Miłość na dwa faksy
Sztuka Esther Vilar "Zazdrość", której premiera odbędzie się dziś w tarnowskim Teatrze im. Ludwika Solskiego, opowiada historię trzech kobiet. One trzy - on jeden. Miłość, przyjaźń, zazdrość, ból, zraniona duma to tematy, które na reżyserski warsztat wzięła Grażyna Barszczewska. Ale to także opowieść o niepozbawionej per-wersji grze, z której wynika, że zazdrość może silniej angażować niż miłość.
Już dziś na tarnowskiej scenie premiera "Zazdrości" w Pani reżyserii. Czyżby zmęczenie aktorstwem skłoniło Panią do nowej profesji?
- Nie, ale zapewne jest to z mojej strony akt odwagi. Choć muszę przyznać, że wcześniej "maczałam palce" w tej profesji, ale nie podpisywałam się na afiszu. Reżyserowałam też moje jednoosobowe przedstawienia. Uznałam wiec, że skoro umiem porozumiewać się z aktorami, to czemu nie spróbować. Poza tym reżyserowanie to wielkie doświadczenie dla aktora. Wreszcie można zrozumieć, jak reżyser nas analizuje, czego od nas oczekuje. No i wreszcie powód najważniejszy: to jest świetny tekst, to solo na trzy głosy, sztuka aktorska, a zarazem dająca możliwość uzyskania polifonii teatralnej.
Bohaterki sztuk Esther Vilar to najczęściej kobiety silne, nieprzeciętne, jak choćby Elżbieta z "Królowej i Szekspira". Czy Helen, Yana i Iris z "Zazdrości" to także kobiety wyjątkowe?
- Rzeczywiście, bohaterki Esther Vilar są silnymi osobowościami, prezentującymi bardzo określone postawy, świadomymi swoich racji. W "Zazdrości" każda z kobiet jest inna, ale mają wspólny mianownik: choć są pozornie niepokonane, to jednak potrafią żebrać o miłość. I to jest cała prawda o nas. Zresztą nie tylko o kobietach. Ta sztuka jest opowieścią o ludzkich emocjach, które rodzą się, gdy w grę wchodzi miłość.
Czy tytułowa zazdrość dotyczy wyłącznie sfery męsko-damskich uczuć?
- Nie tylko, ale - co najistotniejsze - jest elementem budującym. To nie jest zazdrość z pierwszych stron kolorowych pism, choć atrakcyjność fabuły: one trzy - on jeden mogłaby na to wskazywać. Vilar te relacje ujmuje w sposób bardzo wyrafinowany. Helen - 50-letnia prawniczka, wiodąca zamożne i szczęśliwe życie, dostaje pewnego dnia faks od Yany, 40-letniej architektki, w którym ta informuje Helen, że ma romans z jej mężem. W tym momencie rozpoczyna się dramatyczna, pełna wyrafinowanej złośliwości, rozmowa na dwa faksy. Z czasem dołącza do nich Iris, studentka hinduizmu. Kobiety prowadzą ze sobą grę, walczą o ukochanego, kochają, nienawidzą, wpadają w dołki psychiczne, w rozpacz i miłosną euforię. A cała ta opowieść ma bardzo zabawne opakowanie, dowcip, humor, który staramy się wydobywać. Obok pytania o miłość stawiam w tym przedstawieniu także pytanie o przyjaźń między kobietami - rywalkami. Czy ona jest możliwa?
I jak brzmi odpowiedz?
- Tak. Mam na to również dowody z życia wzięte. Ale w spektaklu nie stawiam kropki. Pozostawiam ją widzom.
W tym przedstawieniu zobaczymy Panią w podwójnej roli: reżyserki i aktorki, grającej gościnnie jedną z bohaterek...
- Nawet w potrójnej, bo odważyłam się przygotować opracowanie muzyczne. Wykorzystałam w tym wypadku moją wiedzę i wrażliwość muzyczną. Tak jak ten spektakl jest o emocjach, tak i ta muzyka jest muzyką emocji.
A Pani jest kobietą emocjonalną?
- Emocje są bardzo ważne. Samym intelektem i chłodną kalkulacją nie opowiemy całej prawdy.