Teatr diablo potrzebny
Wysłanników niebios i piekielne hufce, zbója, żołnierza, prostą dziewczynę, księżniczkę i pustelnika ujrzeli w sobotę na scenie widzowie przybyli na spektakl inaugurujący 41 sezon Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Żeby utworzyć tak atrakcyjny zestaw najchętniej oglądanych bohaterów nie trzeba było uciekać się do sztuki montażu, ani wprowadzającego w sezon referatu. Wszystkie wymienione postaci zadomowiły się wszakże w fenomenalnych "Igraszkach z diabłem".
Nie będę porównywał tarnowskiej inscenizacji sztuki Jana Drdy z szeregiem gwiazdorsko obsadzonych i prowadzonych przez największych mistrzów sceny spektakli teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Obchodzą mnie wyłącznie te jedne "Igraszki", w których spotkał się autor z tarnowskim teatrem i złaknionymi teatru widzami. Każdy z uczestników owego spotkania wniósł w nie coś bardzo ważnego i niezbędnego.
Autor jednego z największych scenicznych przebojów ostatniego 50-lecia przypomniał jeszcze raz, że teatr może mówić o rzeczach, które dotyczą każdego, w sposób dla każdego dostępny.
Atrakcyjnej sile zła przeciwstawił potężniejszą moc dobra. Potrafił to zrobić tak, że spełnił życzenie teologów, którzy domagają się przedstawienia dobra z krwi i kości. Dobro w jego dramacie jest namacalne i wiąże się z człowiekiem, który na pewno nie jest wytworem spekulacji filozofów. Odwołał się do wyobraźni ludowej, dzięki czemu znalazł klucz do masowego odbiorcy. Pozwolił mu zastanawiać się nad swoim ostatecznym losem w akompaniamencie śmiechu i karnawałowej zabawy.
Nie ulega wątpliwości, że twórcy spektaklu zauroczyli się sposobem myślenia pisarza, przekładając je jednak na język teatralny popadli w niepotrzebny schematyzm. Nieuporządkowane zderzanie zachowań postaci, dekoracji, kostiumów i pomysłów z "różnych bajek" nie jest już dziś strawne i nie prowadzi do ciekawych punktów dojścia. Taki zabieg nie współbrzmi zresztą z tokiem moralitetu, który napisał Drda. W wydaniu tarnowskim sprawia raczej wrażenie teatralnej niezborności, niż przeniesienia (po co ?) dramatu w świat telewizyjnej, posiekanej wyobraźni. Jak zresztą ma sprawiać inne wrażenie, skoro techniczna - teatralna rzeczywistość skrzeczy, sznurki się nieraz zacinają, a zmiany dekoracji siłą rzeczy są o wiele wolniejsze niż te jakich można dokonać przy stoliku mikserskim realizatora telewizyjnego?
Oczywiście zarzut odnoszący się do koncepcji reżyserskiej i plastycznej spektaklu nie może usuwać sprzed oczu udanych rozwiązań aktorskich. Pełen radosnej witalności i przekonywujący do wiary w sprawczą silę ludzkiego dobra jest Marcin Kabat grany przez Jerzego Miedzińskiego. Postać Kasi z krwi i kości tworzy Teresa Surma-Bielińska. Nie brakło pomysłów na indywidualizację diabłów, wśród których szczególną uwagę zwracają finezyjny Lucjusz Marka Kępińskiego i "siermiężni", niezwykle zabawni Omnimor i Karborund (Janina Mrazek-Koczyńska i Mirosław Bieliński).
Widzowie z niezwykłym zaangażowaniem śledzą poczynania aktorów. Huraganami śmiechu nagradzają udane wejścia swoich ulubieńców. Na koniec nagradzają ich stojącą owacją. Teatr jest im diablo potrzebny.