Powrót do tragedii
Lekturowe odczytywanie "Balladyny" sprowadzało ją do kategorii baśni o wdowie, która miała złą córkę i dobrą córkę, o księciu z bajki, o leśnych skrzatach i o piorunie karzącym zło. Bardzo to było "romantyczne" i bardzo schematyczne. Teresa Krzan, przygotowując "Balladynę" dla tarnowskiej sceny, postanowiła przywrócić jej wymiar dramatu z prawdziwego zdarzenia, pokrewnego tragediom antycznym czy dziełom Szekspira. Zrezygnowała więc przede wszystkim z "westernowskiego" zróżnicowania charakterów na "białą" Alinę i "czarną" Balladynę. Obie córki, po przybyciu Kirkora, targane są silnymi emocjami (świetna, histeryczna modlitwa Aliny), atmosfera wokół chaty ma podwyższoną temperaturę i wszystko może się zdarzyć a "ostatecznemu rozwiązaniu" - zbrodni Balladyny - sprzyja w pewnym stopniu prowokujące zachowanie Aliny. Teraz uwaga reżysera skupia się na dramatycznych zmaganiach bohaterki z oplątującą ją siecią wszelkiego zła, uplecioną z wyroków fatum, ułomności własnego charakteru, niekorzystnych zdarzeń. Zmaganiach z góry (przez los) skazanych na porażkę. Balladyna nie jest uosobieniem zła - ona jest przez zło opętana.
Teresie Krzan udało się rozbić banalne schematy i tak ustawić akcenty, żeby przywrócić "Balladynie" pełno-krwistość tragedii. Nie udało się jej natomiast stworzyć spektaklu wyrównanego - głównie z winy aktorów. Sojuszniczkę miała w osobie Marioli Łabno, kreującej postać tytułową - to z pewnością najlepszą rola młodej aktorki, która zresztą nie może narzekać na niedostatek poważnych propozycji. Po nieudanej Antygonie, ciekawej ale jeszcze nierównej roli w "Wielkim człowieku do małych interesów" - nareszcie propozycja dojrzała, w pełni udana. Pewną niepotrzebną nadwyrazistość w ilustrowaniu negatywnych cech bohaterki, sprzeczną z reżyserską intencją postaci można bez trudu złagodzić. Bardzo udaną propozycją jest Matka w wykonaniu Lidii Holik-Gubernat, chyba za rzadko powierza się tej aktorce odpowiedzialne zadania. Swój talent potwierdził w postaci Grabca młody Przemysław Tejkowski - trafiła mu się zresztą świetna, bardzo aktualna sekwencja o przejmowaniu władzy, i nie przegapił tej szansy. O kolejnej udanej pracy może mówić Maria Zawada-Bilik (Alina) - nie widziałem jej jeszcze w "położonej" roli. Sympatyczny duet, utrzymany w konwencji commedia dell`arte, stworzyli małżonkowie Teresa Surma-Bielińska i Mirosław Bieliński (Chochlik i Skierka). Jest w spektaklu kilka ról poprawnych i kilka nieudanych, ale ponieważ premiera odbywała się w dniu międzynarodowego święta teatru, więc w tym ostatnim przypadku nie odmówię sobie możliwości kurtuazyjnego spuszczenia kurtyny miłosierdzia.
PS Ciekawym, ale kontrowersyjnym pomysłem Teresy Krzan było pokazanie Goplany w dwóch postaciach (Janina Mrazek-Koczyńska i Małgorzata Wiercioch). Niedawno na tej samej scenie oglądaliśmy "podwójnego" bohatera "Opowieści petersburskich". Złośliwi twierdzą, że zabiegi te są egzemplifikacją rozłamu w zespole naszego teatru. Sądząc jednak po sympatycznej atmosferze na popremierowym bankiecie podwójnych ról już w tym teatrze nie będzie.