Koziołek w Marcinku
I znowu nowa premiera w "Marcinku" - tym razem to już prawdziwa bomba -
"Koziołek Matołek". Nim Matołek na nowo ujrzał światło dzienne (dzięki "Wydawnictwu Literackiemu" w Krakowie) - krążył w poczciwym przedwojennym wydaniu, między młodziutkimi amatorami przygód i sensacji. Biedne książczyny, rozczytane niemal na strzępy, poklejone celofanem, były najulubieńszą lekturą, przy której można było niepostrzeżenie przełknąć cały talerz znienawidzonej kaszki. Adaptacja sceniczna - Róży Ostrowskiej, opracowanie dramaturgiczne - Janiny Morawskiej. Adaptacja nastręczała duże trudności, akcja "Matołka" zmienia się błyskawicznie, z każdym niemal obrazkiem. Książka nie daje jakiejś konsekwentnej ciągłości, nie wiele też operuje dialogiem, jej najlepsze, najdowcipniejsze partie, to odautorska relacja. Słowem trzeba było zaczerpnąć jedynie pomysłów, a dorobić, czy wydłużyć akcję, nadać jej pewną ciągłość, a także dopisać dialogi - słowem adaptacja musiała być twórcza i samodzielna. Czy się udała? Raczej tak, poszczególne sceny nabrały pewnej płynności, najatrakcyjniejsze i najbardziej pouczające (geograficzne) - przygody pozostały w scenicznej adaptacji. Może tylko zbyt mało wykorzystano pełen wdzięku i dowcipu wiersz Makuszyńskiego, owe znane miłośnikom "Koziołka" powiedzonka, odzywki i komentarze.
Należało w miarę możności posługiwać się tekstem, a przynajmniej stylem - Makuszyńskiego. I jeszcze jedno - skoro już tak - "dogłębnie analizujemy" - biednego "Koziołka", nasuwa się pytanie - czy trafnie dorobiono tu prolog, zresztą stanowczo za długi? Czyż nie należało raczej pokazać, jak to autor wraz z malarzem zabierają się do dzieła? A świat Matołka - pozostawić wyłącznie uroczej kukiełkowej iluzji. Trudno się zresztą dziwić, że aktorzy "Marcinka" - chcą trochę odetchnąć świeżym powietrzem sceny i przy każdej okazji starają się wydostać ze swej ciasnej zapadni i owej lalkowej anonimowości.
Przejdźmy teraz do samego spektaklu, który, jak zwykle, inscenizowała i reżyserowała Joanna Piekarska. Lalki - Ireny Pikiel. Muzyka - Franciszka Wasikowskiego, który; jest "semper fidelis" - "Marcinkowi". Reżyser umiał utrzymać dobre tempo poszczególnych scen, dobrze wydobył komizm sytuacyjny i umiał poradzić sobie z trudnymi przerzutami "w czasie i przestrzeni". Tu trzeba powiedzieć, że zespół techniczny, przed którym stało bardzo trudne zadanie - zdał egzamin na piątkę. Wszystko grało, jak w zegarku i podróż międzyplanetarna (efekty filmowe) i wystrzał z armaty itp. niesłychanie skomplikowane sytuacyjne opały Matołka.
Dodajmy do tego bardzo dużą swobodę ruchu, co jest już zasługą wykonawców. Zarówno Zbigniew Kaniewski w roli tytułowej (przydałby się tylko mały retusz dykcji), jak i Krystyna Niemczykowa, Ewa Darulewska, Roman Filary i wielu innych ("Koziołek" - jest wieloobsadowy) - nie tylko dobrze interpretowało swe role, ale i bardzo zręcznie prowadziło poszczególne lalki.
Nastroju dodaje muzyka Franciszka Wasikowskiego, który zręcznie wykorzystał znane "koziołkowe motywy", a przede wszystkim podkreślał koloryt lokalny poszczególnych scen.