Artykuły

Dziady w Teatrze

Listopad to dla Polaków niebezpieczna pora. Wy­woływanie duchów w tym czasie zdaje się szczególnie ry­zykowne. A tymczasem w tar­nowskim teatrze wystawiają nam "DZIADY" wieszcza Mic­kiewicza. Przeszły mnie dre­szcze.

Siadam na widowni, otwieram program. Najpierw zwyczajowa "lista płac", portret wieszcza, jesz­cze jedna strona, i jeszcze jedna, a potem tekst reżysera pod zna­miennym, brrr... tytułem "Unieść wszystko w wieczność". No, no, po­czytajmy. ADAM SROKA, reżyser niskiego co prawda wzrostu, ale wy­sokich lotów intelektualnych, pisze: Dziady II i IVczęść... to urok pros­tych rozgraniczeń. Młodość zderza się ze starością (sic!). Piękno wzy­wa brzydotę (sic!). Życie odgradza się od śmierci, zaś talent i marze­nia od smutku i kontemplacji (sic!). Szkoda, że to manichejsko-semiologiczne odkrycie reżysera ni­jak się ma nawet do lekturowych interpretacji romantycznego arcy­dzieła dramaturgii polskiej. W gro­bie zaś przewraca się cała krakowsko-lwowska profesura li­teratury polskiej.

Przerwałem przeglądanie prog­ramu, by zastanowić się, po co dziś robić "Dziady". Chwalebne ryzyko to, czy podreperowanie kasy dzięki szkolnej pozycji lekturowej? Jakąż to "rybę" ma reżyser". Zaskakującą inscenizację? Świetnych ak­torów? Nowe, wnikliwe odczytanie dramatu? Czy też możliwość łat­wego i szybkiego zarobku w pro­wincjonalnym teatrze? Wyszło mi niestety na to ostatnie!

Bo; Pustelnik-Gustaw (Sławo­mir Fedorowicz) porusza się jak "na prochach", choć jako jedyny poprawnie mówi tekst romantycz­ny.

Bo; Ksiądz (Andrzej Rausz) stwarza wrażenie człowieka, który nie jest u siebie i w trakcie mono­logów Gustawa nie bardzo wie, co z sobą zrobić. Dzieci śmieją się więc z Gustawa nieszczerze i zbi­te w kupkę (vide: parka siedząca do siebie plecami) czekają, aż skończy się ich sceniczny czas. Biedne te dzieci...

Bo; Guślarz (Jerzy Miedziński) poetyką myśliwego z "Ig­raszek z diabłem" i "Powtórki z Czerwonego Kapturka" wywołu­je duchy i je odpędza, przy wtórach chóru uzbrojonego w przeszkadzajki i Starca (Małgo­rzata Wiercioch), którego gardło­we "a,kysz!!!" długo jeszcze będzie mnie w nocy budzić.

Bo; Duchy - jakby z Jarocina wzięte, z fryzurami "a la Irokez" lub innymi punckopodobnymi, to prawdziwa zgroza. Młodzieży po­niżej lat 18 zakazałbym wstępu, bo się nam rozpuszczą na Wało­wej jak dziadowski bicz.

Bo; finałowa scena, w której reżyser nie odpowiedział - jak wieszcz w oryginale - czy nieszczęście, samotność w życiu lub śmierć Gustawa odeszły w wieczność, czy też nie? Uff... Dość tej wyliczanki.

Po opuszczeniu teatru, gdzie trwał - jak to zwykle bywa - seans radości ze zwycięstwa, doszedłem do wniosku, że uczestni­czyłem nie w premierze, ale w czymś w rodzaju próby kostiu­mowej (tu hitem są paramilitarne ubiory chóru i tendencyjny, wy­wołujący wyłącznie polityczne skojarzenia kolorystyczny podział trykotów), ze scenografią (nieczy­telną po części, lecz w ogólnym rozrachunku nie szkodzącą wido­wisku) oraz światłami (poprawny­mi).

Gnębi mnie zatem pytanie: Pa­nie reżyserze Sroka, dlaczego zlekceważył Pan tarnowski teatr i jego widzów? Przecie są inne sposoby odreagowania krakows­kich stresów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji