Dymy i maski
Tytuł to wcale nie cyniczna ironia. Najlepsze w najnowszej premierze tarnowskiego teatru ("Mio, mój Mio" według Astrid Lindgren) są właśnie dymy i maski. Dymy - w pięknie rozwiązanej scenie spotkania z Płatnerzem, kiedy to nawet dziesiąty rząd widzów tonie w gryzących oparach, i maski, które w II akcie, zdecydowanie lepszym, tak wspaniale straszą. Gorzej jest z aktorstwem. Wydaje się, że reżyser spektaklu Włodzimierz Fełenczak za bardzo zawierzył maszynerii lalkowego teatru i pozostawił aktorów samych sobie. Nie myślę nawet o epizodach. Główni bohaterowie: Bo (Wilhelm Olsson) Mio (Bogusław Suszka) i Benka, Jum-Jum (Grzegorz Janiszewski) krzyczą na siebie albo recytują i szczególnie w I akcie jest to wyraźnym dysonansem wobec szczególnego rodzaju harmonii zapisanej w powieści Lindgren. II akt jest, jak już wspomniałem, lepszy, plastycznie pomyślany, wypełniony efektami, których w tego rodzaju teatrze nie można bagatelizować, tak, że aktorzy tutaj nie... przeszkadzają. Dokonań Fełenczaka nie trzeba przedstawiać. Widać wyraźnie wiele pracy włożonej w to przedstawienie i uczciwe, na miarę ich możliwości starania aktorów. Nie zawsze dobrymi zamiarami piekło jest wybrukowane. "Mio, mój Mio'' to spektakl szlachetny, wydaje się że dobrze trafiający do swojego głównego adresata - młodego widza i wiernie oddający prostotę idei zapisanej u Lindgren. Może tylko rycerz Kato (Andrzej Rausz) za mało straszy i niedosyt sprawia, że nie ma żelaznego szponu, który u Lindgren ma przecież także znaczenie symboliczne. Dlatego widz szybko orientuje się, że wszystko musi się dobrze skończyć, a teatralny efekt (stroboskop) pomaga w szybkim zwycięstwie dzielnego Mio nad złym Kato. Nie chce sugerować, ale może nad tym zbyt pośpiesznym finałem zaważył benefis aktorski Andrzeja Rausza, który właśnie w sobotę obchodził 30-lecie pracy artystycznej (Panu Andrzejowi ściskam w tym miejscu dłonie i życzę więcej takich ról, jak chyba w długo zapamiętanym w Tarnowie spektaklu "Notatek z podziemia" według Dostojewskiego). Jakkolwiek by było - zły rycerz Kato przegrał i chciałoby się, żeby nie tylko w tym spektaklu, a na brudnym podwórku, które na chwilę stało się Krainą Daleką pozostał już szczęśliwy Mio, sądzę, że dlatego, że na chwilę każde brudne podwórko może stać się szczęśliwą krainą i wtedy nawet można uśmiechnąć się do ciotki-zrzędy i zjeść kaszkę, którą zwykle daje na śniadanie i ta kaszka, której się zwykle nie lubi może się okazać całkiem dobra.
Dzieci (a także dorośli) po spektaklu dobrą chwilę biły brawo, mimo że skończył się sporo po dobranocce, choć może przesadą była tradycyjna już w tarnowskim teatrze, kawa na stojąco, a jak zauważył Wasz bystry recenzent pierwsza do stojących braw podniosła się żona aktora grającego główna rolę, także aktorka...