Artykuły

Jak zagrać Polskę, która znika z mapy

- Pierwszą cechą polityka jest słabość. Zrozumiałem to, grając ponad 80 razy spektakl "Od przodu i od tyłu". Zrozumiałem też, że słabość plus władza to strach, a strach rodzi przemoc i opresję - rozmowa z Mateuszem Nowakiem, monodramistą, kierownikiem programowym DDK "Węglin"

Tomasz Kowalewicz: "Stara kurwa nareszcie umarła. Dość się zabawiła w życiu, pora już było dać innym odetchnąć". Tekst dotyczący carycy Katarzyny to tylko jeden z wielu kontrowersyjnych fragmentów spektaklu "Od przodu i od tyłu", z którym zjeździłeś cały świat. Wystawiając go w Dzielnicowym Domu Kultury "Węglin", nie bałeś się, że to zbyt mocna propozycja dla osiedlowej społeczności?

Mateusz Nowak: Ten spektakl nie powstał na potrzeby dzielnicowego domu kultury. Chciałem po prostu zrobić drugi monodram, a wiedziałem, że dzięki uprzejmości dyrektora Sławomira Księżniaka będę mógł go premierowo zaprezentować na Węglinie. Ani przez chwilę nie miałem obaw związanych z "osiedlową" publicznością, bo odbiorca zawsze jest taki sam. To ja muszę przekonać go do tego, co kreuję na scenie. Nie ma tu żadnego znaczenia, czy na widowni siedzi koneser, społeczność osiedlowa, wielkomiejska, czy wiejska. A słownictwo? Myślę, że większą kontrowersją związaną z tym spektaklem są nie tyle wulgaryzmy, co słowa stylizowane na język staropolski.

"Od przodu i od tyłu" przyniósł ci mnóstwo nagród na ogólnopolskich i międzynarodowych festiwalach. Nie odniosłeś wcześniej większego sukcesu.

- Przez kilkanaście lat zajmowałem się recytacją, za co zdobyłem kilkadziesiąt różnych nagród, także poza Polską. Pracowałem i pracuję z recytatorami, którzy nagradzani byli już ponad 100 razy, a zwieńczeniem tej działalności było znalezienie się DDK "Węglin" wśród laureatów tytułu Kuźnia Mistrzów Mowy Polskiej w 2016 roku. Jeżeli jednak rozmawiamy o monodramach, to faktycznie "Od przodu i od tyłu" przyniosło mi największy rozgłos. Pierwsze wyróżnienia pojawiły się w Polsce, ale po nich coraz częściej zacząłem występować za granicą. W 2015 roku trzykrotnie grałem na Ukrainie, potem była Turcja, dwukrotnie Słowacja i Czechy. W ubiegłym roku pojawiłem się też w Kuwejcie, Mongolii, Albanii, Armenii i Niemczech, znowu kilkakrotnie na Ukrainie i Słowacji. Na ten rok też są pewne plany, ale nie chcę ich jeszcze zdradzać, bo nie są potwierdzone.

Spektakl koncentruje się na historii Polski drugiej połowy XVIII w. pod rządami Stanisława Augusta Poniatowskiego, będącego pod ogromnym wpływem carycy Katarzyny. Pojawiają się tu wątki związane z Konstytucją 3 maja, Targowicą czy sejmem skonfederowanym. Widzowie przekładają go na obecną sytuację polityczną w Polsce?

- "Od przodu i od tyłu" oparty jest na rozprawie doktorskiej Karola Zbyszewskiego "Niemcewicz od przodu i tyłu", gdzie autor ustanawia Juliana Ursyna Niemcewicza przewodnikiem po kilkudziesięciu latach historii Polski. Zbyszewski równo ścina wszystkich po kolei: kler, polityków, posłów, władców, szlachtę czy nauczycieli. Każdemu po równo przypisuje winę za to, że Polska zniknęła z mapy na 123 lata, podzielona między trzech zaborców. Spektakl zagrałem w 2013 r. tylko raz, dopiero później zacząłem prezentować go regularnie. Wystawiłem go już 82 razy i mogę powiedzieć, że widzowie najbardziej przeżywają aktualność tekstu oraz sposób, w jaki jest on przedstawiany. Uważają, że postawy i zachowania, które Zbyszewski wykpiwa, a które gram na scenie, są nadal aktualne. Dzień po wyborach parlamentarnych w 2015 r. też pojawiłem się na scenie. Uwierz mi, że gdybym nie znał wtedy wyników, to wyczułbym, kto wygrał. Zresztą od tamtego czasu temperatura na widowni zdecydowanie wzrosła. Zdarzało się, że na pewne fragmenty spektaklu widzowie w pierwszym rzędzie reagowali słowami: "No teraz to już przesadził". Były też takie spektakle, kiedy mogłem w ciemno strzelać, kto jest zwolennikiem jakiej partii. Zbyszewski nie oszczędza nikogo, ale my - z reżyserem Stanisławem Miedziewskim - poszliśmy o tyle dalej, że oparliśmy inscenizację głównie na słabościach tych, którzy doprowadzili do upadku Rzeczpospolitej. Dla dramaturgii i atrakcyjności spektaklu wysyłamy pewne sygnały, które kierunkują napięcia w różną stronę polityczną, ale chodzi głównie o to, by ściągnąć uwagę na sedno problemu, czyli fakt, że bez przyjaciół nie damy rady. Dopiero na koniec spektaklu jeden z bohaterów przyznaje się do słabości, a tak przez 50 lat wszyscy twardo obstawali przy tym, że jest dobrze.

Czułeś, że "Od przodu i od tyłu" będzie tak bardzo kojarzył się z rzeczywistością?

- Nie, bo przecież nie mogliśmy założyć np. tego, że Putin najedzie na Ukrainę. Gdy w spektaklu Stanisław August Poniatowski mówi: "Błagam, nie gniewać Rosji, handel z nią jest najkorzystniejszy, nie sposób wyobrazić sobie życzliwszego sąsiada", to na Ukrainie czuję taki powiew zimnego powietrza na plecach i wiem, że miejsce na teatrzyk właśnie się skończyło. Czuję wtedy, że zabieramy głos w poważnej sprawie. Kiedy caryca mówi: "Polska ma wystawić 12 tys. wojska, w żadnych zdobyczach terytorialnych Polska nie uczestniczy, generałowie polscy będą podlegać generałom rosyjskim" czy "niechlujne polaczyszki", to na Ukraińcach robi to ogromne wrażenie. Czesi i Słowacy byli z kolei zachwyceni tą klaunadą i błazenadą polityczną, podobnie Armeńczycy i Albańczycy. W Turcji natomiast wszyscy byli przerażeni. Potem mówili mi, że u nich właśnie tak wyglądają obrady w sejmie. W Kuwejcie chciano ocenzurować spektakl, żeby nie popsuł dobrych relacji z Rosją.

W jaki sposób?

- Chodziło przede wszystkim o słownictwo, które pojawia się wokół carycy Katarzyny. Spektakl zaczyna się od wspomnianych już wcześniej słów "stara kurwa". Według organizatorów festiwalu lepiej brzmiałoby "zła królowa". Nie zgodziłem się na to i musieli to zaakceptować. W Mongolii widownia była podzielona. Starszym osobom nie spodobało się, że Rosja jest stawiana w złym kontekście. Mówili, że to "o takie sobie teatrzyki polityczne", a od jury festiwalu dostałem wspaniałą nagrodę.

Wychodząc na scenę, czujesz, że grasz o współczesnej Polsce?

- Ja to wiem. Pamiętam początki Sejmu nowej kadencji i momenty, kiedy oglądałem po nocach transmisje na żywo, żeby zbierać materiał aktorski do spektaklu.

To znaczy co?

- Jestem monodramistą. Nie chcę mówić o sobie: aktor, bo nie ukończyłem szkoły teatralnej i byłoby to nie w porządku w stosunku do tych, którzy to zrobili. Staram się wykorzystywać pewne zdolności mimetyczne - chcę podchwycić pewnego rodzaju intonacje, ruchy, gesty czy zachowania. Recytacja z kolei nauczyła mnie, że będąc na scenie, trzeba myśleć o tym, co się gra i mówi. Nie można wykonywać gestu, nie wiedząc, po co się to robi. Podglądam obrady Sejmu, bo tekst, który wygłaszam, jest trudny, a chcę pomóc widzowi rozpracować słownictwo, którego nie używa na co dzień. W przedstawieniu pada na przykład takie zdanie: "O wprowadzeniu nowego ustroju też nieco myślano. Sądzono bowiem, wzorem filozofów francuskich, że wystarczy przestudiować dwieście różnych konstytucji, żeby ułożyć dwieście pierwszą, idealną". Zapewne domyślasz się, jaka była reakcja publiczności. Papier nie odda intonacji, z jaką wypowiadam te słowa, ale można sobie wyobrazić, że używam sygnałów, które są kojarzone z przedstawicielami konkretnej opcji politycznej w Polsce. Nie robię tego po to, żeby ustawić siebie lub widza po którejkolwiek ze stron politycznego sporu, ale by zachęcić do krytycznej refleksji. Odsłonięcie swoich poglądów byłoby dla mnie jako monodramisty wielką porażką.

A nie odsłaniasz ich właśnie teraz?

- Nie, bo przecież opowiadam o politykach, którzy byli, są i będą słabi. Grając spektakl "Od przodu i od tyłu" ponad 80 razy i wpuszczając w siebie wszystkie te postaci, zrozumiałem, że pierwszą cechą polityka jest słabość. Słabość plus władza to strach. Strach rodzi przemoc i opresję. To nie ma nic wspólnego z prawdziwą siłą.

Myślę, że za 10 lat ten spektakl nadal będzie aktualny. Wydaje mi się, że polityka sprawia, że ludzie do niej wchodzący nagle przestają trybić, co się dookoła dzieje, tak jak my - mieszkańcy. Choć jest ona obecna w moim życiu, staram się mieć z nią jak najmniej do czynienia. Czuję się za słaby fizycznie i psychicznie, żeby próbować zrozumieć mechanizmy, jakie kierują politykami, bez względu na przynależność polityczną.

Chcesz mieć jak najmniej wspólnego z polityką, ale przyjąłeś od prezydenta Andrzeja Dudy Brązowy Krzyż Zasługi. Nie miałeś oporów?

- Nie, bo otrzymałem go za zasługi w działalności artystycznej i edukacyjnej w dziedzinie kultury żywego słowa, recytacji i teatru amatorskiego. Każdy, kto mnie zna, wie, że zajmuję się tym od kilkunastu lat - robiłem to w wielu miejscach, i to w czasie, gdy dawno nie było już na to mody. Dostałem Brązowy Krzyż Zasługi od Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Ludzie na tym stanowisku się zmieniają, a odznaczenie jest przyznawane przez urząd.

Jest chyba fenomenem, że człowiek, który premierę swojej sztuki wystawia w dzielnicowym domu kultury, zostaje zauważony przez prezydenta kraju?

- Moje życie monodramatyczne nie zaczęło się od "Od przodu i od tyłu". W 2010 r. zaczynałem od spektaklu "Teatralność", który zagrałem ponad 35 razy, w tym dwukrotnie za granicą. Dostałem za niego pięć nagród ogólnopolskich, więc kolejne przedstawienie nie było niespodzianką w moim życiu. Nagroda od prezydenta czy ministra nie jest jedynie kwestią mojej obecności w DDK "Węglin".

Z "Teatralnością" też zaczynałeś na amatorskiej scenie, tyle że w Wojewódzkim Ośrodku Kultury.

- Nie upokarzam się, grając na zawodowych scenach (śmiech ). Żartuję oczywiście. Czuję się skrępowany, mając idealne warunki do prezentacji spektaklu. Mam poczucie, że największa koncentracja i siła do walki pojawia się w najmniej komfortowych warunkach. Poza tym nie jestem aktorem zawodowym, więc dlaczego miałbym grać na zawodowych scenach. Aktorzy i tak byli źli, że biorę udział w festiwalach, które teoretycznie są poświęcone ich twórczości, i jeszcze bezczelnie zdobywam nagrody. Nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.

Mówisz o lokalnym środowisku?

- Akurat zawodowi aktorzy z Lublina bardzo mnie wspierają - czy to dobrym słowem, czy chociażby gratulacjami. Bardziej myślę tu o sytuacjach ogólnopolskich. Intensywna praca, jaką mam w DDK "Węglin", nie pozwala mi "bywać". Mój udział w festiwalu zwykle ogranicza się do przyjazdu, próby, spektaklu i wyjazdu nocą, by następnego dnia zdążyć do pracy. Informacje na temat niezadowolenia aktorów z udziału "parszywych amatorów" znam jedynie z przekazów, ale na tyle wiarygodnych, że w to wierzę.

Dlaczego nie zostawisz dzielnicowego domu kultury i nie pójdziesz z aktorstwem w świat?

- Bo Węglin to świat. Nie ma lepszego miejsca. Dobrze się tu czuję, bo w tej pracy o coś chodzi. Niski budżet tej instytucji czy mała sala widowiskowa przestają mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu porozumienia, które staram się osiągać z odbiorcami naszej oferty. W tym miejscu jest coś wyjątkowego. Poza tym to także rodzaj przywiązania do czegoś, co tworzyło się od zera. Bywało mi oczywiście też w tej pracy ciężko, głównie z powodu ignorancji i braku empatii ze strony decydentów i osób, które uważały się w Lublinie za liderów opinii.

O jakich osobach mówisz?

- Odpowiedź na takie pytanie byłaby jednocześnie odpowiedzią, w jakim kraju żyję. Nie szukam wybiegu, ale uczciwie zastanawiam się przed tobą, czy mogę wymienić nazwiska, nie licząc się z konsekwencjami. Jestem przecież pracownikiem sektora finansów publicznych, a wiadomo, że rządzi tym polityka. Przez lata domy kultury były idealnym miejscem dla realizowania najgorszych fantazji i zachcianek polityków i działaczy różnej maści. Myśleli, że kulturą może zajmować się każdy. I to pokutuje do dziś. Na szczęście tego rodzaju problemy są za mną. Jeżeli jeszcze raz się uaktywnią, będzie to ze stratą dla tych, którzy to spowodują. Politycy i ich decyzje to jedno. Codzienna praca to przede wszystkim szereg działań. Cieszę się, że dzięki niektórym urzędnikom może to przebiegać sprawnie.

Dlaczego sam postanowiłeś zająć się kulturą?

- Bo jest coś więcej ponad cały ten trud. Jest wiara w wartości, pojawia się też rodzaj odpowiedzialności za odbiorcę. Ja robię w dziedzinach, które są skazane na porażkę, proponuję też trudne rzeczy. Największe sławy teatru i filmu przyjeżdżają na Węglin i występują w miejscu, gdzie za ich plecami wisi kaloryfer. Stanisława Celińska, Maja Komorowska, Jan Peszek i wielu innych wspaniałych artystów już tu było. Łapali się za głowę, że namawiam ich do publicznego czytania literatury, a potem nie mogli przestać się zachwycać, jak wspaniale wyszło. Mówili, że już dawno nie widzieli tak pięknych, zasłuchanych twarzy. Ktoś pewnie powie, że przecież są większe problemy. Oczywiście, że tak, ale dla mnie kultura jest najważniejsza, bo odróżnia nas od innych form istnienia. Dlatego tu pracuję, choć domy kultury znajdują się na samym końcu finansowania.

Przecież przez ostatnie lata słyszałem, że priorytetem jest właśnie kultura w dzielnicach.

- Jeżeli sądzisz, że to prawda, odsyłam cię do dostępnych w Biuletynie Informacji Publicznej danych dotyczących finansowania. Jest przyzwyczajenie, że kulturę można robić za 5 zł. Tylko dlaczego wszyscy się do tego nie dostosują, także gwiazdy zapraszane na wielkie koncerty? Jeżeli na przykład pani Beata Kozidrak wystąpi za 5 zł, ja też chętnie to zrobię.

Dlaczego w ogóle zostałeś monodramistą?

- Marzyłem o tym już w dzieciństwie, zaraz po przeczytaniu książki Tadeusza Malaka "Teatr jednego aktora". Użył on tam stwierdzenia, że "aktor zawładnął zgromadzoną publicznością". Nie wiedziałem wtedy, co to znaczy, ale byłem pewien, że też tego chcę.

I dzisiaj już to rozumiesz?

- Powoli zaczynam i myślę, że gdzieś już mogło się to zdarzyć. Wszystko, co robię na scenie, jest podporządkowane temu, o czym chcę opowiedzieć. A ja chcę mówić o tym, co mnie dotyka. Moje dwa ostatnie monodramy dotyczą polityki i ucisku, jaki dostarcza ona jednostce. Może w przyszłości powstanie trzecia część tego politycznego tryptyku. Myślałem też o czytaniu performatywnym najlepszych fragmentów z protokołów sesji rady miasta, gdzieś w przestrzeni publicznej. Mogłaby wyjść z tego niezła zabawa. Jestem zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć. Scenarzysta "Wpływu księżyca", odbierając Oscara, powiedział, że dziękuje wszystkim, którzy kiedykolwiek go uściskali, ale też wszystkim, którzy dali mu w mordę. Powiedziałbym to samo, ale ostrzegam - więcej ciosów przyjmować nie zamierzam.

* Spektakl "Od przodu i od tyłu" 18 lutego 2017 r. w DDK "Węglin" o godz. 17.

Mateusz Nowak (ur. 1986) - polonista i logopeda, monodramista, recytator, instruktor żywego słowa. Odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi "za zasługi w działalności edukacyjnej i artystycznej w dziedzinie recytacji, kultury żywego słowa i teatru amatorskiego". Na stałe związany z Dzielnicowym Domem Kultury "Węglin" w Lublinie. Stypendysta Marszałka Województwa Lubelskiego, Narodowego Centrum Kultury i Prezydenta Miasta Lublin. Laureat Nagród Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Prezydenta Miasta Lublin w dziedzinie kultury. Rekomendowany do Nagrody Artystycznej Miasta Lublin. Laureat Lubelskiej Nagrody Kulturalnej "Żurawie" w kategorii "Słowo". Zdobywca tytułu Wydarzenie Kultury 2014 przyznawanego przez lubelską "Gazetę Wyborczą".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji