Urocza bajka - a wystawienie?
W teatrze "Czerwony Kapturek" mamy nareszcie prawdziwą bajkę. Bajkę bez "łopatologii", "wydźwięku" i podobnych innych rzeczy, którymi nieraz raczyły nas w swych sztukach dziecięce teatry.
"Zaklęty Kaczor" - baśń muzyczna w 3 aktach i 5 obrazach, pióra Marii Kann - to urocze, bezpretensjonalne widowisko o miłości pięknej Weronki i zaczarowanego przez nią Wojewodziankę, Złotnika. Widowisko dostępne dla dziecięcych umysłów obfituje w najrozmaitsze, przykuwające uwagę małego widza cudowności. Wybór jej i wystawienie w "Czerwonym Kapturku" tym bardziej zasługuje, na podkreślenie, że jest to sztuka oparta o nasz folklor, o nasze tradycje Akcja toczy się m. in. we wsi Borki, na Kujawach, gdzie mieszka stary wieśniak z córkami Weronką, Jagną i Kasią. A dźwięk kujawiaka przewija się niemal we wszystkich scenach, urozmaicając różne sytuacje.
Można by było - tradycyjnym zresztą zwyczajem - zabrać się obecnie do podkreślania wychowawczych walorów baśni. Wszystkie baśnie bowiem, choćby wydawałyby się nam jak najbardziej fantastyczne - nie są oderwane od życia, w każdej jest głęboka pointa, głęboki sens moralny.
W baśniowym świecie panują sprawiedliwe prawa: dobro zwyciężą zło, sprawiedliwość triumfuje nad zbrodnią, szczęście staje się udziałem tych, którzy na nie rzeczywiście zasłużyli. Młody widz, na podstawie fantastycznych sytuacji, wyciąga całkiem realistyczne wnioski.
Darujmy sobie jednak te wnioski, jeśli chodzi o "Zaklętego Kaczora". Dydaktyczne walory baśni nie nasuwają tu najmniejszych nawet wątpliwości. Wydaje nam się, że rzeczą słuszniejszą będzie tu, zamiast wypełniać szpalty gazety wywodami na temat treści sztuki - zająć się sprawą jej wystawienia.
Teatr dla dzieci "Czerwony Kapturek" ma u nas już od dawna dobrą markę. Jeśli na początku jego istnienia mieliśmy nawet jakieś zastrzeżenia odnośnie repertuaru czy też wykonawstwa, zawsze pamiętaliśmy o tym, że "nie od razu Kraków zbudowano", i na pewne niedociągnięcia przymykaliśmy z wyrozumiałością oko. W ocenie trzeba było brać również pod uwagę wielkie trudności zarówno dyrekcji teatru, jak i zespołu. To przecież nie było łatwe zrobić z niczego coś, stworzyć teatr, zaczynając od podstaw, dobrać wykonawców i uczynić z nich niezłych animatorów.
Teatr jednak okrzepł już na tyle, że na dalsze "przymykanie oka" nie można sobie po zwalać. Nie, bynajmniej, nie chcę tu powiedzieć, że stoi w miejscu, że się nie rozwija, takie twierdzenie byłoby niewątpliwie dla ambitnego zespołu "Czerwonego Kapturka" niezmiernie krzywdzące. Wystawienie "Zaklętego Kaczora" nasuwa jednak pewne zastrzeżenia. Jedne z nich dotyczą samej sztuki, inne - powinny być ostrzegawczym sygnałem na przyszłość.
Co do "Zaklętego Kaczora" - wydaje mi się, że sztuka jest stanowczo za długa. Akcja jej ciągnie się niemal przez dwie godziny. Obserwowałam zachowanie się dzieci pod koniec spektaklu; były zmęczone, nie mogły skupić uwagi. Muszę to zapisać na konto reżysera. Reżyser ten, Mieczysław Czerwiński, znany jest nam
skądinąd jako bardzo pomysłowy i szczęśliwy adaptator i inscenizator. W tym jednak wypadku nie rozwinął w pełni twórczej inwencji. A szkoda. Pewne skróty przyniosłyby na pewno korzyść sztuce, która dałaby więcej emocji jej "odbiorcom".
Poważniejszą i "długofalową sprawą" jest kwestia doboru animatorów. Nie znam wewnętrznej sytuacji "Czerwonego Kapturka", a pamięć moja nie utrwaliła ich nazwisk. Opieram się więc tylko na umieszczonej w "Życiu Olsztyńskim" recenzji Z. M., który słusznie wspomina, że "widać dużą różnicę u animatorów star szych i ząbkujących". Nie mam więc już w tym wypadku zastrzeżeń i śmiało napisać mogę o tym, że widocznie w zespole "Czerwonego Kapturka" animatorzy zmieniają się często. Niestety, na dobre to teatrowi nie wychodzi.
Owszem, mogę tu pochwalić Władysławę Sutowską za jej rolę Weronki i pozostałe "żeńskie" postacie. Trudno mi napisać jednak coś pozytywnego o niektórych odtwórcach ról męskich (z wyjątkiem może B Bajera).
Pomijając już kłopoty, jakie mają z operowaniem lalkami - co mnie szczególnie u niektórych uderzyło? Otóż fatalna polszczyzna, połykanie słów, zła dykcja. Młodzież nasza przecież m. in. uczy się w teatrze pięknego, polskiego języka. Tu, niestety, wiele korzyści nie wyniesie. Ci wszyscy, niewątpliwie nowi animatorzy, powinni poważnie nad tą sprawą popracować. A w ogóle trzeba by było raczej unikać zmian (na gorsze) i pracować jak najdłużej z tymi samymi ludźmi
W "Czerwonym Kapturku" z reguły na najwyższe uznanie zasługują zawsze: scenografia J. Zboromirskiego oraz piosenki W. Jarmołowicz. Tak jest i tym razem. Lalki, niestety, nieciekawe. I zgadzam się z recenzentem Z. M., który pisze, że lalki w "Czerwonym Kapturku" są "tworzone od dawna według jednakowych i zbyt sztampowych reguł".