Przepis na dobrą Policję
WSKAZÓWKI UNIWERSALNE: tekst sztuki kupić. Przeczytać - 5 razy. Przemyśleć - 3 razy po 30 min. Zaklepać u Dyrektora - 1 raz ale dobrze. Dobrać zespół aktorski - przeprać - jeszcze raz dobrać. Gotować sztukę na półtwardo, potem zrobić próbę generalną. Niedogotowane role popieprzyć, aktorom przysolić. Jeszcze raz spróbować. Jeśli dekoracje trzymają się kupy, a aktorzy znają choć połowę tekstu - zrobić premierę. Zaprosić prasę - najlepiej Nowaka. Zebrać brawa. A potem grać na popych.
WSKAZÓWKI SZCZEGÓŁOWE: trzymać się tekstu, grać "nagi tekst", bez tekstu ani rusz. Przeczytać i wkuć "Uwagi o ewentualnej inscenizacji". Tę ewentualną inscenizację zrobić bez aluzji, metafory. Nic nie podkreślać. Dowcipkować verboten! Interpretować nielzja! Nie robić komedii, bo będzie źle. Nie zapowiadać dowcipów, bo Mrożek zabronił. Oszczędzać na dekoracjach. Policjanci mogą być bez wąsów. Ale najlepiej nic nie robić. Niech sam tekst gra. Niech sam Mrożek gra. Niech sztukę zrobią za nas wszyscy święci. (To ostatnie zdanie wykreślić - tego u Mrożka nie było).
WSKAZÓWKI OSOBISTE: trudna sprawa pisać o teatrze w Tarnowie. Zaraz na mnie napadną, zgnoją za podteksty, brudne preinicjacje. Spaskudzą za niespołeczne podejście. Wyciągną mapę Polski z biało-czerwonymi chorągiewkami na szpileczkach i zahuczą: a tuśmy pięć razy grali Hamleta, tuśmy lud oświecili. Tuśmy nie zbojkotowali,
A jednak spróbuję, bo tarnowska scena wymaga stałego doglądania, ciągłej konfrontacji z innymi scenami - nie zaś wyłącznie z publicznością. Spróbuję dla dobra tarnowian, którzy zbyt często mają okazję czytać prasowe informacje w rodzaju, że "spektakl jest dobry do oglądania, a muzyka skoczna i pląsająca, a aktorzy grają dobrze albo źle".
Ale żarty na bok. Na scenie teatru Mrożek. Debiutancka "Policja" z 1958 roku. Obwarowana szczegółowymi didaskaliami, niemal osaczającymi reżysera. Grana już wielokrotnie z powodzeniem. Nie sądzę jednak, aby reżyserujący tarnowski spektakl ANDRZEJ JAKIMIEC uszczknął dla siebie coś niecoś z tego sukcesu. Nie udało mu się bowiem - po tradycyjnie wystawionych "Emigrantach" - stworzyć koncepcji, która spoiłaby i ożywiła realizację "odtwarzania tekstu" na scenie. Aktorzy mówią wolno, wręcz monotonnie. Zwłaszcza Marek Bocianiak - Więzien, usypia monologiem 92 wierszy w pierwszym akcie. Publiczność słucha cierpliwie w oczekiwaniu na komplikację fabuły. Akcja wlecze się. Nudno jakoś. Słowa płyną i płyną, nagi tekst realizuje się w przepisowych dekoracjach. Ruch sceniczny dostosowano do przepisu. Sierżant ma wchodzić i wychodzić przez okno, a więc wchodzi i wychodzi przez okno. Befehl ist Befehl!
Wszystko na scenie ożywia się dopiero w trzecim akcie. Publiczność zaczyna już reagować. Jest to jednak reakcja na gagi, np. wysadzenie w powietrze genrała, nie zaś odpowiedź na dojrzewającą już pointę, której zaiste w tarnowskim spektaklu nie ma.
Z inscenizacji wynika raczej niewiele. Aktorzy jakby przyćmieni konwencją odgrywania tekstu i oczekiwania na efekt - gubią role nadmierną oszczędnością środków. Osobnym tematem jest także "znajomość" = nieznajomość tekstu. Aleksander Polek (Naczelnik Policji) zmęczył mnie liczeniem jego własnych pomyłek, wiem więc tyle tylko, że do końca drugiego aktu naliczyłem ich ponad czterdzieści (przedstawienie z 5 grudnia). Mrożka czuje na scenie bodaj tylko Bronisław Orlicz - od połowy pierwszego aktu prowokujący do śmiechu publiczność jako Sierżant, potem świetnie przepoczwarzający się w Więźnia. Dobre "wejścia" ma Jacek Lecznar - Policjant. Najlepiej zaś zagrała... bomba w trzecim akcie.
Me krytyczne uwagi nie przesądzają jednak o przyszłości "Policji" na deskach tarnowskiego teatru. W miarę upływu czasu gdy aktorzy nauczą się ról, przestaną opowiadać swe kwestie, gdy zrzucą albo wchłoną w siebie krępujący ich przepis na zakres gestu, szerokość uśmiechu, ot pograją sobie trochę w "Policji", sztuka pocznie ewoluować w kierunku mrożkowskiej satyry, jadowitej i inteligentnej dziś nadal, po dwudziestu czterech latach od błyskotliwej prapremiery w byłym Teatrze Dramatycznym miasta stołecznego Warszawy.
W tarnowskim już nie pierwszy sezon, premiera goni premierę. Tak jakby pracowało się tu na akord. W ekonomii robienia sztuki zapisano by zapewne ilość premier po lewej stronie bilansu. Tylko, że takiej ekonomii nie ma, a sztuka "gryzie się" z księgowością. W tak nieustannym pośpiechu zgubić można wiele - zrozumienie tekstu, koncepcję inscenizacyjną i ... widza. Najsrożej mści się jednak bezkoncepcyjność.
Pisał Mrożek: "Wiedząc czym to sztuka nie jest, nie wiem czym ona jest i nie należy to do moich obowiązków. To już powinien wiedzieć teatr". Tarnowski niestety nie wiedział.