Kuszenie według Andrzeja Dziuka
Szczęśliwcy, którym udało się najwcześniej sforsować bramy świątyni "Witkacego", ustawiają się pod drzwiami prowadzącymi do teatralnej sali. Pozostali czekają pokornie w słynnym "herbacianym zaułku". Ponieważ jednak zapisane jest w Piśmie, że ostatni będą pierwszymi, oni najpierw dostają się do środka. Gdy wybija godzina "0" okazuje się, że droga do świata "Pokusy" Andrzeja Dziuka prowadzi przez maleńkie drzwi otwierające się na scenę.
Na udrapowanej białą materia scenie, którą akt woli artysty przemienił w czyściec, czeka dwójka ubranych na biało i czarno komediantów. Oślepionym światłem reflektorów widzom wskazują dwie drogi. Ta po prawej prowadzi do wybitego czerwoną materią piekła, po lewej, do błękitnego nieba. Jest jeszcze jedna dróżka: dokładnie pośrodku ustawiona biała dziecięca zjeżdżalnia, którą w ekspresowym tempie można dotrzeć na sam środek teatrum.
Przemienieni własną decyzją w mieszkańców piekła i nieba widzowie siedzą naprzeciw siebie w dwóch stłoczonych grupach. Pośrodku pozostaje długa przestrzeń gry. Z jednego boku zamyka ją czyściec, z drugiego wysoka po sufit ceglana ściana. Mieszkańcy piekieł zobaczą jednak, że zaryglowane przed rozpoczęciem widowiska drzwi zostały otwarte dla świata. Lokatorzy niebios ujrzą za plecami "potępionych" zakratowane okna, które rozbłysną od czasu do czasu sztucznym światłem karnawałowych lampek i iluminowaną reklamą coca-coli.
Po czyśćcowym, moralizatorskim wstępie zwróconym do "widza - hipokryty", rozpocznie się varietes pokusy wysnute z Calderonowskiej "Magii grzechu", Pisma Świętego, Baudelaire'a, Szekspira, Dostojewskiego, Dziukowego doświadczenia człowieczeństwa i Duda-Graczowego obrazu polskości. Varietes wysnute z wciskających się w każdy gest i każde słowo odniesień kulturowych i literackich oraz wpychającego się drzwiami i oknami świata żywych ludzi.
Bohaterem (obiektem?) "Pokusy" jest człowiek. Pojawia się na scenie z brzemieniem Chrystusa - belką krzyża na ramionach. Na grubych sznurach pożądań i ciekawości świata wiedzie go pięć uosobionych, rozhulanych zmysłów. Alegoryczne postaci magii grzechu wiodą go na pokuszenie, tańcując wokół z obramiającym pustkę zwierciadłem próżności.
Na straży cnoty i zbawienia stoi rozum, który przybrał postać z pozoru zniedołężniałego, a przecież rześkiego starca, noszącego swą cenną głowę w wymoszczonym sianem akwarium. Podobnie jak u Calderona, z którego wywiódł Dziuk swojego everymana, świat prowadzonego na pokusy człowieka nie jest jednoznaczny. Gdy zostaje wciągnięty do ustrojonego w świńskie ryje i papuzie dzioby, ozdobnego ponętnymi ciałkami ogrodu ziemskich rozkoszy, jest tak samo zagrożony jak wtedy, gdy zmysły postanawiają go opuścić.
Wybór między pamięcią o śmierci i życiem jest ciągłą walką. Do kwestii mówiących biblijnym językiem postaci Calderona dopisane są rozterki Raskolnikowa i Makbeta oraz grzech, który w imię dobra popełniła córka Marmieładowa. Bohaterowie słowami Baudelaire'a pytają Anioła ładu, czy zna "lęki, wstyd, wyrzuty sumienia/ napady niemocy/I niejasne koszmary/...Co ściskają nam serce/ kleszczami udręki." Stojący na "parapecie piekła" potępieniec, za którego plecami przygrywa na saksofonie przybyły chyba z krainy Hessego Pablo, winą za jarzmo grzechu obarcza chrzest.
Trzygodzinna bez mała parada świata, która dzięki otwarciu drzwi może krążyć od foyer przez ciągnącą się między "niebem", a "piekłem" promenadę, znów do foyer i dalej wkoło, przywołuje na myśl religijne parady, w które za życia XVII-wiecznego autora wpisywał się wielki teatr świata Calderona. W takt oszałamiającej, rytmicznej muzyki ustawionego po stronie piekieł zespołu Jerzego Chruścińskiego wchodzą przemieszane jak w karnawale kawalkady postaci.
Gra miesza się z życiem, iluzja z rzeczywistością. Żebraka, który jeszcze przed sekundą czapkował na ulicy, unoszą w lektyce, a jego ręce rozdają błogosławieństwo. Jakaś para gra dramat miłości i zdrady. Ubrane w komunijne stroje dzieci ciągną karnie ciężkie machiny z przybranymi przez Dudę-Gracza chochołami polskości. Są wśród nich chochoły pożądania, obfitości, rozpasania i gnuśności, naskórkowej religijności i narodowego złomowiska symboli. Te same dzieci wbiegają na sceniczną orbitę w takt śmiechu i beztroskiej zabawy.
Podobnie jak u Calderona, misterium ziemskich pokus, gry i życia ogarnia bez wyjątku wszystkich. Tych, którzy razem z Dziukiem od początku robili ten teatr oraz ich młodszych kolegów. Wciągniętych do gry pracowników teatru, ich przyjaciół i dzieci. Karkołomną sprawą byłoby w tej sytuacji oceniać możliwości i grę poszczególnych aktorów, skoro niektórzy z nich po raz pierwszy znaleźli się na scenie. Nie na miejscu wydaje się też karcenie niektórych występujących zawodowców, że od początku grali na najwyższym diapazonie, nie pozostawiając sobie żadnych "rezerw" na koniec spektaklu. Tu każda chwila jest wiecznością. Tu idzie o wszystko.
Za Calderona zgromadzeni na ulicy lub publicznym placu uczestnicy religijnej i teatralnej parady padali na koniec na kolana i zatapiali się w modlitwie. U Dziuka jedni oddają się frenetycznym oklaskom, inni złośliwym uwagom. Są i tacy, którzy skorzystają z tego, iż zimowa noc jest długa i oddadzą się "rozmowom istotnym" z człowiekiem, który wciąż niepoprawnie wierzy, że świat należy zbawiać, i że akt zbawienia można rozpocząć choćby na Chramcówkach.