Artykuły

Mozartowski Dom Lalek

"Dobry wieczór, mówi Pippo Delbono, reży­ser dzisiejszego spektaklu" - tymi słowami rozpoczyna się poznański "Don Giovanni", wyreżyserowany przez doskonale w Polsce znanego włoskiego artystę, jednego z najważniejszych twór­ców współczesnego teatru eksperymentalnego. Delbono zyskał światową sławę dzięki spektaklom, w których wprowadza na scenę ciała zdeformowane, naznaczone chorobą, "inne". Do niedawna uciekał też od pracy w instytucjach, decydował się tylko na takie projekty, które gwarantowały mu całkowitą autonomię. Delbono-reżyser, Delbono-protagonista, Delbono-scenograf i wreszcie Delbono-autor genialnych, poetyckich, pełnych miłości i agresji partytur teatralnych, za sprawą totalności swojej scenicznej obecności porównywany jest do Tadeusza Kantora. Tym razem jednak samego Delbono nie ma na scenie, z offu dochodzi jedynie jego ciepły, lekko chropowaty głos. Artysta opowiada widzom o swojej fascyna­cji Mozartem: uosobieniem zrodzonego z samotności geniu­szu, pogłębiającego poczucie izolacji, będącego powodem tajemniczej śmierci. Otwierającemu spektakl monologowi Delbono towarzyszy wyświetlana na opuszczonej kurtynie twarz Bobo. Bobo to osiemdziesięcioletni staruszek, któ­rego Pippo Delbono poznał niegdyś w trakcie warsztatów teatralnych prowadzonych w zakładzie psychiatrycznym pod Neapolem, aby następnie uczynić go najważniejszym elementem, wręcz emblematem swojego teatru. W XVIII-wiecznej peruce, z makijażem, jest zadziwiająco podobny do Mozarta. Opóźniony w rozwoju staruszek o umyśle sze­ściolatka, który czterdzieści pięć lat spędził w zamknięciu, ma być odpowiednikiem Mozarta? Bez wątpienia łączy ich geniusz, samotność, izolacja. Wydaje się, że otwierający spek­takl monolog Delbono to nie tyle wprowadzenie w spektakl, ile próba ustalenia hierarchii, pokazanie, kto jest tutaj naj­ważniejszy. I co ciekawe, tym razem w hierarchii ważności Pippo Delbono umieszcza siebie daleko za Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Ale również za Bobo, któremu w tym spektaklu oddaje hołd. Staruszek przez niemal cały wieczór spogląda z szelmowskim uśmieszkiem na wypeł­nioną po brzegi widownię, zmuszając nas do zadania sobie pytania o to, kim jest osoba, która na nas patrzy. Dlaczego tu przyszła? Czego tutaj szuka?

Wycofanie się Delbono, jego ukrycie za muzyką Mozarta i librettem Lorenza Da Ponte musi dziwić znawców jego teatru. Ten sam Delbono, który przed laty, nie otrzymawszy zgody na wykorzystanie fragmentów "Łaknąć" Sarah Kane w jednym ze spektakli, podczas jego rzymskiej premiery wygłosił monolog-oskarżenie pod adresem obecnych na sali dysponentów jej tekstu, nagle chowa się za cudzą twórczo­ścią? Nie ingeruje? Nie stawia siebie na piedestale? Zmiana strategii inscenizacyjnej zaowocowała spektaklem, w któ­rym reżyser niewiele proponuje - w porównaniu z innymi swoimi, monumentalnymi i olśniewającymi wizualnie, inscenizacjami. Owszem, organizacja przestrzeni scenicz­nej oparta jest na graniu pustką, na opowiadaniu emocji poprzez uwypuklenie jednej dominującej barwy (czerń), ale to jednak niewiele w porównaniu choćby do "Urlo" czy "Silenzio", które z sukcesami pokazywane były na Festiwalu Malta. Na scenie nie ma ani Delbono, ani Nelsona, Gianluki czy Bobo, czyli "aktorów życiowych", tworzących nową jakość opartą na autentyczności scenicznego istnienia. Zamiast tej autentyczności, w "Don Giovannim" jest tylko uda­nie, gra w fikcję.

Poznański "Don Giovanni" został jednomyślnie źle przyjęty przez krytykę, pisane z emfazą zapowiedzi przyjazdu "wir­tuoza" i "wizjonera", zamieniły się w recenzjach w opinie o "wielkim rozczarowaniu", "katastrofie", "porażce". Wydaje się, że stało się tak, gdyż Pippo Delbono jednostronnie zerwał budowany przez lata sojusz z widownią. Przyzwyczaił widzów do uczestniczenia w widowiskach, które mówią o rze­czach ważnych, są swoistą syntezą uniwersalnych problemów, stanów emocjonalnych, uczuć. Tymczasem w "Don Giovannim" zrezygnował z reżyserii, aby otworzyć widzów na słuchanie muzyki. Stworzył spektakl zadziwiająco klasyczny. W rozmowie, którą przeprowadziłem z Delbono już po premierze "Don Giovanniego" ("Jestem tu tylko dla ciebie", 2014), reżyser stwierdził, że "nie chce do końca życia być benefi­cjentem odniesionego już artystycznego sukcesu". Wydaje się, że to stwierdzenie jest istotne w czytaniu jego poznańskiej premiery. W przypadku tak wyrazistego twórcy jak Delbono rzeczywiście, łatwo widzowi wpaść w pułapkę oczekiwań. Spektakle takie jak "Urlo", "Silenzio" czy "Questo buio feroce" budzi­ły zachwyt widowni między innymi dlatego, że jako opowie­ści autotematyczne, poruszały się po cienkiej, fascynującej widownię granicy między tym, co prawdziwe, intymne, pry­watne a tym, co udawane, teatralne. Obserwując teatr Pippo Delbono można jednak dostrzec, że kryzys tego epicko-wizualnego stylu opowiadania pojawił się już wcześniej. "La menzogna" (również pokazywana na Festiwalu Malta) wydawała się niezbyt udanym powieleniem rozwiązań stosowanych w innych przedstawieniach. Wydaje się, że Delbono pracujący

w operze, Delbono nagrywający filmy telefonem komórkowym czy Delbono występujący jako aktor w produkcjach innych artystów - to właśnie Delbono, który "nie chce być benefi­cjentem własnego sukcesu". W tym kontekście poznański "Don Giovanni" staje się zarówno dowodem na kryzys tego teatru, jak i przykładem nieudanej próby jego przezwyciężenia. Wydaje się zatem, że dopóki ten kryzys nie minie, obserwo­wać będziemy dzieła niepełne, nieukończone, a przez to trud­niejsze, bardziej wymagające.

Poznański "Don Giovanni" budzi silne skojarzenia z teatrem Giorgia Strehlera, który eksperymentując ze współczesnymi wystawieniami komedii dell`arte, stworzył styl teatralny bazu­jący na inscenizowaniu ludyczności. Strehler, podobnie zresztą jak Delbono, łączył w swoich spektaklach styl brechtowski z tradycją komedii dell`arte. Traktowanie człowieka jak mario­netki, używanie jego ciała raczej jako narzędzia wypowiedzi niż jako źródła doświadczanych emocji pozwoliło Strehlerowi stworzyć nową jakość we włoskim teatrze. Wydaje się, że Delbono przy szkicowaniu scenicznych charakterów korzystał z tej samej tradycji teatralnej.

Dla poznańskiego "Don Giovanniego" istotnym, choć prze­cież w tradycji wystawiania opery Mozarta nie nowym, zabiegiem, jest upodobnienie dwóch głównych męskich bohaterów: Don Giovanniego i Leporella, którzy przez cały spektakl noszą identyczne, choć wielokrotnie zmieniane, kostiumy. Ta unifikacja wielkiego kochanka i sługi unie­możliwia widzowi wejście na ścieżkę psychologicznej ana­lizy scenicznej opowieści. Delbono pokazuje afekt, romans, uwiedzenie nie jako efekt nadzwyczajnych umiejętności Don Giovanniego, ale właśnie jako element rozpisanej na kilka ciał i głosów gry. Problem polega jednak na tym, że w inscenizacji brakuje precyzji i konsekwencji, w efekcie

czego stanowiąca założenie inscenizacyjne marionetyzacja postaci scenicznych opiera się raczej na ogrywaniu operowej pozy niż na stworzeniu posiadających własny sposób sce­nicznego bycia, ludzkich manekinów. Ta niekonsekwencja inscenizacyjna widoczna jest, niestety, również w wielu innych elementach przedstawienia, choćby w sposobie wykorzystywania baletu, którego masowe wyjścia na scenę chwilami bardziej przypominają nieporadne przemieszcza­nie się w tłumie niż świadomie stworzony choreograficzny obraz. I chociaż trudno nie zauważyć, że w inscenizacji Delbono wszystko podporządkowane zostało wyprowadzonej z muzyki Mozarta mechanice funkcjonowania postaci, które, zamiast przeżywać historie miłosne, nieustannie je odgry­wają i ogrywają, to jednak wydaje się, że owa mechanika szwankuje, nie uwodzi widza, nie wciąga go w ten zaledwie naszkicowany świat ludzkich marionetek. W efekcie poznań­ski "Don Giovanni" przekształca się w mozartowski dom lalek, które bez szczególnej wiary w powodzenie swojej misji pró­bują walczyć o uwagę widza.

W pogrążonym w szarościach spektaklu dominuje som­nambuliczna estetyka, w którą wprowadza już otwierająca spektakl scena, utrzymana w stylistyce znanej z wcześniej­szych spektakli Delbono. Na scenie widzimy rodzaj wybie­gu, utworzonego przez zaznaczony światłem prostokąt, na którym w równym rzędzie ułożone są półnagie ciała. Ten masowy grób to zarówno miejsce pochówku Mozarta, jak i miejsce, do którego trafiają zużyte i niepotrzebne już marionetki. Poetyka snu dominuje również w scenie balu, w której widzimy kilkudziesięciu ubranych w identyczne, utrzymane w szaro-czarnej tonacji kostiumy tancerzy. Nie jest to jednak klasyczny korowód z balu maskowego, ale raczej przemarsz wyzutych z jakichkolwiek emocji i pra­gnień marionetek, tańczących od dawna ten sam taniec. Delbono wyraźnie odrzuca to, co moglibyśmy nazwać powierzchowną, psychologiczną lekturą libretta, opartą na prezentacji sentymentalno-emocjonalnych relacji między postaciami. Zasadniczy problem tego przedstawienia polega jednak na tym, że reżyser niewiele proponuje w zamian, a przynajmniej z interesujących pomysłów inscenizacyjnych niewiele udaje mu się zrealizować na scenie. Dla Delbono "Don Giovanni" staje się projekcją, wypartą ze świadomości fantazją na temat postaci, w które chcielibyśmy (mogliby­śmy) się wcielić, co - w połączeniu z dominującą w spekta­klu estetyką snu i traktowaniem Mozartowskich bohaterów jak postaci z komedii dell`arte - mogłoby być interesujące. Wymagałoby to jednak piekielnej konsekwencji wykonaw­ców, której tutaj wyraźnie brak.

Ostatnia scena opery jak w soczewce pokazuje te wszystkie niewykorzystane szanse. Przypomina ona zaczerpnięty z tele­noweli obrazek: oglądamy siedzących na kanapie pozostałych przy życiu bohaterów, którzy w bezruchu czekają na to, co się wydarzy. Bohaterowie wymieniają między sobą kilka zdań na pożegnanie, zanim każdy uda się w swoją stronę. Jednak te pozbawione energii, woli czy też możliwości działania postaci nie robią tego, co deklarują: Elwira nie idzie do klasz­toru, Leporello nie idzie do oberży, a Zerlina i Masetto nie idą do domu. Wszyscy znikają ze sceny tylko na chwilę, aby po ponownym podniesieniu kurtyny znów zatańczyć w tym smutnym, mozartowskim domu lalek. Oby ich następny taniec był bardziej precyzyjny.

Bibliografia

"Jestem tu tylko dla ciebie", z Pippo Delbono rozmawia Tomasz

Kireńczuk, " 2014 nr 130, http://www.

dwutygodnik.com/artykul/5159-jestem-tu-tylko-dla-ciebie.html,

dostęp: 30 V 2014.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji