Artykuły

Muzeum bez wdzięku

"Garderobiany" Ronalda Harwooda w reż. Adama Sajnuka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Marcin Pieszczyk w tygodniku Wprost.

Ronald Harwood (scenarzysta m.in. "Pianisty" Polańskiego) w tej sztuce zawarł własne doświadczenia z pełnienia funkcji garderobianego znanego aktora Donalda Wolnta, który w czasie wojny jeździł po Wielkiej Brytanii z przedstawieniami szekspirowskimi.

Role aktora Sira i tytułowego garderobianego od początku stały się łakomym kąskiem dla dojrzałych aktorów. Warszawiacy pamiętają duet Gustaw Holoubek - Marian Kociniak, a na ekranie przed kilku laty w Sira wcielił się Anthony Hopkins. Reżyser najnowszej premiery Teatru Narodowego te dwie role obsadził najlepiej, jak się dało. Aktora u schyłku życia zagrał Jan Englert, a jego garderobianego - Janusz Gajos. Sztuka o teatralnej hierarchii, pasji i bólu towarzyszącym powstawaniu przedstawień zestarzała się jednak przeraźliwie, a banalnych zdań o aktorstwie nie są w stanie bez przemyślanej reżyserii usprawiedliwić i uratować nawet obaj gwiazdorzy.

Na szczęście żaden z nich nie ma jeszcze powodu, by kończyć karierę i zapewne wkrótce przyjdzie czas na ich rehabilitację. Pozostałe role powstały niestety na kolanie, a nad postacią Madge (Edyta Olszówka) chyba najbardziej napracowała się teatralna fryzjerka. Szkoda, bo ta rola to możliwość wielkiego epizodu. Archaiczna scenografia Katarzyny Adamczyk i kilka mdławych, powtarzanych w kółko dźwięków Michała Lamży spychają to przedstawienie na niechlubny margines produkcji Narodowego. I nawet jeśli w założeniu miało powstać teatralne muzeum, to dlaczego jest tak brzydkie i nudne?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji