Odkrycie, które nie jest odkryciem a mimo wszystko dokonać go warto
SPOTKAŁEM się już nieraz z twierdzeniem, iż teatr lalkowy jest jakąś niższą formą twórczości scenicznej w porównaniu z teatrem "widocznego aktora".
- Widocznego (?) - pytacie. Tak, z teatrem, w którym aktor tworzy postacie sceniczne bez pośrednictwa lalki, z teatrem, do którego nazwy nie dodajemy określenia "lalkowy''.
Nie chcę tu udowadniać niesłuszności wspomnianego na wstępie sądu, o czym już zresztą nieraz pisałem, chciałbym natomiast zwrócić uwagę na specyficzną "inność" lalkowego teatru.
Obserwując np. spektakl w Teatrze "Wybrzeże" śledzę równocześnie tekst sztuki i tego, który mi go podaje. Słowo w tym wypadku jest dla mnie - widza integralnie związane z aktorem, który je swym talentem połączył w jedność scenicznej postaci.
W teatrze lalkowym reakcja moja jest zupełnie inna. Ściślej mówiąc - jest chwilami inna. Są nieraz w obserwowanym spektaklu sceny, przy których wyłączam słuch, tym pełniej odbierając wrażenia wzrokowe.
Przyczyna? Prosta - urzeka mnie artystyczny prymityw lalki. Obserwuję "coś", co istnieje, co działa i żyje, a w czym mogę smakować bez dodatku słowa. Nie chodzi mi tu o lalkę jako dzieło plastyka - nie umniejszając jego roli - ale o lalkę, prostotą scenicznego ruchu wyrażającą przeżycia niewidocznego aktora. Czym lepszy aktor tym większa zgodność między głębią tego, co on chce wyrazić, a prymitywnym, syntetycznym przekształceniem postaci - lalką. Weźmy dla przykładu graną ostatnio w gdańskim Państwowym Teatrze Lolek, sztukę: "KUBUŚ PUCHATEK". Widziałem ostatnio jej premierę prasową. Warto dodać, że to, co zwało się "premierą", było coś ponad setnym spektaklem, ale cóż, kiedy bohater sztuki Krzyś (WANDA NOWICKA) urodził to międzyczasie uroczego podobno, Kubusia, a dyrekcja teatru, chcące pokazać prasie premierową obsadę, musiała odczekać "urlop macierzyński".
Byłem więc na tej premierze, a gdyby ktoś zażądał ode mnie oceny sztuki jako dzieła literackiego, postawiłby mnie w kropce.
Fragmenty tekstu, które dochodziły do mnie pozwalają sądzić, że adaptacja jest raczej udana (wg. A. MILNE'A dokonał jej Z. HERBERT) Muszę dla pełnej jasności zaznaczyć, że moje luki tekstowe nie powstały z winy aktorów - ot, jak powiedziałem już poprzednio zbyt mnie chwilami interesowały lalki.
Lalki w tej sztuce, to ożywione lalki z dziecinnego pokoju Krzysia. Lalki, które bawią się ze sobą, bawiąc jakby od niechcenia dzieci na widowni, wciągając je chwilami tak jakoś zgrabnie i naturalnie, do swojej zabawy. Tyle było w tym wdzięku i prostoty, tyle wyrazu, że niestety gubiłem po drodze słowo.
- Czyżby to był więc tak dobry spektakl? To nie to. Przyczyną była lalka, są bowiem w sztuce chwilami tak kapitalne zagrania, szczególnie Krzysia (NOWICKA) i Kubusia Puchatka (WIECZOREK), dobre w pewnych scenach prosiątka, mamy kangurzycy i innych, że obserwuje się je z wielką przyjemnością.
Nie podobał mi się natomiast "tygrysek", nie mający w swym ruchu nic kociego, a wyrażający swój temperament przesadnym szastaniem się po scenie.
Jeśli już w mych refleksjach zaczepiłem o konkretny lalkowy spektakl, to nie wypada nie wspomnieć o świetnej naprawdę, bardzo współczesnej ilustracji muzycznej sztuki (J. GRZESIK), szczególnie w partiach z dużym powodzeniem robionych na chór rewelersów.
I mimo że widziałem już na tej scenie lepiej wystawione sztuki, ta, a szczególnie jej pewne sceny i postacie potwierdzają to, co powiedziałem na początku - spektakl lalkowy odbiera się zupełnie inaczej niż każdy inny spektakl teatralny, a absurdem jest pomniejszanie wielkości scenicznej teatru lalkowego.