Skrzypek na dachu
Wystawiony po raz pierwszy we wrześniu 1964 roku "Skrzypek na dachu" przyniósł swym twórcom niebywały sukces. Na Broadwayu - gdzie w dziedzinie rozrywki feruje się nieodwołalne wyroki - musical grano bez przerwy przeszło dziewięć lat (3842 przedstawienia). Równocześnie rozpoczął on swój triumfalny pochód przez wiele czołowych scen świata, a później przez ekrany - dzięki świetnemu filmowi Normana Jewisona. I oto po blisko dziewiętnastu latach od światowej prapremiery odbywa się polska prapremiera "Skrzypka na dachu" - na scenie Teatru Muzycznego w Łodzi.
Nie ukrywajmy, że twórcy tej realizacji stanęli przed poważnym, najeżonym trudnościami zadaniem. O niektórych z nich pisze w słowie "Od reżysera" Maria Fołtyn: "Niezwykle złe wyposażenie sceny, wąskiej, krótkiej, bez nowoczesnych urządzeń stawia olbrzymie trudności koncepcyjne realizatorom oraz trudności wykonawcze zespołom artystycznym...". Rzecz wszakże nie w tego rodzaju kłopotach. Jest to w ogóle bardzo trudny do realizacji musical. Przede wszystkim ze względu na szeroko rozbudowaną warstwę słowną, wymagającą od wykonawców dużych umiejętności aktorskich. Tekst - nie będący jedynie łącznikiem między poszczególnymi popisami wokalnymi, lecz stanowiący zasadniczy nośnik akcji - żąda odpowiedniego podania zawartych w nim treści. Pełen jest ponadto stwierdzeń natury ogólniejszej, o wręcz filozoficznym zakroju, co przy niewłaściwej interpretacji grozi popadnięciem w banał i szmonces. Tewie - główny bohater musicalu - patrzy na życie okiem niemłodego, doświadczonego biedaka. To specyficzna perspektywa. Z jednej strony domagająca się wierności tradycji - stanowiącej trwałą, istotną wartość - z drugiej skłaniająca do poszukiwania pozytywów w sytuacjach zdających się składać z samych negatywów. Nawet gdy przyjdzie mu wraz z innymi porzucić Anatewkę - maleńkie ukraińskie miasteczko, będące miejscem akcji, osadzonej w pierwszych latach naszego wieku - postara się o szczyptę optymizmu. Tewie bowiem zdając sobie doskonale sprawę ze swego, swej rodziny i swych współbraci położenia usiłuje wszystko zrozumieć. Siebie, drugiego człowieka, przypadły mu w udziale los. Nabywa przeto tej szczególnej mądrości, która - napawając wyrozumiałością - pozwala znieść najgorsze. Także otoczeniu. Postawa Tewiego bowiem - którego bieg rzeczy może przygnieść, ale nie złamać, nie powalić - promienieje ciepłem i sympatią do ludzi. Ma więc rację Antoni Marianowicz pisząc w "Słowie od tłumacza", że elementem usprawiedliwiającym powszechne zainteresowanie "Skrzypkiem na dachu" jest "głęboko ludzka, humanistyczna wymowa musicalu, jego ciepły i pełen wyrozumiałości stosunek do małych ludzi i ich nierównej walki z losem"
Rola Tewiego jest więc kluczowa na niej spoczywa właściwie cały ciężar odpowiedzialności za niepowodzenie lub sukces, od niej - praktycznie rzecz biorąc - zależy najwięcej. W łódzkiej realizacji musicalu starego mleczarza kreuje gościnnie - na zmianę ze Zbigniewem Maciasem, którego nie miałem okazji w tej roli zobaczyć - Barnard Ładysz, tworząc postać znakomitą, żywą, ogromnie przekonywającą. Oszczędnie posługując się środkami wyrazu unika przesady, nie zaniedbując równocześnie specyficznego kolorytu, tworząc go przede wszystkim odpowiednim podawaniem tekstu i wyrazistą mimika, gest ograniczając do niezbędnego minimum.
Także wszyscy pozostali wykonawcy - acz momentami nie uniknęli zbędnych przerysowań - sprostali zadaniu. Grażyna Krajewska umiejętnie połączyła w postaci Gołdy szorstkość, serdeczne zatroskanie o los córek i przytłumione życiowymi niepowodzeniami uczucie do Tewiego. W rolach pięciu - próbujących buntować się przeciwko krępującym je obyczajom i rygorystycznie przestrzeganej tradycji - córek mleczarza wystąpiły: Małgorzata Wilk (z uporem dążąca do celu Cajtla) Hanna Matyskiewicz (najradykalniej emancypująca się Hudel), Teresa Mulawa (najbardziej bezwzględnie potraktowana przez ojca Chawa). Halina Pitry-Ptaszek (Szprynca) i Hanna Klimczak (Bilka). Wynikającą ze skrajnej biedy nieśmiałość krawca Motela Kamzoila leciutko podbarwił dowcipem Jerzy Czapliński; wynikającą z dostatku pewność siebie demonstracyjnie obnosił rzeźnik Lejzor Wolf Zbigniewa Bobowskiego. Zbigniew Waloch tworzył karczmarza Mordkę z pewnej dozy służalczości, odrobiny przebiegłości, a nade wszystko zatroskania o prosperity interesu. Ładnie, z nerwem, a jednocześnie ze szczyptą liryzmu zagrał studenta Perczyka Adam Koziołek. Pełną temperamentu i - bodaj jako jedyna - nie pozbawioną optymizmu swatką Jente była Anna Gębicka. W roli szczerego, pozbawionego przesądów rasowych chłopaka Fiedki wystąpił Ireneusz Jakubowski, dając brawurowy popis wokalny. Sympatią darzącym mieszkańców Anatewki - a zwłaszcza Tewiego - Policjantem był Tadeusz Lewandowski. Cielesnych postaci zjawom z zaświatów użyczyły Irena Harasim (Babcia Cajtla) oraz Ilona Hervk (Fruma-Sara). Ponadto wystąpili: Henryk Trybuś (Rabin), Andrzei Orechwo (Mendel), Janusz Piórek (Abram), Jan Padkowski (Naum), Czesław Gracki (Josek), Krzysztof Bednarek (Sasza) i art. chóru Janina Krawczyk (Szajndla) Solo skrzypcowe tytułowego Skrzypka wykonywał Tomasz Bartosik.
Niczego nie ujmując wykonawcom - przede wszystkim Bernardowi Ładyszowi - powiedzieć jednak należy, że "Skrzypek na dachu" swój łódzki sukces zawdzięcza głównie realizatorom. Maria Fołtyn - reżyser, wraz z Marianem Stańczakiem inscenizator musicalu - poprowadziła spektakl nadzwyczaj wprawną ręką, dbając w równej mierze o wycyzelowanie szczegółów, jak i właściwy kształt całości. Pomysłowe rozwiązania inscenizacyjne, staranna konstrukcja poszczególnych scen, prawidłowe prowadzenie postaci, całkowite wyeliminowanie operetkowej sztampy - zasługują na wysoką ocenę. Podobnie jak przemyślana, oddziałująca również efektami plastycznymi, kompozycja niezwykle tłumnych scen zbiorowych. Pochwały należą się także Marianowi Stańczakowi za oryginalną - świadomie nawiązującą po części do Chagalla - scenografię.
Autorką interesującej choreografii - zwłaszcza w bardzo dobrze wykonywanym tańcu rosyjskim - jest Krystyna Gruszkówna.
Na premierowym przedstawieniu batutę dzierżył Rajmund Ambroziak, w którego rękach spoczywa kierownictwo muzyczne spektaklu. Nie popadnę chyba w przesadę, jeśli napiszę, że dawno nie słyszałem orkiestry Teatru Muzycznego grającej tak precyzyjnie i z takim wyczuciem stylizującej piękną urozmaicona, aczkolwiek wcale niełatwą muzykę. I jeśli miałbym jakąś uwagę to tę jedynie, że chwilami R. Ambroziak nadmiernie "chował" orkiestrę, ograniczając ją jedynie do roli akompaniatora.
Premierowa publiczność przyjęła łódzką realizację "Skrzypka na dachu" niezwykle gorąco, ja zaś jestem przekonany, że również kolejne spektakle tego musicalu będą się cieszyły zasłużonym powodzeniem.