Artykuły

Przypalanie fleków

Nawet atrakcja w postaci go­ścinnego udziału gwiazdy - Grażyny Szapołowskiej, nie oglądanej na scenie od siedemnastu lat - nie uchroniła premiery "Daw­nych czasów" przed fiaskiem. Insce­nizacja Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej stanowczo rozminęła się z te­matyką sztuki Harolda Pintera. Nie pomogła też znakomita, jędrna pol­szczyzna przekładu Bolesława Taborskiego. Jedno z najważniejszych oskarżeń naszej wyalienowanej i zbanalizowanej do cna współcze­sności, ogląda się na małej scenie Narodowego bez emocjonalnych wstrząsów. Z chłodnym dystansem.

Dziwi to tym bardziej, że Pinter jest mistrzem w dozowaniu sceniczne­go napięcia. Dramaturgiem, który wy­chodząc od banalnych zdarzeń, umie tak zagęścić atmosferę tajemnicy, że aura osaczenia paraliżuje nie tylko bohaterów, ale udziela się również wi­dzom. Jednak nie w tym przypadku.

Trójka bohaterów o mocno powi­kłanych wzajemnych związkach erotyczno-uczuciowych, spotyka się po 20 latach niewidzenia. Kate (Gabriela Kownacka) i Deeley (Jerzy Radziwiło­wicz) są małżeństwem. Podejmują w swoim domu Annę (Grażyna Sza­połowska), przyjaciółkę Kate z mło­dości. Uczestnicy spotkania prowadzą wobec siebie dziwaczną grę słownych prowokacji, w której szybko zaciera się granica między prawdą a zmyśleniem, faktem a pozorem, rzeczywistością a snem. Psychodrama zmierza jednak donikąd. Żadna z postaci nie ulegnie istotnym zmianom.

Wiadomo nie od dziś, że jeśli tekst niesie mnogość interpretacyjnych tropów - na jakiś trzeba się zdecydować. Niestety, płonne na­dzieje. W Narodowym widz dostaje podręczny zestaw pomysłów insce­nizacyjnych. Jest np. aktor, który wy­rzuca z siebie teksty z jazgotem kara­binu maszynowego, miotając się między symetrycznie upozowanymi na kanapach aktorkami, cedzącymi ledwo dosłyszalne słowa. Czasem, dla kaprysu, wykonawca zmieni tempo i timbre głosu.

Bohaterowie sztuki nudzą się przemożnie. Leżący na plecach Jerzy Radziwiłowicz ogniem zapalniczki przypala obcas Grażyny Szapołow­skiej. Użyje też podeszwy jej buta ja­ko podręcznego stolika, na który od­stawi na moment kieliszek. Z podzi­wu godną konsekwencją inwencja inscenizacyjna ogniskuje uwagę wi­dzów na kończynach dolnych go­ścinnie grającej gwiazdy. I na tym się też ów zasób pomysłów wyczerpuje. Agnieszka Lipiec-Wróblewska udo­wodniła wcześniejszymi spektaklami, zwłaszcza świetną "Tamą" McPhersona w warszawskim Teatrze Studio, że doskonale radzi sobie z historiami wprost z życia, z lekką domieszką psychologii. Egzystencjalne meandry dra­maturgii Pintera są jej wrażliwości, jak na razie, niedostępne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji