Artykuły

Anna Seniuk: Aktorka "od kuchni"

- Nie chciałyśmy, żeby to był wywiad rzeka. Z początku nie miałyśmy pomysłu na formę tej książki - mówi aktorka Anna Seniuk, Teatru Narodowego w Warszawie, o książce "Nietypowa baba jestem" będącej zapisem rozmów aktorki z córką Magdaleną Małecką-Wippich.

Po lekturze książki "Nietypowa baba jestem" korci mnie, żeby zapytać, dlaczego zbiera Pani rzeczy?

- Książka, która stosunkowo niedawno ukazała się w księgarniach, to rozmowa, którą przeprowadziła ze mną moja córka. Bardzo długo, właściwie całe życie zbierałam się do jej napisania. To moja pierwsza książka o mnie i chyba więcej nie będzie, bo co miałam do powiedzenia, to już w niej opowiedziałam. Dlaczego zbieram różne drobiazgi? Urodziłam się na wschodzie. Przyjechaliśmy tutaj właściwie bez żadnych rzeczy. Nie mam swojej małej ojczyzny, swojego miejsca, do którego mogłabym wracać, fizycznie i mentalnie, do miejsc, które pamiętam, które byłyby moje. Nie pamiętam miejsc, w których żyli moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie. Więc te resztki rzeczy, które udało się nam przewieźć, uzupełniam drobiazgami z targu staroci, aby stworzyć jakąś kolekcję.

Z czego ona się składa?

- Parę rzeczy zostało po mojej cioci-babci, czyli siostrze mojej babci, która mieszkała w Brzeszczach koło Oświęcimia, bo tam wyszła za mąż. Pierwszy mąż cioci był rzeźbiarzem i malarzem. Miał swoją pracownię, skończył ASP w Krakowie w XIX w., więc był to dom pełen secesyjnych obrazów, rzeźb i mebli. W spadku po cioci-babci dostaliśmy nieco tych pamiątek, które sobie ciągle uzupełniam. Secesja bardzo mi się spodobała. To taki ciepły, powiedziałabym kobiecy, styl.

Wspominała Pani, że w szarych czasach PRL-u te piękne pamiątki ubarwiały życie.

- Tak. Poza tym w PRL-u trudno było coś ładnego kupić, od łyżeczki po ramy do obrazu. Były tylko okropne meblościanki, i to po znajomości albo wystane w bardzo długich kolejkach. Chodziło się więc na tak zwany targ staroci i tam można było upolować piękną szafkę, fotel czy kanapę, bo tego nie było w sklepach. Stąd to moje zbieractwo.

Kiedy Pani dotykała tych starych rzeczy, to wyobrażała sobie Pani ten Stanisławów, który opuściliście, tamten świat?

- Byłam za mała, by cokolwiek pamiętać. Pierwsze wspomnienia, obrazy, były dopiero z pociągu, w którym rozpoczynaliśmy wygnanie ze wschodu: w wagonie bydlęcym, bez okien, z dużymi zasuwanymi drzwiami, z piecykiem pośrodku. Podróż trwała wiele dni, chyba około dwóch tygodni. Staliśmy na zwrotnicach, czekaliśmy na małych stacyjkach, by ruszyć dalej, bo był to jeszcze krajobraz powojenny.

Rozmawiając z aktorami, mam wrażenie, że występuje coś takiego jak syndrom aktora. Pamiętają oni np. teksty, które wygłosili na scenie lata temu, a trudniej im odtworzyć szczegóły swojego życia. Pani w rozmowie z córką niektóre sytuacje przedstawia wręcz z fotograficzną dokładnością.

- To prawda, jest pamięć profesjonalna, która jest pamięcią wyrobioną: tekstów, sytuacji, spektakli teatralnych oraz pamięć codzienna. Ja na przykład kompletnie nie mam pamięci do twarzy, ludzi czy nazwisk. Rozmawiając z córką, okazało się, że o wielu rzeczach już zapomniałam, więc zaprzęgłyśmy całą rodzinę do pomocy. Dzwoniłam do moich kuzynów, sióstr stryjecznych, ciotecznych, jakiś wujków jeszcze żyjących. Towarzyszyła temu zatem jakaś pamięć zbiorowa. Wszyscy byliśmy tym bardzo przejęci.

Przeważnie ci, którzy decydują się na wywiad rzekę, godzą się na rozmowę z dziennikarzem. Chcą przedstawić wszystko obiektywnie i dokładnie.

- Ja nie wyobrażam sobie, że siadam do rozmowy z osobą, którą widzę pierwszy raz lub znam od niedawna i usiłuję opowiedzieć o czymś, co jest bardzo intymną historią, mówić o moim życiu, pasjach, porażkach, marzeniach, słabościach, o Bogu. Na szczęście córka, która jest z zawodu altowiolistką, ma również zacięcie literackie - skończyła studia artystyczno-literackie na UJ, studium dramatu, bo jej drugą pasją jest literatura. Zgodziła się na niełatwą rolę autorki biografii swojej mamy, ale nie jest to typowa biografia. Są to dość nieuporządkowane wspomnienia o dzieciństwie, rodzinie, szkole, teatrze i przyjaciołach. Co najciekawsze, jest to również spojrzenie mojej córki na mamę oczami dziecka, dziewczynki i dojrzałej już artystki.

Czytamy zatem dwie narracje: Pani opowieść i opowieść Pani córki.

- Tak, to są właściwie jej małe eseje o bohaterze. Nie chciałyśmy, żeby to był wywiad rzeka. Z początku nie miałyśmy pomysłu na formę tej książki. W końcu zdecydowałyśmy się, że będą to nasze refleksje, dosyć bałaganiarsko pozbierane, niechronologicznie, widzenie mnie tak "od kuchni".

Nietypowo.

- Bo tak jak w tytule, nietypowa baba jestem!

***

"Nietypowa baba jestem"

Anna Seniuk w rozmowie z córką Magdaleną Małecką-Wippich

fragment książki

Bardzo dobrze pamiętam śmierć dziadka Włodka, bo noc przed śmiercią mi się przyśnił. A następnego dnia przyszłaś po mnie do szkoły, jeszcze nie wiedząc o jego śmierci, i poszłyśmy na lody. Nagle spotkałyśmy na ulicy tatę, który musiał widocznie wybiec z domu po tym, jak dostał z Krakowa telefon. A może to był telegram? Nie wiem... W każdym razie znalazł nas, gdy wracałyśmy z małej osiedlowej cukierni, i powiedział, że dziadek zmarł. Pamiętam, że całą drogę do domu niosłam lody, ale już ich nie tknęłam, głupio mi było je zjeść. Czułam, że to nie wypada, że nie wolno jeść lodów śmietankowych, kiedy ktoś umiera. A z drugiej strony, wstydziłam się je wyrzucić. Więc całą drogę powrotną szłam z lodami, które topiły mi się w dłoni, kapiąc raz po raz to na moją rękę, to na chodnik.

- Jeszcze dzień wcześniej pojechałam do Krakowa, odwiedziłam mojego tatę i siedziałam z nim przez parę godzin. Nie wiedziałam, że umrze tej samej nocy, skąd miałam wiedzieć? Mogłam pójść do niego jeszcze wieczorem, na noc, ale pomyślałam sobie: przecież rano dzieci idą do szkoły, mąż pracuje, trzeba zrobić kanapki, obiad, powinnam wrócić do Warszawy. Wiesz, jak człowiek jest młody, to zawsze są ważniejsze sprawy, nie zauważamy spraw ostatecznych, goni nas życie. W codziennym ferworze zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że to jest bardzo ważny moment. Że to jest właśnie TEN moment, kiedy powinnam się zatrzymać, być przy nim. Czasem sama myślę: jak chciałabym odejść? Wtedy, jak wielu starszych ludzi, dochodzę do wniosku, że nie chciałabym nikomu sprawiać kłopotu. Ale to przecież nie jest prawidłowe myślenie. Bo trzeba właśnie być przy tej drugiej osobie, to jest najważniejsze. Moja babcia Wanda i mój dziadek Stanisław, obydwoje mieli to szczęście, że mogli odejść wśród bliskich, w domu. Teraz starzy ludzie najczęściej umierają samotnie w szpitalach. Zdarza się, że ktoś najbliższy jest wypraszany z sali, to bardzo przykre. Albo to podtrzymywanie życia na siłę, to karmienie trupa w szpitalu. Pamiętam pielęgniarkę, która przyszła "doładować" jedzenie mojej umierającej siostrze. Mówię jej: "Niech pani ją zostawi, nie teraz". "Ale ja muszę, ja tu mam zapisane, że teraz ma być kroplówka".

Zostawiła Bożenkę?

- Zostawiła. Niespełna po półgodzinie Bożenka zmarła. W pierwszym odruchu zaczęłam krzyczeć: "Oddychaj, oddychaj!". Obok jakaś pacjentka, która usłyszała mój krzyk, zawołała lekarza, który pojawił się w ciągu sekundy, po czym wyprosił mnie z sali. Wpuszczono mnie dopiero później, kiedy Bożenka już była przykryta prześcieradłem. I nawet wtedy nie pozwolono mi z nią dłużej zostać, pożegnać się, pogłaskać ją. To nie powinno tak być, że osoba bliska nie może potrzymać tej drugiej za rękę. Do końca. Ten ostatni moment musi być straszliwą samotnością. Wiem, że żaden człowiek nie jest w stanie wejść w ten moment odchodzenia, ale mimo to, a może nawet tym bardziej, właśnie powinien być obok. Bo to jedyne, co można wtedy zrobić. Dlatego bardzo mi z tym źle, że nie udało mi się być przy moim ojcu, kiedy umierał. Ciągle czuję ból, że coś się dopełniło, a ja już nigdy nie zdołam tego naprawić, zmienić. Choć musisz wiedzieć, że nadal mam kontakt z ojcem, staram się z nim rozmawiać, czasem o coś go proszę. I myślę - profesor Kępiński pisze o tym w swoich książkach - że ten kontakt ze zmarłymi jest i nie należy się go ani wstydzić, ani wystrzegać. On po prostu jest, pod warunkiem że tego chcemy.

A może to jest kontakt głównie za pośrednictwem naszej pamięci i wyobraźni? Mówi się przecież, że zmarli żyją dopóty, dopóki o nich myślimy.

- To według mnie sprawa drugorzędna, bo można to sobie wielorako tłumaczyć. Niekoniecznie trzeba od razu wierzyć w istoty duchowe, w transcendencję czy w Boga. Dla niektórych to może być zwykła potrzeba kontaktu z kimś bliskim, a może sposób na ukojenie tęsknoty za daną osobą? Mimo to jestem pewna, że taki kontakt istnieje. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy jest to kwestia metafizyki, czy naszej wybujałej wyobraźni.

Jak wygląda twój kontakt z twoim tatą? Rozmawiasz z nim na głos?

- Różnie. Na głos albo w myślach. Czasem pytam, czy nie mógłby się wstawić za mną w jakiejś sprawie, mówię mu: "Jesteś tam bliżej, spróbuj trochę mi pomóc!". Zresztą nie tylko z tatą mam kontakt. Czasem na przykład rozmawiam z Janem Matyjaszkiewiczem, moim kolegą aktorem. Choć w życiu wcale nie byliśmy typowymi kumplami, którzy się z sobą spotykają, rozmawiają. Kiedy nie graliśmy razem, bywało, że spotykaliśmy się raz na trzy lata. Ale wiadomo, że prawdziwa przyjaźń nie wymaga spotkań, kolacji, telefonów czy chodzenia na kawkę. Wystarczy świadomość, że ta druga osoba jest nam bliska na zawsze i że niezależnie od tego, kiedy się znowu spotkamy, będziemy się z nią czuć tak, jakbyśmy dopiero co się widzieli. Taka przyjaźń łączyła mnie z Janem. Pewnie dlatego czuję z nim taki permanentny, ciepły kontakt, czuję jakąś opiekuńczość z jego strony, jakbym słyszała to, co mówił do mnie nieraz: "Nie martw się, wszystko się ułoży". Wiesz, to na pewno jest kwestia tego, jak to sobie nazwiemy, bo przecież nie słyszę tak naprawdę konkretnych słów bliskich mi zmarłych osób, tylko w jakiś sposób je czuję. Tak jak czuję na przykład nieustanną obecność Boga. Choć były takie okresy, kiedy go w swoim życiu odtrącałam. Po prostu był niewygodny. Kojarzył się z samymi zakazami, nakazami.

A potem stał się wygodny... i potrzebny?

- To chyba nie jest tak, że wiara jest dana człowiekowi na zawsze. Że jeśli wierzysz, to już będziesz wierzyć - to by było zbyt proste. Trzeba ją odrzucać, trzeba jej szukać, trzeba ją hołubić, gniewać się na nią, a potem znów się z nią godzić - to jest długi proces. Dwa razy wadziłam się z Panem Bogiem tak strasznie, że aż zachrypłam na dwa dni. Zamknęłam się w samochodzie i krzyczałam. To nawet nie był krzyk, to była jakaś...

Rozpacz?

- Chciałam zrozumieć, co się w moim życiu dzieje i dlaczego to się dzieje. Musiałam to wykrzyczeć, bo chciałam zmusić Boga do tego, żeby mi odpowiedział. Zawsze jest to fundamentalne pytanie: dlaczego? Kiedy człowiek zachoruje, pyta: dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja? Głupie jest to pytanie. Dlaczego ja, a nie on? Dlaczego ja, a nie mój sąsiad? Czy to jest mądre pytanie? No nie jest. Być może ten mój krzyk wtedy to była wielka próba wiary? Ale potem się okazało, że ta życiowa katastrofa...

Chodziło o twoją chorobę?

- Nie. Ja z moją chorobą sobie poradziłam, to nie było trudne. Najgorsza jest bezradność wobec ukochanych osób.

Więc o co chodziło?

- O was. O ciebie. O Grzegorza. O wasze zdrowie. Później okazało się, że gdyby nie to trzaśniecie, tąpnięcie, gdyby sam Pan Bóg nie potrząsnął mną i Grzegorzem, to być może nie zdawalibyśmy sobie sprawy z niebezpieczeństwa.

I od tego czasu przestałaś się wadzić z Bogiem? Kim stał się dla ciebie Bóg?

- Mówiąc o Bogu najprościej...kim jest dla mnie Bóg.... mam takie poczucie, że to Ktoś, kto bez przerwy na mnie patrzy. Nie poucza mnie specjalnie, nie krytykuje, nie krzyczy, ale patrzy na mnie w każdej sytuacji, w każdej minucie. To oczywiście pewien dyskomfort być nieustannie obserwowanym, ale z drugiej strony ta świadomość pozwala mi powstrzymać się od pewnych działań, od złych decyzji albo zwyczajnie pomyśleć sobie: to chyba nie jest w porządku, chyba muszę się zatrzymać, nie powinnam dalej w to brnąć. Stała obecność Boga dużo mi daje, kieruje mną na swój sposób.

***

Anna Seniuk

Aktorka teatralna i filmowa, od 1998 r. profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Krakowie. W 1964 r. ukończyła krakowską PWST. występowała m.in. na deskach Starego Teatru w Krakowie, teatrów: Ateneum, Powszechnego i Polskiego w Warszawie; od 2003 r. w zespole Teatru Narodowego w Warszawie. Jest znana z ról w Teatrze Telewizji, a także z wielu filmów i seriali (niezapomniana kreacja Magdy Karwowskiej w "Czterdziestolatku" Jerzego Gruzy), współpracuje z Teatrem Polskiego Radia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji