Klątwa Makbeta, przed którą drżą teatry
Jeśli ktoś w teatrze przez nieuwagę wypowie słowo „Makbet”, zanim spektakl trafi na afisz, to konsekwencje tego bywają straszliwe, ze zgonami włącznie.
— Ryzykant — tak Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, mówił jeszcze niedawno o dyrektorze Teatru Polskiego we Wrocławiu. Po tym, jak gruchnęła wieść, że sezon w Polskim ma otworzyć szekspirowska tragedia. I gdy na dodatek ktoś kilka tygodni temu wywiesił kartkę z obsadą spektaklu na teatralnej tablicy ogłoszeń. Opatrzona była — co ma niebagatelne znaczenie — tytułem: Makbet.
Przy czym ryzyko — zaznacza Głomb — nie dotyka tu tak naprawdę dyrektora Cezarego Morawskiego, ale twórców przedstawienia.
Głomb tę sztukę też ma w planach — wyreżyseruje ją w Legnicy Lech Raczak. Ale, po pierwsze, to już kolejna premiera w tym sezonie. A po drugie, jej tytuł nie jest zdradzany. Głomb, choć w duchy nie wierzy, z tymi teatralnymi woli postępować ostrożnie i dmuchać na zimne. Więc dopóki spektakl nie wejdzie do repertuaru, jego oryginalny tytuł nie ma prawa pojawić się w żadnych wewnętrznych teatralnych drukach.
Morawski to niejedyny ryzykant we Wrocławiu. Reżyserka Agata Duda-Gracz i dyrektor Konrad Imiela przyszły sezon w Teatrze Muzycznym Capitol też postanowili otwierać Makbetem właśnie. Znając jednak twórczość Dudy-Gracz, można spodziewać się, że nie będzie to kanoniczna wersja. I być może na afiszu pojawi się Mackers, MacB, a niewykluczone, że Lady M.
Makcers i krwawa lady M.
Zasady są proste: Makbeta nazywa się „szkocką sztuką”, zanim spektakl trafi na afisz. Jej bohater podczas prób zwykle jest „Mackersem”, „szkockim królem” albo „MacB”, a jego żądna krwi żona nosi przydomek „szkockiej królowej” lub „Lady M”.
Jeśli ktoś z realizatorów przez nieuwagę złamie tę zasadę i wypowie zakazane słowo, grożą mu straszliwe konsekwencje. Ale jest też szansa na ratunek — zły urok można odczynić. Np. obchodząc teatr trzykrotnie dookoła, spluwając przez lewe ramię i przeklinając.
Po tym rytuale trzeba tylko spokojnie czekać na pozwolenie na powrót na salę prób i mieć nadzieję, że zły czar prysł.
I choć sceptycy mówią, że cała czarna legenda „szkockiej sztuki” opiera się na bzdurach wyssanych z palca, z Makbetem wiąże się wciąż jeden z najsilniejszych przesądów w teatrze.
Fakt faktem, że szekspirowska tragedia jest stosunkowo rzadko wystawiana — we Wrocławiu oglądaliśmy ją na trzech scenach: integracyjnego Teatru Arka (Renata Jasińska reżyserowała ją dwukrotnie, jako Makbeta i Gry z Makbetem), Teatru Strefa Otwarta (pod zmodyfikowanym tytułem MacDeath) i Teatru Pieśń Kozła (Macbeth).
Grzegorz Bral, twórca Teatru Pieśń Kozła, przyznaje, że klątwy doświadczył, szczęśliwie nie w najbardziej dramatycznym z wymiarów. — Trzy razy podchodziłem do tej realizacji, dwukrotnie musiałem przerywać próby — mówi. — To była najtrudniejsza praca, wciąż wybuchały konflikty w zespole.
Ostatecznie jednak ryzyko się opłaciło — Macbeth stał się dla wrocławskiej sceny przepustką do światowej kariery.
Czarna magia ciągle żywa
Korzenie legendy o klątwie Makbeta sięgają XVII wieku. Jej źródłem ma być wróżba trzech wiedźm, które przepowiadają Makbetowi przyszłość — według legendy Szekspir miał wykorzystać tam zaklęcia, przynależące do ówczesnych rytuałów czarnej magii. Wypowiadane na głos, publicznie, podczas spektaklu, odzyskują swoją moc.
Nie wiadomo dokładnie, o które kwestie chodzi, ale wiedźmy używają zaklęć całkiem obficie. Np. w scenie pierwszej czwartego aktu, kiedy zaczynają swoje czary i mieszają magiczny wywar:
“Bagnistego węża szczęka
Niech w ukropie tym rozmięka:
Żabie oko, łapki jeża,
Psi pysk i puch nietoperza,
Żądło żmii, łeb jaszczurzy,
Sowi lot i ogon szczurzy,
Niech to wszystko się na kupie
Warzy w tej piekielnej zupie”
Świadkiem pierwszego objawienia się klątwy miał być sam Szekspir. W 1607 roku musiał osobiście zagrać Lady Makbet, kiedy odtwórca tej roli nagle dostał wysokiej gorączki i zmarł. Król Jakub I miał po tym wypadku zakazać grania tragedii przez najbliższych pięć lat.
Tyle legenda. Inna, bliższa realiom politycznym i cenzorskim praktykom wersja wydarzeń mówi o tym, że królowi Makbet zwyczajnie się nie spodobał i dlatego zakazał grania sztuki do końca swojego życia. W ten sposób odrzucił niechciany prezent — Szekspir zadedykował Makbeta właśnie jemu.
Kto Makbetem wojuje…
Późniejsze przygody ze „szkocką sztuką” miały być równie dramatyczne — a to aktor grający „Mackersa” zamiast rekwizytu użył prawdziwego sztyletu i zabił odtwórcę roli Duncana, a to w teatrze, podczas spektaklu, wybuchły zamieszki ze śmiertelnymi ofiarami, a to odtwórczyni Lady M. została niemalże uduszona przez partnera scenicznego. Zaś inna aktorka lunatykowała i spadła na scenę z wysokości kilku metrów.
Klątwa dosłownie cudem oszczędziła jednego z najwybitniejszych artystów w historii teatru. W 1937 roku tytułową rolę w szekspirowskiej tragedii przyjął Lawrence Olivier. Na krzesło, z którego wstał sekundę wcześniej, spadł dwunastokilogramowy element konstrukcji sceny. Mało tego — miecz, który aktor trzymał w dłoni, złamał się, a jego część poleciała w stronę publiczności, uderzając jednego z widzów, który tak się przestraszył, że dostał zawału.
To nie koniec. Reżyser tego spektaklu i jedna z aktorek w drodze na przedstawienie mieli wypadek samochodowy. No i tragiczny finał — właściciel teatru zmarł podczas próby generalnej.
Pechowo było też w 1942, kiedy produkcji podjął się John Gielgud. W trakcie prac nad przedstawieniem trójka aktorów zmarła, a scenograf popełnił samobójstwo.
Z kolei hollywoodzki gwiazdor Charlton Heston przypłacił swojego Makbeta poparzeniami, kiedy podczas plenerowej produkcji na Bermudach wiatr skierował płomień w jego stronę. Nie warto nawet wspominać o strajkach załogi, napadach, rabunkach, złamaniach kończyn, wypadkach samochodowych i szalejącej grypie, które są trwale wpisane w tę legendę.
W 1964 w Lizbonie spłonął cały teatr, w którym akurat grano Makbeta.
Trzeba jednak pamiętać, że Makbeta dotyczy ten sam problem, co kilka innych szekspirowskich tragedii — ta sztuka to w dużej mierze takie sceniczne kino akcji; spora obsada, mnóstwo się tu dzieje i — o ile reżyser zdecyduje się na wierną realiom historycznym inscenizację — wśród rekwizytów pojawiają się repliki broni. W takich warunkach o wypadek nie trudno.
Po temat klątwy sięgali także filmowcy, ale tutaj kontekst zmieniał się na komediowy. Jak w filmie Nigdy nie mów: Makbet Christophera J. Prouty’ego, gdzie licealny nauczyciel przypadkiem dostaje rolę w spektaklu i nieświadomy istnienia klątwy, wywołuje uśpione zło. Albo w Czarnej żmii z Jasiem Fasolą, gdzie można zobaczyć, jak bolesne może być odczynianie złego uroku, kiedy ktoś w towarzystwie ludzi teatru uparcie powtarza to jedno, znienawidzone słowo: Makbet.
W Simpsonach imię bohatera tragedii, wypowiadane przez bohaterów kreskówki, sprowadza falę nieszczęść na grającego główną rolę w spektaklu sir Iana McKellana.
Makbet, trumna i piórka w tyłku
Jak widać z powyższego, klątwa Makbeta nie oszczędza nikogo. Dosięga całą ekipę pracującą nad spektaklem, a także jego widownię — magiczne zaklęcie potrafi trafić zarówno w odtwórców głównych ról, jak i pracowników technicznych.
— Ale dla dyrektora teatru zazwyczaj jest jednak niegroźna — mówi Jacek Głomb. — On musi uważać na zupełnie inne niebezpieczeństwa. Niezależnie od tematu sztuki, powinien unikać pojawienia się trumny na scenie.
Tomasz Lulek, aktor Teatru Polskiego, przypomina sobie, że równie niebezpieczne — w teatrze dramatycznym — są „pióra w tyłku”, takie, jakich używa się w kabarecie.
Wszystko wskazuje na to, że jedna z tych klątw zdążyła już w Polskim się spełnić, choć z lekkim poślizgiem — trzy i pół roku temu, za dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego, premierę miały tam Mitologie. Głównym elementem scenografii był ogromny nagrobek, pokryty błyszczącym lastryko, po którym spacerowały modelki. A choć wydawało się, że dyrektor, któremu właśnie przedłużono kontrakt, nie ma powodu do obaw, to wkrótce zaczęły się jego problemy, które zaowocowały trzy lata później rozstaniem z Polskim. I konfliktem, który wybuchł po wyborze jego następcy.
Teraz w Polskim klątwa Makbeta już zdaje się zaczyna działać. Po pierwszej próbie pięcioro aktorów, zaangażowanych do pracy nad spektaklem, złożyło role. Przy czym powodem był nie tyle strach przed klątwą, co konflikt części zespołu z dyrektorem.
Po tej jedynej próbie reżyser Janusz Wiśniewski długo się nie pojawiał w teatrze, a kiedy wrócił na salę prób, to oświadczył, że zamiast szekspirowskiej tragedii wystawi Chorego z urojenia Moliera.
Choć Makbet z horyzontu nie znika — razem z Chorym i Faustem ma ułożyć się w tryptyk.