Artykuły

Poprawianie Mistrza...

Zrobić "Dziadów" cześć II I IV na scenie Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie jest pomysłem tyleż ambitnym, co strate­gicznym. Wiadomo, że spektakl przyciągnie tłumy licealistów, panie polonistki, kółka teatralne, pojedynczych miłośników te­atru i kilku tarnowskich inteligentów. Problem z kasą z głowy. Jeśli jednak popatrzymy na repertuar tamtejszego teatru: "Pino­kio", "Igraszki z diabłem", "Powtórka z Czerwonego Kapturka", przyznamy, że "Dziady" to poważniejsze, wyjątkowe w "Solskim" przedsięwzięcie.

Ciekawa scenografia Elżbiety Samek-Czapli wprowadza widza w świat wieloznacznych symboli, ni to kaplicy cmentarnej, wiejskiej chaty księdza, ni to pracowni peł­nej tajemnych ksiąg niemieckiego alchemika Fausta. Tylna część sceny jest przestrzenią, z której przychodzą i do której wracają du­chy, nasycając świat żywych pier­wiastkiem metafizycznym.

W części IV Gustaw prowadzi fi­lozoficzną rozmowę z księdzem na temat ludzkiej egzystencji. Boha­ter to młodzieniec dojrzewający na oczach widza. Kreującemu jego rolę Sławomirowi Federowiczowi, gościnnie występującemu na tar­nowskiej scenie aktorowi z Krako­wa, wiele brakuje do odtworzenia tej balansującej na granicy życia i śmierci upiornej postaci. Gra co prawda oszczędnie (bez nadmier­nej afektacji i romantycznego uniesienia), ale też nieprzekonująco. Gustaw poszukuje nie tyle konkretnej, umiłowanej kobiety, co miłości wyabstrahowanej, wiecznej Ewy, czyli ideału kobie­cości. Ponieważ ksiądz w interpre­tacji Andrzeja Rausza jest posta­cią bezbarwną (monotonnie wypo­wiadane kwestie), a dzieci recytu­ją tak sztucznie, że uszy więdną, przedstawienie jest w tej części po prostu nudne.

Obrzęd dziadów w spektaklu Adama Sroki nie ma nic wspólne­go z ludowym zwyczajem, zapisa­nym na kartach utworu Mickiewi­cza. Chór i dyrygujący nim Kory­feusz nawiązują raczej do insceni­zacji tragedii greckiej. Wywołane przez Guślarza duchy pojawiają się na białym, niejako kinowym ekranie. Są dość obrzydliwymi, fantazyjnymi stworkami. Mają ko­turnowe podeszwy i charaktery­styczny dla greckich aktorów onkos, czyli czepek podwyższający czoło. Aniołki to dziwaczne, białe pajączki z długimi paznokciami, Zosia jest ciężkim, pozbawionym wdzięku monstrum, a Widmo Pana jaskrawoczerwonym diabeł­kiem. W scenie wywoływania du­chów wyobraźnia twórców spekta­klu odbiega zdecydowanie od lite­ry tekstu, nie pozwalając na od­czytanie jego przesłania. Pozostaje jednak wierna tradycji teatru. Je­śli więc o to chodziło, to ekspery­ment można nazwać udanym. Jest w nim wszak więcej formalnych, precyzyjnie opracowanych zabie­gów, niż treści. Zabawa obrazem stoi tu przed próbą choćby ujaw­nienia filozoficznej zawartości dramatu. Brakuje profetycznych tyrad, mistycznych zagadek, bojaźliwości chłopskiej, dumy ro­mantycznej, a przede wszystkim tajemnicy.

Ponieważ uczestniczyłam w trzeciej próbie generalnej, nie znam popremierowych reakcji, które i tak bardzo rzadko są au­tentycznym miernikiem jakości "produktu". Słabość tarnowskiego przedstawienia polega na tym, że eksperymenty reżysera nie dorów­nywały (czy mogły?) pomysłom li­terackim autora "Dziadów". Może więc nie warto poprawiać mi­strzów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji