatr jako ten "ogromny". Jako jeden wielki dialog, szlachetny, przełamujący bariery, a ponadto z pasją i na­dzieją, z wiarą w dobro i postęp. To truizmy, ale warto i je przy­pominać, zwłaszcza dzisiaj. Mówię o tym poważnym traktowaniu teatru, gdyż z biegiem lat czło­wiek staje się przecież niejedno­krotnie ociężały, rodzą się w nim gorycz i rozczarowania. Tymcza­sem Józef Para w swoich siłach i zamiarach pozostał (brawo!) ciągle pełen umiłowania do tego, co przed laty ukochał. Nie lęka się rzeczy trudnych, bo przecież tylko one rokują dalszy rozwój, także i w teatrze. Na pełną, twórczą osobowość Antoniego Słonimskiego złożyły się nade wszystko: poezja, felie­ton, teatr. I w tych trzech ga­tunkach Antoni Słonimski wypo­wiadał się zdecydowanie i ostro przeciwko wszelkiemu złu, te "trzy rodzaje twórczości: poezja, teatr i felieton utrwaliły się i zło­żyły na postać pisarza aktyw­nego, zadrażniającego, ale dość popularnego. Sądzę, że owa po­pularność również stąd się brała, że Słonimski był moralistą i nie tylko społecznym, w każdej dzie­dzinie życia miał coś do powiedzenia, każdą dziedzinę ży­cia pragnął uzdrawiać, napra­wiać, "...wierzył, jak pisała Alina Kowalczykowa (Agencja Autor­ska i Zjednoczenie Księgarstwa, Warszawa 1973), w nadrzędne znaczenie wartości humanistycz­nych - dobra, rozumu, nauki. Sądził optymistycznie, że czło­wiek jako twórca tych wartości, nadaje sens światu, że od jego talentu, postawy, dobrej woli za­leży postęp ludzkości". Taka wia­ra jest niewątpliwie piękna. "Ma­rzył o świecie, w którym nie bę­dzie konfliktów między ludź­mi". I stąd zapewne zrodził się i "Lekarz bezdomny". Bo je­żeli gdzieś daleko za murem, słyszymy płacz ludzki, to rozbi­jamy mur. Ale są ściany, mury, które dzielą ludzi. Powstaje mur, ściana między człowiekiem a czło­wiekiem. Coś nas łączyło, łączyło nas bardzo wiele, wspólny cel, dobro, obyczaj, tradycja, dom, ukochanie ziemi rodzinnej, łączy­ły nas więzy krwi i nagle wyrósł ogromny mur nie do pokonania, nie do zburzenia. Coś zaczęło nas dzielić, przeszkadzać. Stało się z nami coś bardzo niedobrego. Jakaś zapora. I jakże trudno nam się przełamać Podać drugiej oso­bie dłoń. Powiedzieć: przepra­szam, przebaczam, powiedzieć: proszę o przebaczenie Jakże trudno czasami jest podać dłoń innym. Otoczeni tym murem po­zostajemy nie tylko w smutku, ale i w goryczy, odrętwieniu, za­wziętości, a co gorsza w zapamię­taniu, stajemy się coraz bardziej samotni, bezdomni, coraz bardziej egoistyczni, zamknięci w sobie. Nie jesteśmy już w stanie z ni­kim się porozumieć. I wtedy przychodzi lęk, który nas niszczy, skorupiejemy. zaczynamy się bać ludzi, a nawet samych siebie. Po­tworne, i jakże okrutne! A czło­wiek przecież musi powinien po­rozumieć się z innym człowie­kiem; i wiara Słonimskiego, że tak będzie.

"Lekarz bezdomny" uczy, bawi i śmieszy Sztuka pełna dowcipu, sytuacyjnych gagów. Są w niej i sceny liryczne, i komediowe, i wręcz sensacyjne Słonimski umie obserwować rzeczywistość i wyciągać z tych obserwacji bar­dzo pouczające wnioski. Owszem, czasem nad sceną unosi się zapach "starzyzny", myślę jednak, że ona nikomu nie zaciemnia ob­razu. A już tylko na marginesie: są dramaty, po obejrzeniu któ­rych na scenie warto, a nawet należy sięgnąć po tekst. Bowiem tzw retusze niejednokrotnie w teatrze konieczne, powinny raczej zachęcać nas do kontaktu sam na sam z autorem i jego twórczo­ścią. Trzeba również podkreślić, że "Lekarz bezdomny" wyreżyserowany został zręcznie i sprawnie, a klimat sztuki ka­pitalnie oddany i to nawet w naj­drobniejszych szczegółach. Jeżeli już jesteśmy przy nazwisku Jó­zefa Pary, to trzeba również za­znaczyć, że nie tak często znowu się zdarza, aby reżyser umiał wy­reżyserować i swoją rolę. Józe­fowi Parze w pełni się to udało. Jest wręcz znakomity i nie ma w tym ani trochę przesady, zna­komity jako Triepoff. Świetne rozłożenie akcentów między far­są, komedią a dramatem. Nie mniej świetnie odtwarza postać Wiktorii - kuchty Zofia Rysiówna. Zawsze z podziwem patrzę na tę artystkę, na jej ogromne i jakże wszechstronne możliwości aktorskie. Urzekał także, choć może ta rola wyma­gałaby aż nie takiego "pośpie­chu", Dawid w wykonaniu Jare­my Stępowskiego. Dobra w kli­macie, w epoce, była Małgorzata Jóźwiak (Maryla) Dobrzy też byli Eugeniusz Nowakowski i Jerzy Rogowski (synowie). Pozostali, jak Stanisław Gawlik (prof. Mikusz). Juliusz Krzysztof Warunek (Florek). Krzysztof Wieczorek (policjant) - także zdobył sym­patię widza Natomiast Jan Tesarz jako prof. Werner, mówię o tym dopiero teraz, gdy trochę krytycznie, nieco zawiódł. Sądzę, że powinien grać mniej uwodzi­cielsko (to chyba wynika z tekstu i roli) a "miękcej" (słowo, które powinno być przywrócone, wyda­je mi się, że brzmi lepiej, niż bardziej miękko).

W sumie "Lekarz bezdomny" dostarczył teatromanom wielu wzruszeń, dobrej zabawy i jakże pouczającego spojrzenia na życie i los człowieczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji