Artykuły

W rozbitym lustrze

Dramaturgiczną twór­czość Harolda Pintera określono kiedyś mianem "comedy of menace" - komedii zagrożenia, co było oczywiście strawestowaniem angielskiego określenia "comedy of manners", a więc sztuki obyczajowej. Pinterowskie postacie toczą ze sobą pozor­nie zwyczajny dialog, który w istocie służy do zamaskowania ich rzeczywistych, często wrogich sobie zamia­rów. Świat tworzony przez Pintera jest groźny, niepoznawal­ny, każdy jest w nim samotnikiem. Niełatwa to dramatur­gia, więc tym bardziej cieszy, że sięgają po nią przedstawiciele najmłodszego pokolenia naszych teatralnych twórców. "Dawnymi czasami" - sztandarowym dra­matem Pintera - zainteresowała się Agnieszka Lipiec-Wróblewska. Jej przedstawienie wystawiono w przestrzeni wymarzonej do gra­nia takich sztuk - w dziwnej, nie­co klaustrofobicznej przestrzeni małej sceny Teatru Narodowego. Młodej reżyserce udało się spełnić podstawowy wymóg realizowania takiej literatury. W jej przedsta­wieniu rzeczywiście wyczuwa się rosnące zagrożenie, rozpaczliwą sa­motność ludzi zamkniętych w ele­ganckim, lecz zimnym wnętrzu, które sprawia wrażenie, że nikt w nim nie mieszka. To wrażenie niepokoju podkreśla sugestywna muzyka, przytłumione światło. To jest prawdziwy świat Pinterowskich postaci. W tej wychłodzonej atmos­ferze widzowie postawieni są w sy­tuacji człowieka z konieczności przysłuchującego się rozmowie nie­znanych sobie osób. Ich opowieści są dla niego niezrozumiałe, braku­je przecież odpowiedniego kontek­stu, punktu zaczepienia. Jeśli cokolwiek nas tu zastanawia, to jest to dziwny "konkurs piękno­ści" w wykonaniu aktorek. Kate (Gabriela Kownacka) i Anna (Gra­żyna Szapołowska) prężą się na fo­telach, demonstrując kształtne no­gi. Obserwatorem tej rywalizacji, przetykanej wspomnieniami, jest Deeley (Jerzy Radziwiłowicz), wraz z którym bohaterki zasiadają co pewien czas na kinowych fotelach, by na gigan­tycznym telewizyjnym ekranie oglądać pro­jekcje przedstawiające okienną ramę, sylwetkę jednej z kobiet. Pierwsza część przedstawienia, rozgrywana w nerwowym, rwanym rytmie jest bolesną rekonstrukcją przeszło­ści. W drugiej części rytm jest wolniejszy, pojawia się skupienie. W rozbitym lustrze wspomnień zaczynają się odbijać złowrogie kształty, wywoływana przeszłość zaczyna bu­dzić agresję. Czy jest to Pinter? Z formalne­go punktu widzenia - z pewnością tak. Przedstawienie w Na­rodowym pokazuje jednak, że ów formalny kształt nie określi treści. A treścią "Dawnych czasów" jest śmiertelna rywalizacja dwóch kobiet o mężczy­znę. W nic z pozoru nie znaczących dialogach reżyser i aktorzy muszą budować piekło, każda kwestia, ka­że słowo dialogu musi być ciosem w bezpardonowej walce. Tej właśnie walki, misternego tkania dialogu za­brakło w tym spektaklu. Nic też dziwnego, że trójka aktorów spra­wia wrażenie bezradnych. Prężenie łydek, baletowe zasiadanie na kino­wych fotelach, wymyślne ćwiczenia gimnastyczne, zastępujące często zwykłe gesty, sprawiają często wra­żenie usiłowania jakiegoś wypełnie­nia niedookreślonego dialogu. Jed­nak nie tędy droga. Pinterowska dramaturgia nabiera życia wtedy, gdy gra się ją bardzo realistycznie, gdy po scenie cho­dzą nie figury i widma, lecz żywi ludzie, którzy nie mówiąc z pozo­ru nic ważnego muszą wyjaśnić so­bie rzeczy, na które po prostu nie starcza im już ani słów, ani sił. Jeśli spełniony zostanie ten warunek, to świat Pintera zaczyna lśnić we­wnętrznym i niepokojącym świa­tłem, znacznie ciekawszym niż to płynące w Narodowym z telebi­mu, tego symbolu nowoczesnego myślenia o inscenizacji. Tu sprzęt ów zamiast wyjaśnić, co ma sobie do powiedzenia trójka bohaterów, jeszcze bardziej dezorientuje po­stronnych widzów teatralnego se­ansu wspomnień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji