Artykuły

Gdzieś obok

"Śmierć i dziewczyna" chilij­skiego dramaturga Ariela {#au#2032}Dorfma­na{/#} w reżyserii Jerzego Skolimo­wskiego bardzo szybko przestała być grana w Warszawie. Tej samej sztuce w reżyserii Krzysztofa Za­nussiego w Poznaniu widzów nie zabraknie. Nie dlatego jednak, że jest to spektakl wybitny.

Krzysztof Zanussi zapropono­wał nam teatr bez specjalnych efektów i inscenizacyjnych po­mysłów, w skromnej, naturalisty­cznej scenografii Ewy Starowiey­skiej. Wszystko w nim miało się wydarzyć za sprawą aktorów oraz współczesnej - u nas mało znanej a na Zachodzie głośnej - sztuki, dotyczącej relacji kat - ofiara i problemu przebaczenia.

Wiele osób wybierze się na to przedstawienie i wcale im tego nie odradzam. Myślę jednak, że reżyser za bardzo uwierzył w moc anegdoty, która przykuje widzów do krzeseł.

Jako przedsięwzięcie teatru-instytucji - ten spektakl się sprawdza. Mówi do widza nazwi­skiem reżysera, nazwiskiem aktorki z Warszawy, program proponuje wypisy z literatury, które mają skłaniać do głębszych przemyśleń. Niestety, niewiele da się przemyśleć i od­czuć na bazie samego spektaklu. Sztuka jest dobra, czyta się ją z zainteresowaniem do końca. Do końca też się ją ogląda, ale...

Słyszałam z widowni głosy, że aktorzy grają, jakby to była "Dy­nastia". Zarzut trochę za mocny, ale faktem jest, że postacie były mało wiarygodne. Najkonse­kwentniej poprowadził swoją rolę Witold Dębicki. Najbardziej rozczarował Janusz Andrzeje­wski - nijaki i bezradny aktorsko. Luki w tekście zdarzyły się nawet Joannie Szczepkowskiej. Najbar­dziej raziły w scenie monologu, który zawierał przesłanie spe­ktaklu. Zabrzmiał jak tekst od­czytany z ulotki informacyjnej.

Nie mam wielkich złudzeń co do teatru-instytucji. Rzadko ostatnio gwarantował przeżycie czegoś ważnego. Częściej zda­rzało się to na przedstawieniach ulicznych czy robionych przez dzieci. Jedyny chlubny wyjątek to {#re#14843}"Czerwone nosy"{/#} w Nowym. Krzysztof Zanussi deklarował jednak próbę ożywienia teatru, miał świadomość, że pracuje w muzeum. Liczyłam przynaj­mniej na rzetelność.

Telewizja pokazała jakiś mie­siąc temu długą dyskusję, w której uczestniczyli Adam Michnik i Ja­rosław Kaczyński. W dużym sto­pniu dotyczyła ona problemu dekomunizacji, rozliczenia win­nych, odsunięcia ich od przywile­jów. Ale też prawa do wolności przekonań, prawa do obrony, konieczności bezwzględnego prze­strzegania zasad demokracji.

Trudno mi powiedzieć, ilu wi­dzów "Śmierci i dziewczyny" problematyka krzywd doznanych w epoce PRL-u dotyka osobiście. Nie wierzę w teatr budzący sumie­nia, powodujący przyznanie się do winy, oczyszczający. Ale bywałam już na takich przedstawieniach, po których widzowie czuli się sobie bliscy. "Śmierć i dziewczyna" po­zostawiła ich w teatralnych fote­lach obojętnych na siebie i sztukę.

A może po prostu Polacy nie mogą mówić o sprawach dla sie­bie ważnych językiem thrillera, którego używa Dorfman? Dam­skich rewolwerów nie używa się jeszcze u nas powszechnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji