Artykuły

Nie to nie

"Czekając na Godota" Samuela Becketta w reż. Michała Borczucha w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Spektakle dzielą się na dobre, złe i "ważne". Ważne to takie, których o nic nie pytamy, bo nie wypada. Temat mają "za bardzo", żeby je oceniać. "Godot" Michała Borczucha nie pasuje do żadnej kategorii, jest po prostu nieważny. Obrażone dzieło kogoś, kto coś musi, a nie chce. Co musi? Zachować integralność tekstu. Dano mu Becketta, zgodził się, to teraz ma. Ambitnego artystę obraża takie postawienie sprawy, że coś mu się każe. Dlatego zrobił przedstawienie na złość - o zachowywaniu integralności. Kolejne w swoim dorobku dzieło teatrologiczne, a nie teatralne.

Tylko który to jest ten "integralny tekst", tak szalenie chroniony przez prawa autorskie? "Czekając na Godota" jednak nie powstało po polsku, a oryginały są dwa i się między sobą różnią, i proszę, bądź mądry. Uczyniono fetysz z tekstu i łódzka inscenizacja to właśnie obśmiewa, gdy prosi aktorów o tzw. lip sync, ruszanie ustami do kwestii z podkładu, lub by dali pantomimę do wersji angielskiej. Święty tekst źródłowy nie da się ot tak wystawić i może by mnie to obeszło, gdybym pisał na ten temat pracę magisterską.

A już wierzyłem w Borczucha po "Wszystko o mojej matce", dziele bardzo osobistym. Byłoby dla niego lepiej, a na pewno dla jego widzów, gdyby robił coś, co go obchodzi, a nie tylko ciekawi. Nie jakiś tam "problem formalny", raczej życiowy, wobec którego trudno być "ponad to". Bo to jest nie jest zły reżyser, robi piękne rzeczy, tylko czasem puste. Nawet to scenograficzne nic nie wygląda biednie. Jego pustka jest "umyślna", Borczuch kocha czyścić scenę i nie robić, jak się robi. Reżyser "nie reżyseruje", aktor gra, że nie gra, że przyszedł prywatnie, co w wypadku Krzysztofa Zarzeckiego jest częstym pomysłem. Jednego Andrzeja Wichrowskiego zostawiono w spokoju z monologiem Lucky'ego, żeby na scenie było raczej coś niż nic.

Gdy się będziesz nudził na tym przedstawieniu, co bardzo możliwe, pomyśl tak na pocieszenie: Michał Borczuch to artysta konceptualny. Fokusuje się bardziej na historię sztuki niż na żywy kontakt z widzem. Tytuł powinien brzmieć raczej "Czekając na Godota", skoro tym razem nie idzie o samobójstwo, Boga i tematy pokrewne, tylko o "proces twórczy", "gest artystyczny", czekanie na spektakl, gdy już ta godzina, a ci jeszcze nie wpuszczają. Ale to wszystko już było dwadzieścia lat temu w sztukach wizualnych, teraz idziemy bardziej w materię, w uczucie, w "dobrze zrobione".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji