Artykuły

Terapia przez książkę

SŁAWOMIR MROŻEK oficjalnie nie istnieje. Nie pisze niczego do publikacji. Natomiast w życiu może się zdarzyć, że będzie istniał podwójnie. Możliwe też, że będzie istniał wyłącznie jako Baltazar. Na razie za wcześnie jeszcze wyrokować.

Na temat małomówności twórcy krążą legendy. Jedna z nich głosi, że aby nie być zmuszonym do udzielania odpowiedzi na pytanie, jak się czuje, nosił ze sobą kartkę: "Dziękuję, czuję się dobrze. Sławomir Mrożek". Pisarz starannie ukrywa prywatność i oddziela od twórczości. Nie lubi wywiadów i rzadko ich udziela.

NEWSWEEK: Przeczytałem we wstępie do pańskiej .Autobiografii", że Sławomir Mrożek odchodzi w przeszłość, a na jego miejsce pojawia się Baltazar. Co się stało ze Sławomirem Mrożkiem?

SŁAWOMIR MROŻEK: Oficjalnie nie istnieje. Nie pisze niczego do publikacji. Natomiast w życiu może się zdarzyć, że będzie istniał podwójnie. Możliwe też, że będzie istniał wyłącznie jako Baltazar. Na razie za wcześnie jeszcze wyrokować.

Czy Mrożek z autobiografii to rzeczywiście pan? W jednym z listów do Jana Błońskiego zarzekał się pan, że nigdy autobiografii nie napisze, a jeżeli już, to nie będzie prawdziwa...

- To było bardzo dawno. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Teraz mam prawie siedemdziesiąt sześć lat, kiedy to pisałem, miałem czterdzieści...

I w .Autobiografii" napisał pan samą prawdę?

- Absolutnie tak.

Zaczyna pan książkę od wyznania, że jej pisanie miało znaczenie terapeutyczne, bo wcześniej po udarze mózgu dotknęła pana afazja - czyli upośledzenie zdolności mówienia, którego skutkiem są kłopoty z wyrażaniem myśli. Czy tylko o terapię chodziło?

- Oczywiście. Dzielę się z czytelnikami jej efektami.

Autobiografia zazwyczaj jest barwną opowieścią o wydarzeniach własnego życia.

- Ale nie ta. Ta książka nie jest gawędą o przeszłości, lecz ciężką pracą terapeutyczną.

Trudno było pisać o sobie? Wcześniej nigdy pan tego nie robił.

- Na początku wydawało mi się to niemożliwe. Ale w końcu napisałem kilka tysięcy stron. Później wyczyściłem tekst i zredukowałem do 250-stronicowej książki.

Zauważyłem, że odniesienia biograficzne posłużyły panu raczej do pokazania świata zewnętrznego niż swojej osoby.

- W moim rozumieniu na tym polega literatura. Nigdy nie miałem ochoty pisać o sobie.

Opisuje pan swoje dzieciństwo i młodość, ale poza historią debiutanckiej sztuki "Policja" nie ujawnia pan okoliczności napisania najważniejszych dzieł.

- To, co napisałem, było jedynie drogą do autoterapii. Nie zamierzałem nic więcej dodawać.

Uważa pan, że odbiorca nie powinien szukać klucza do dzieła w biografii autora?

- Tak mi się wydaje. Odbiór literatury nie powinien zależeć od tego, czy autor w czasie pisania był chory.

Przed dziesięciu laty wrócił pan do Polski po ponad trzydziestu latach pobytu za granicą. Teraz, po chorobie, stało się chyba coś podobnego. Te powroty były jakoś do siebie podobne?

- Po afazji zacząłem pisać po polsku właściwie od zera. Uczyłem się tego krok po kroku, aż wreszcie powstała książka. Ja już nie mogę mieszkać za granicą, bo jestem dziś zbyt mocno związany z Polską poprzez język. Na pewno już tu pozostanę. Choćby dlatego, że już nie mam fizycznych możliwości przemawiania w obcym języku. Dlatego bardzo chciwie słucham ludzi wokół. Nie chcę wypaść poza nawias. Tyle że muszę dodać, że języka nie uważam już w tej chwili za swoje tworzywo, choć zawsze tak go traktowałem.

Pisze pan szczerze także o okresie, kiedy przez kilka lat pracował pan w .Dzienniku Polskim" jako reporter na usługach reżimu. Jak udało się panu tak prędko porzucić "parcianą retorykę", by użyć sformułowania Zbigniewa Herberta, i odnaleźć nowy język?

- To bardzo obszerny temat. Ja to wszystko przeszedłem w życiu, ale wybaczy pan, nie zamierzam się nad tym rozwodzić. To było bardzo dawno, nie chcę się męczyć i przypominać sobie tamtego okresu.

Czy ma pan jakąś orientację, co się dzieje w tej chwili w polskiej dramaturgii?

- Nie mam żadnej. Po pięćdziesięciu latach tworzenia mam już prawo nie interesować się tym.

Nie dochował się pan następców w polskim teatrze. Nasza dzisiejsza dramaturgia bliższa jest reportażowi niż efektownym paradoksom i grotesce w stylu Mrożka.

- Mieszkając trzydzieści trzy lata za granicą, nie mogłem zadbać o to, by pojawiali się w Polsce młodsi, podobnie myślący twórcy. Nie miałem zresztą nigdy takiego zamiaru. To nie leży w moim charakterze. Poza tym już nie ciągnie mnie do teatru.

Kiedy słyszy pan zwrot "mówić Mrożkiem", co pan czuje?

- Jest mi miło, ale nie zastanawiam się zbyt głęboko, co to znaczy.

Mimo że nie mieszkał pan w kraju, stał się pan chyba jedynym polskim pisarzem, z którego cytaty stały się popularnymi powiedzonkami.

- Sprawia mi to wielką przyjemność. Mam nadzieję, że to potrwa jeszcze przez jakiś czas.

Czy Sławomir Mrożek albo Baltazar planują jeszcze coś napisać?

- Nie. Jeżeli kiedykolwiek bym jeszcze pisał, to oznaczałoby wymyślanie czegoś. Na razie nie zajmuję się wymyślaniem niczego.

A zamierza pan jeszcze rysować?

- Po afazji musiałem niestety zrezygnować z rysowania.

Wielka szkoda. Pańskie nazwisko poznałem najpierw jako podpis pod rysunkami. Jako dziecko byłem przekonany, że Mrożek to rysowany przez pana człowieczek. Zwłaszcza że w tym nazwisku jest zawarte zdrobnienie.

- Owszem, jest Jakieś dwa lata temu dowiedziałem się, że mrozek to czeskie słowo, które oznacza morsik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji