"Śmierć i dziewczyna" Dorfmana
Na podstawie sztuki {#au#2032}Dorfmana{/#} może powstać niezły film. Emocjonujący thriller. Trzy osoby uwięzione w jednym domu, motyw zemsty, prześladowca i jego ofiara, trzymające w napięciu pytania: winny czy niewinny?, zabije czy nie zabije?. Czegóż trzeba więcej? No, jest oczywiście jeszcze cały szereg ważnych problemów (kwestie prześladowań politycznych, zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy, metod karania dawnych oprawców, którzy w gruncie rzeczy pozostają bezkarni itd.), tyle tylko, że potraktowanych powierzchownie, ledwie zasygnalizowanych.
Nie dziwię się, że sztuka cieszy się taką popularnością na Zachodzie. Tamtejsza kulturalna publiczność musi odnosić wrażenie, że oto w atrakcyjny sposób mówi jej się o czymś istotnym. A że całość podlana została przez Dorfmana psychoanalitycznym sosem, radość, jak sądzę, jest pełna.
Krzysztof Zanussi wyreżyserował "Śmierć i dziewczynę" poprawnie, acz bez polotu. Trójka aktorów, prosta, niezmienna scenografia, kilka niezbędnych rekwizytów, trochę oglosów z "off-u"... Początkowo jest nawet monotonnie, dopiero później, gdy wkracza muzyka, a akcja się komplikuje, spektakl nabiera życia.
Aktorzy spisują się różnie. Joanna Szczepkowska przekonująco gra kobietę opętaną demonami przeszłości, chociaż niepotrzebnie nadaje swojej bohaterce cechy psychopatyczne. Witold Dębicki interesująco wypada w roli człowieka, wydawać by się mogło, kulturalnego i przeciętnego, który zostaje oskarżony o torturowanie więźniów politycznych. Rozczarowuje natomiast Janusz Andrzejewski jako słaby, niezdecydowany i skłonny do wygodnych kompromisów mąż Pauliny. Aktor zupełnie nie wie, jak poprowadzić swojego bohatera przez meandry akcji i co chwila objawia zupełnie prywatną bezradność wobec granej przez siebie postaci.
"Śmierć i dziewczyna" to spektakl ani specjalnie dobry, ani specjalnie zły. Na trzy z plusem. Do jego niewątpliwych zalet należy piękna muzyka Schuberta, której miło się słucha w każdych okolicznościach.