Wesele zaczęte na ulicy
WPADAJĄ NA SALĘ i ci w sukmanach, i ci we frakach, rozśpiewani; na pustej scenie, w izbie niebieskiej, jak farbka do bielizny, Matki Boskie Ostrobramskie, Częstochowskie, pawie pióra, sztalugi, skrzynie malowane, potężny lichtarz, przed sceną chłopski wóz pełen słomy, nad sceną - papierowe bukiety. Przed teatrem - baba zmiata słomę wokół chochołów. W hallu teatru - biały koń, kupił go za ciężkie dolary w Polsce mister Verny Hora.
Zaczyna się więc tarnowskie "Wesele" już na ulicy; jakby już trwało przed naszym wejściem do teatru, jakbyśmy wchodzili, spóźnieni, na którąś tam jego cząstkę. Gdy wychodzimy - ono także trwać będzie dalej, znowu bez nas i powinniśmy to ponieść z sobą w naszej świadomości. Byliśmy bowiem raz jeszcze jego świadkami; jak w życiu zdarza nam się parę wesel znajomych - tak na scenie oglądamy też któreś tam z rzędu "Wesele". Wyspiańskie. Ale przecież Wyspiańskie "Wesele" widywaliśmy poprzez Hanuszkiewicza i Zamkow, Morycińskiego, Wajdę, a teraz zobaczyliśmy poprzez filtr przemyśleń Józefa Grudy.
Można z niego zrobić szopkę, reportaż, wierne przeniesienie historycznej prapremiery; można je widzieć poprzez "Plotkę o Weselu" i całe w odniesieniach do konkretnych nocnych rozmów rodaków.
Józef Gruda opatrzył je napisem 1901-1979. Napis wymowny, odcinający się od "Plotki o Weselu" - nawiązujący do krakowskiej prapremiery scenicznej, a nie do owego wydarzenia rzeczywistego, od którego wówczas minął rok, kiedy to panna Jadwiga Mikołajczykówna i Lucjan Rydel jechali od Bronowic ku Kościołowi Mariackiemu na obrzęd zaślubin.
Zostaliśmy więc zaproszeni do analogii scenicznych, nie zaś na weselną party, gdzie chłopy - pany zasiadały u Tetmajerów przy stole i "całe tak nadzwyczajnie dobrane towarzystwo było bardzo swobodne i wesołe" - jak napisze zaślepiony malowniczym obrządkiem, cały w euforii, młody żonkoś w liście do przyjaciela.
Ani to towarzystwo zresztą nie było tak swobodne, i tym bardziej wesołe - ani party weselna tak bardzo udana, a jeśli nawet takie się wówczas wydawały - to nie wszystkim przecie. Stał bowiem w drzwiach alkierza bronowickiego dworku też poeta i malarz, i widział ostro narodowe bałamucenie się, tak ostro, że Rydel do śmierci nie mógł mu tej ostrości widzenia przebaczyć, że cały Kraków po premierze trząsł się od plotek, że hrabia Tarnowski wyszedł w pół aktu z własnej loży, uprzednio trzasnąwszy mocno drzwiami.
Kiedy zrobił to "Wesele" dobre pół wieku później Hanuszkiewicz na scenie obrotowej szopki, kiedy perliło się rytmicznie dialogami weselnymi jak szampan - też trzaskano drzwiami, że to tylko szopa.
Kiedy w parę lat później zrobiła je Zamkow - rodzina Wyspiańskiego groziła procesem o zniesławienie.
Kiedy odtworzono z pietyzmem tę pamiętną prapremierę na tej samej scenie przed paru laty - okazała się martwa i demaskowała zabiegi historyczne w teatrze.
Józef Gruda zrobił je w grudniu 1979 r. w Tarnowie i jest komplet widzów aż do wiosny, zapisany do weselnych przeżyć.
Jest w tym dramacie siła witalna arcyżywa i wyzwala nieprzerwanie od 79 lat spory, jest w nim owa niespokojna niejasność, wieloznaczne niedomówienia, są miejsca rozciągliwe na interpretację, są słowa, które zawsze inspiruje dzień dzisiejszy. Jest problem inteligencji i narodu. Jej rola w narodzie, też różna w zależności od chwili, potrzeb, ciężaru gatunkowego, jaki hic et nunc przypisujemy tej warstwie.
Gruda wciągnął widzów w środek sporu już dosłownie, zaczynając "Wesele" na ulicy chochołem. Spór mógł powstać słomiany, jeszcze jeden i to już od nas samych zależało, albo mógł powstać w nas i trwać w długie godziny jeszcze po przedstawieniu. Ono podsuwa bowiem tylko te słowa ciągle żywe: odpowiedzialność, granice odpowiedzialności, dwa zaangażowania - słowa i czyn, bezwolność, przyzwalanie na hecę, potęgę zbiorowości, defetyzm. To w przedstawieniu chce Gruda, by było żywe, by było z roku 1979; dlatego Czepiec staje twarzą w twarz z widownią, gdy mówi jej gorzkie prawdy. Dlatego Dziennikarz wchodzi między nas, gdy wiedzie spór ze Stańczykiem, dlatego czujemy się osaczeni w finale i coś nas samych obezwładnia, gdy część widowni zamyka weselny tan splecionych rąk, zatumanionych postaci. Dlatego jest w tym "Weselu" reportaż nie tyle o rzeczypospolitej bronowickiej, co o rzeczypospolitej umysłów błądzących, czynów zrywnych bez pokrycia, marzeń gorzkich, o potędze, na którą środków nie starcza. To jest w ogóle gorzkie "Wesele", oskarżające przeszłość, kurczowe trzymanie się majaków, rządzi nim Chochoł, choć zbytnio się nie wysila w swoich reżyserskich aranżacjach. Jest zjawą senną, którą noszą w sobie wszyscy uczestnicy weselnej imprezy; jego nie trzeba zapraszać z sadu, on jest w nich, weselnikach, snuje się z kąta w kąt, świadom, że wystarczy czekać, a z tej ogólnej niemożności, w której nikt nie czuje się winien i nikt niczego sensownego nie przedsiębierze i tak rozwinie się taka właśnie, a nie inna sytuacja. Chochoł je wszystkie zna, więc gdy w złośliwym nastroju - zaciera ręce. Jest ze słomianego zapału, choć czasem widzi więcej, widzi dalej - gdy wygasa w nim samym chęć podjudzania, inni gasną także.
Gruda rozgrywa cały II akt, ten z osobami dramatu, zawsze najbardziej kłopotliwy dla teatru, na nucie ech: Stańczyk jest echem Dziennikarza, Rycerz - Poety, Wernyhora - Gospodarza. Ten drugi akt - to chyba najostrzejszy pamflet na przeintelektualizowane gadulstwo, na inteligenckie opory, totalną niemożność. I w nim Gruda mówi wprost, że "oni nie chcą chcieć". Że oni są wszyscy chochoły i w duszach gra im może górnie - ale ciała zniedołężniałe, sflaczałe, ręce nie do pracy.
Nie był aktorsko ten akt zbyt strzelisty, bo też i trafiłam na przedstawienie bardzo smutne: na chwilę przed weselną ucztą wrócili z Rzeszowa aktorzy z ostatniego pożegnania oddanego Stańczykowi Janowi Mitce, który zmarł nagle na zapaść serca. Oznajmił to prosto i zwięźle Czepiec na początku przedstawienia, Maryna otarła oczy, sala powstała. A potem trzeba było gruchnąć znajomym: "Cóż tam panie w polityce" grać weselnie, zrobić nagłe zastępstwo kolegi pożegnanego...
Dziennikarz Mirosława Gawlickiego wiódł więc żarliwie dosłowny już spór ze zjawą, cieniem. Współczułam mu i był we mnie żal , że z dwojga aktorów tak dobrze zapisanych w naszej pamięci rzeszowskiej sceny - na scenie tarnowskiej trwał już tylko jeden...
W ogóle aktorsko przedstawienie było nierówne: świetna Panna Młoda Jadwigi Grygierczyk - rezolutna, pięknie mówiąca tekst, niezrównana w scenie z Poetą i "Polską pod przyciasną zakładką gorseta" i równie prawdziwy, w euforii cały, aczkolwiek nie w pospolitym gadulstwie, Pan Młody Mieczysława Ostroroga, zdominowali zdecydowanie przedstawienie. Pełni zadziorności Jasiek i Kasper - Paweł Korombel i Tomasz Piasecki urzekali młodością i siłą przebicia w tym weselnym tłumie. Pięknie przycichał także w swoistym porte parole inscenizatora Czepiec - Zbigniew Kłopocki, kiedy przeprowadzał nader realistycznie linię ciągłą między agresywnością rozrabiaki weselnego a aktywnością myślącego chłopa.
Niezwykle zaznaczał swoją milczącą obecność Wawrzyniec Szuszkiewicz; chocholasty, długachny, szydliwy - zjawa ze snu pijanego.
Spokojnie, z zadumą, na wyciszeniach rozegrał sprawę Poety Jerzy Przewłocki. Pełnym niepokoju wewnętrznego i złych przeczuć gospodarzem - był Zbigniew Śluzar.
Dowcipnie ugwarzały przy kielichu Klimina Lidii Holik - Gu-bernat i Gospodyni Marii Wójcikowskiej, ironicznie zaznaczając dystans do tego Wyspiańskiego "ale piknie sie odbywo" - wesele...
Kiedy więc przyszło do finału i Jasiek zgubił już złoty róg, a Chochoł wysforował się szyderczo na pierwszego weselnika oraz organizatora ogólnej bezsiły, podwyższonego drabiną, kiedy młodość narwana i zarazem skora do czynu prawdą porywów uplatała się w tę drabinę - żałosną metaforę hierarchii organizacyjnej - chcąc zgładzić zjawę, zaś tanecznicy lunatycznie oplatali siedzących widzów w takt znajomej melodii - było gorzko, duszno, i myślę że wtedy gromadziły się w nas pytania o jakość czynów naszych anno 1979.
I opuszczaliśmy teatr z uczuciem, że przed czymś nas przestrzeżono. Znając fragmenty "Wesela" z różnych weselnych widowisk, niemal mówiąc "Weselem" na co dzień - łatwo dopowiedzieć sobie przed czym...