Artykuły

Co kogo boli, o tym mówić woli

"Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Malec w Teatrze dla Was.

Należący do kanonu literatury rosyjskiej tekst Antoniego Czechowa w zestawieniu z osobliwą reżyserią Anny Augustynowicz to kolejna (i ostatnia w tym roku kalendarzowym) produkcja Teatru Wybrzeże. Dramat z pierwszej połowy XX wieku, opowiadający losy rozpadającego się majątku jednej z inteligenckich rodzin, to prosta w zarysie fabularnym historia, której grot zwrócony jest ku zwyczajnym, nienadprzyrodzonym i niewydumanym ludzkim słabościom. Augustynowicz wysysa z Czechowa to, co najistotniejsze: prezentuje spektakl o chłodzie nieprzenikających się relacji, a w efekcie jawi się jako ascetyczny, lecz niebanalny. Przemyślana co do punktu koncepcja nie przepuszcza do swego wnętrza niepotrzebnie atrakcyjnych urozmaiceń; zaskakuje jednolitą konsystencją. Opowiada o stagnacji i w tonie tejże utrzymuje się podczas całego widowiska.

W porządek oczekiwania wprowadza nas Łopachin (postać najbardziej charakterystyczna, zagrana przez Marcina Miodka), który wypatrując Pani Raniewskiej, zdaje się mieć największy interes w kwestii zadłużonego majątku. Jego długi płaszcz z futrzanym kołnierzem w zestawieniu z czarnymi kostiumami innych bohaterów stanowi wyróżniający się akcent. Pewny siebie, nastawiony na zysk; wita przybyłą właścicielkę (Dorota Kolak), kobietę, dla której los bywał nieprzychylny. Raniewska wraz z córką (Katarzyna Z. Michalska) ściągają uwagę całego dworku. Ich przyjazd według tutejszych jest pewnego rodzaju przełomem, ponieważ może zapowiadać nadchodzące zmiany: podjęcie decyzji w sprawie zadłużonej posiadłości. Niestety główna bohaterka pojawia się na miejscu nie tylko z bagażem podróżnym, lecz także z bagażem pełnym nieprzyjemnych doświadczeń. Kobieta - zdeterminowana wspomnieniami o zmarłym synu i niewiernym kochanku - nie dostrzega teraźniejszości. Nie jest gotowa na ostateczne postanowienia.

Kiedy aktorzy zajmują swoje miejsca na czarnych krzesełkach, rozstawionych po całej scenie, zostają wtłoczeni w minimalistyczną scenografię. Choć odległości między nimi są niewielkie, w rozmowach sprawiają wrażenie oddalonych od siebie o setki tysięcy kilometrów. Nikt nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Rozprawiają o sprawach ogólnych, często tylko wymieniając się argumentami. Słowa z ich ust padają wraz z brakiem poczucia odpowiedzialności, zaangażowania. Tworzy się nic nie wnosząca gadanina; paplanina pustych znaczeń, teorii bez pokrycia. I choć czas upływa, dług nie maleje, a zachłanny Łopachin zaciera ręce, sytuacja się nie zmienia. Bohaterowie wciąż pozostają w tym samym miejscu nie tylko w przenośni, lecz także dosłownie. Przez większość czasu wszyscy są obecni na scenie, w ustalonych miejscach. Nie wykonują zbyt wielu ruchów, czasami nawet na siebie nie patrzą. Sytuacje, w których następuje emocjonalna kumulacja, są sporadyczne, a gdy już tylko zdarzają się - traktują o problemach jednostki, nie ogółu. Ciekawe monologi na temat indywidualnych bolączek to na przykład opowieść o przeszłości Pani Raniewskiej (niezwykle emocjonująca scena w wykonaniu Doroty Kolak) oraz wykład Trofimowa (Piotr Chys) na temat filozofii.

Wszechobecną bierność próbuje w pewien sposób przełamać Waria (Marta Herman), która zakochana jest w Łopachinie i oczekuje deklaracji ze strony mężczyzny. Pasywna postawa ukochanego łamie jej serce. Podczas rozmowy Łopachina z Raniewską na temat ich relacji dowiaduje się, że jego priorytetem jest chęć wzbogacenia się, a nie małżeństwo. I choć wyobrażamy sobie, jak wielce musi być przejęta, na scenie jej rozczarowanie objawia się poprzez chwilowe opuszczenie krzesła. Relacja, w której możemy pokładać nadzieję, zawiązuje się pomiędzy Anią i Trofimowem. Tych dwoje ma już zupełnie inne podejście do życia. Młoda dziewczyna jest zafascynowana studentem, który ceni sobie poczucie niezależności. Upatrując szczęścia w wolności i nauce, tworzą jedyne w spektaklu zgodne połączenie.

Czarne i białe kule, przelatujące co jakiś czas przez proscenium, przypominają wielkie kule bilardowe - element gry uprawianej przez mieszkańców majątku Raniewskiej. Jak widać, nieangażujące rozrywki są dla nich bardziej zajmujące, niż wisząca w powietrzu groźba utraty posiadłości. Za sprawą interesownego Łopachina sad zostaje wystawiony na aukcję. O posuwającej się akcji dowiadujemy się już tylko z dialogów - nie z działań zachodzących na scenie. Kilka informacji przepływa do nas również dzięki zastosowaniu znaków muzycznych (np. dźwięk przejeżdżającego pociągu) lub znaków zapisanych w scenografii (kryształowy żyrandol, którego miejsce w jednej ze scen zajmują jarzeniowe lampy, potęgujące surowy charakter sztuki).

Ugłaskiwany problem wreszcie znajduje swe rozwiązanie: sad wykupuje oczywiście Łopachin, syn pańszczyźnianego chłopa, odtąd rozpływający się w blasku swojego tryumfu. Inteligencja wzdycha, rozkłada ręce, przyjmuje prawdę taką, jaka jest. Nie następuje tu kulminacja, sytuacja nie zmienia się; nikt nie chwyta za widły i nie próbuje dokonać przewrotu. Czas zwyczajnie upływa, w pewnej chwili nawet staje się rzeczywisty - Pani Raniewska odlicza minuty do finału spektaklu. "Wiśniowy sad" w interpretacji Augustynowicz od początku do końca trzyma się wytyczonej reguły; podąża według konkretnego pomysłu. Jako propozycja pewnej formy, która niestety kryje w sobie ryzyko znużenia, jest ciekawym doświadczeniem teatralnym.

--

Katarzyna Malec, rocznik 1995. Studentka wiedzy o teatrze Uniwersytetu Gdańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji