Artykuły

Kordian Skandynawów

Nie o miłości marzy lecz o sile. Nie o klęskach narodowych słu­cha gawęd lecz o polowaniach wspaniałych na łosie, rogacze kró­lewskie. Nie sprawiedliwy chce być lecz mocarny, nie wielki w swoim poświęceniu lecz potężny, i strach wzbudzający i szacunek. Więc jego marzenia i sny, i fantazje nie są poetyczne lecz najprymitywniejszą realnością przesycone, są królewskie, i cesarskie, i zdobywcze.

Żyje natomiast w sielance konwencjonalności. Z północy dalekiej spławia drzewo, matkę starą stara się utrzymać, mieszka w chatce ubogiej, chociaż jego towarzysze ma­ją już masywne domostwa; bowiem co drugi pień zrąbany, pień spusz­czony na wodę i płynący w świat, budzi jego marzenia tęsknoty za czymś, co jest - nieznane ale wspaniałe, co czeka na niego, wła­śnie na niego. Obrazek wycięty z magazynu ilustrowanego takie ma­rzenia podsyca najbardziej. I kiedy uda się rzeczywiście w świat, jego kariera będzie miała w sobie wszystko z owego oleodrukowego druczku reklamowego. Na rekla­mach szampana jest trzech sytych i zadowolonych panów. Na rekla­mie podróży do krajów arabskich bywa ziemski i niedoskonały, ale nie mniej pociągający obraz raju Mahometa. Potem jeszcze wyniosła i tajemnicza groza piramid. I Peer Gynt przechodzi wszystkie szczeble tej oleodrukowej, reklamowej ka­riery na południu, on, człowiek surowej północy, on, poszukiwacz słońca. Ale czy słońce rzeczywiste, do którego tęskni i które zdoby­wa, potrafi zastąpić jasność we­wnętrzną? Wraca z wędrówki do swej ubogiej chaty, do swego chłod­nego, północnego słońca - i to "słońce, słońce, słońce" wydaje mu się teraz dopiero najbardziej praw­dziwe. Ale przecież i ono także jest tylko oleodrukową makietką z popularnego prospektu "visitez la Norvege!"

Przedziwna jest ta Ibsenowska fantazja na temat tęsknoty czło­wieka, "Peer Gynt". Romantyczna i tak bardzo rzeczywista, ale bardziej rzeczywista w majaku sennym niż w swej formie konwencjonalnej, która musi być skłamana, ponie­waż jest płaska i naiwna, jak świat dostępny człowiekowi żyjącemu na kredyt swojej wyobraźni. W ubie­głym roku widziałem w Londynie takie właśnie przedstawienie "Peer Gynta". Romantyczne, ale zarazem bardzo współczesne. Norwegia była oleodrukowa i oleodrukowe były przygody południa. Jedynie spotę­gowaną artystycznie realność mia­ły sny Peer Gynta o cesarstwie. Były autentyczne, były więc tą rzeczywistością wewnętrzną, która człowieka może uchronić od klęski złudzeń. Człowieka, którego marze­niem jest świat i wszechobecność, który tęskni do życia nie zakoszto­wanego jeszcze, nie zdając sobie sprawy, że tęsknota jest stanem psychicznym niepodległym ani roz­czarowaniom ani sukcesom rzeczy­wistym. Pusta tęsknota, kłamliwa tęsknota, jaka rodzi się pod nie­bem zimnym północnym. Ale prze­cież nie tylko tam. Przecież jest to najpowszechniejsza z tęsknot, której powstydzić powinna się wielka literatura. I wstydzi się, dziś właśnie, dopóki tej najbanal­niejszej z tęsknot - właściwej umysłom obłąkanym, prostackim lub subtelnym - nie weźmie w cu­dzysłów tandetnego oleodruku.

Dlaczego nie wznawiano u nas "Peer Gynta" od lat kilkudziesię­ciu? To przecież nie tylko bliski krewny naszego romantyzmu lecz także wspaniała rola. Lękano się tego pokrewieństwa, późniejszej młodopolskiej popularności, czy aktorstwa współczesnego? Przera­żała maszyneria teatralna, czy owe nieposkromione ideowo marzenia i przygody bohatera? Ależ to wszyst­ko daje właśnie szansę artyście współczesnemu. "Peer Gynta" wy­stawił dziś Teatr Ziemi Krakówskiej w Tarnowie pod dyrekcją Kazimierza Barnasia. Reżyserowała Lidia Zamkow, scenografię zapro­jektowała Urszula Gogulska. I ten teatr pracujący w najcięższych wa­runkach objazdu odniósł sukces. Dowiódł aktualności dramatu. Do­wiódł, że mieści się on znakomicie w ideowej i artystycznej proble­matyce, jaka dziś jeszcze porusza umysły. Że aktorstwo współczesne właśnie w takich najtrudniejszych próbach dojrzewa.

Z całą koncepcją przedstawienia Zamkow można się nie zgadzać.

Sekwencje, by tak powiedzieć, nor­weskie poprowadziła ona w stylu trochę brechtowskim. A więc lu­dowo, songowo, z chwalebną kon­sekwencją zresztą, ale bez tego ole­odrukowego cudzysłowu (także sce­nografia, bardziej ponura i groźna niż tania), który by nas ironią ratował od nadmiaru powagi, od nadmiaru, powiedzmy to jeszcze mocniej, młodopolszczyzny. Znako­micie natomiast rozwiązała Zam­kow sekwencję podróży Peera. Na pierwszym planie pianistka gra fragmenty z opery Griega. Na pla­nie drugim obrazy przesuwają się w konwencji niemego filmu. Karie­ra została ujęta w cudzysłów ostry, współczesny, pełen dowcipu i hu­moru. Przy tym wszystkim Zam­kow podjęła niewykonalną chyba próbę nadania całemu przedstawie­niu jednolitej tonacji stylistycznej. Za to musiała płacić. Ale mnie się wydaje, że cały urok tego dramatu i wszystkie jego szanse w teatrze polegają na dokładnym przemie­szaniu stylów. Na skomponowaniu obrazu jednolitego, ale z tej we­wnętrznej kakofonii romantyzmu i oleodruku grozy i sielanki. Je­steśmy tutaj bardzo blisko jakichś podstawowych praw iluzji teatral­nej, która może posłużyć się wszel­kimi dostępnymi środkami. Teatr nasz odszedł od tego. Ale obawiam się, że teatr współczesny jeszcze tej szansy nie odkrył dla siebie na nowo.

Peera zagrał młody aktor Alek­sander Bednarz. Zamkow prowa­dziła go czujnie i jej koncepcja ułatwiała mu zadanie. Ale to aktor zdolny i jego wystąpienie likwidu­je uprzedzenia i obawy jakimi ota­cza się dziś największe role reper­tuaru europejskiego, w których błyszczały niegdyś wielkości sce­niczne.

Tylko w codziennym obcowaniu z tym repertuarem wielkości mogą wyrastać. Teatr tarnowski wysta­wiając "Peer Gynta" dowiódł swo­ich ambicji. Ale poświadczył także, że sukces artystyczny przynosi ży­wy stosunek do całej tradycji lite­rackiej i artystycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji