Telecimcirymci
Premiera spektaklu zbiegła się z wręczeniem Złotych Kamer twórcom telewizyjnym. W nieodłącznym audiotele wybrano najlepsze: seriale, aktorki seriali, aktorów seriali, twórców seriali. Co ma z tym wspólnego "Iwona" Gombrowicza?
Doskonały scenariusz na następny rok! To nie żart. Po co sprowadzać specjalistów od sitcomów? Płacić grube pieniądze za licencje? Przecież Burgundia funkcjonuje na takich samych zasadach jak popularne seriale. Czy raczej w takich samych formach. Gombrowicz je demaskuje, a telewizyjno-teatralna publiczność nagrodziłaby je głosami.
Tarnowski spektakl bezlitośnie zdemaskował... gusta publiczności. Stanisław Świder prowadzi akcję według wskazówek dramatopisarza. Prowokuje i ośmiesza. Ale współczesna publiczność jest już skażona telewizyjnymi skojarzeniami. Relacje między bohaterami Gombrowicza niewiele różnią się od tych w rodzinach
Graczyków czy innych "Lokatorów". Oto ojciec (bardzo dobry Marek Walczak) i matka (Elwira Romańczuk). On lubi cygara (w nerwach prawie je zjada) i panienki, ale trzyma fason i wiernie służy żonie ramieniem. Ona, jak na kwokę przystało, dba o etykietę i pozór szczęśliwego stadła. Oczywiście mają przed sobą sekreciki.
Jest jeszcze syn - Filipek (Przemysław Sejmicki - jak na buntownika trochę apatyczny). Młody, więc uparty. To on napytał wszystkim biedy. Wokół rodziny kręci się, czy raczej ociera o każdego, nadworna seksbomba Iza (Ewa Romaniak). I jeszcze nieodłączny Szambelan (Jan Mancewicz) - nadworny satyryk (szkoda, że współcześni nie mają tyle fantazji i dowcipu), który na zawołanie podsuwa "cudowne" rozwiązania.
Zwiastun odcinka to spokojny spacer całej rodziny. Podziwiają zachód słońca, wspierają biednych. I nagle bęc! Filipek bez zgody rodziców przyprowadza na dwór jakieś dziwadło. I zaczyna się właściwy serial. Rodzice starają się sprostać wymogom rodziny zastępczej (znowu zbieżność), ale Iwona (Anna Nowicka) okazuje się elementem destrukcyjnym. A dla widza Cimcirymci okazała się błogosławieństwem. Nareszcie coś się zaczęło dziać.
Bo kto był tego wieczoru w tarnowskim teatrze, ten słyszał. Pierwsza część - pojawienie się Iwony, analizowanie przez Filipa jej osoby, publiczność trochę się wierci. Ale kiedy zaczyna się dworskie szaleństwo, kiedy obecność Iwony przypomina bohaterom skrywane grzeszki i tajemnice - śmieje się do rozpuku. Król z gołym brzuchem, podglądający żonę, Szambelan ekshibicjonista, Królowa tańcząca w negliżu i smarująca twarz zielonym mazidłem. Wreszcie Filip zabawiający się z Izą na oczach narzeczonej. Zabawne. Dlaczego? Bo golizna, seks, krzyki i komedia omyłek.
Demaskacja formy? Jakiej formy, przecież to serialowa codzienność! Na nic dziwaczne kostiumy - od francuskiego dworu począwszy, poprzez lata dwudzieste, aż do współczesności. Schody, światła, lustrzane ściany. Etykieta, język, francuskie zwroty, przerysowania, absurd. Nie takie rzeczy się widziało w serialach. A w szatni po spektaklu można było usłyszeć: "Szaleli jak ci z Kiepskich. Tylko ta końcówka trochę dziwna''.